piątek, 10 lutego 2012

Powrót/Odejście Hellboya (zalezy z jakiej perspektywy patrzeć...)

Egmont w końcu zdecydował się wrócić do wydawania Hellboya (co nastąpi w maju), co mi przypomniało że parę ostatnich oryginalnych tomów tej serii zalega mi na półce. Skompletowałem ostatni, jestem na bieżąco, mogę się pomądrzyć.

Po pierwsze: Dziki Gon to kapitalny komiks, jeden z najlepszych tomów w serii. Jeśli kompletujecie serię po polsku, to koniecznie łykajcie. Jak nie po polsku, to kupujcie w oryginale. Jak nie czytacie Hellboya w ogóle, no to cóż... Łyknijcie Nasienie Zniszczenia, którego dodruk jakoś ma niedługo zaatakować sklepy komiksowe. Naziole + Lovecraft + światowe mity? Z kreską Mignoli? mnie ten cykl ujął lata temu, i poinformował mnie z wielkim BOOM! że komiksy nie są tylko dla dzieci, i mogę je nadal czytać.

Ale do rzeczy.

Dziki Gon to kolejny tomik przybliżający świat Czerwonego do zagłady. W odróżnieniu od paru poprzednich tomów w Afryce i na dnie morza, co konkretnie zamulały (Mike prawdopodobnie chciał odwlec w czasie definitywne ruchy dotyczące jego universum), ten akurat z kopyta biegnie do przodu, w stronę nieuchronnie zbliżającego się finału. Jest chyba lepiej niż w Zewie Ciemności - bardziej dramatycznie, bardziej mroczno, splatają się wątki wprowadzane do cyklu lata temu. Fegredo coraz bardziej błyszczy, przestając być w moich oczach 'gościem co rysuje po mignolowemu, tylko że po swojemu', a stając się pełnoprawnym współautorem serii. Dramatyzm się nakręca, Mignola odnosi się do paru skrywanych dotąd detali dotyczących pochodzenia Hellboya, i wysoko zawiesza sobie poprzeczkę przed finałem.

Czytałem co dalej, więc w trzech słowach mogę napisać co dalej. Kolejne dwa tomy to same szorty, raczej retrospektywne, w klimatach działań Biura w czasie, gdy jeszcze jego agentem był Hellboy. To fajne historyjki, zwłaszcza ta w Meksyku, szkoda tylko że większość rysował Corben, którego jako rysownika Hellboya totalnie nie kupuję. Fajnie że Mignola zrobił jednozeszytówkę Chapel of Moloch, szkoda że rysuje już zwykle tylko okładki.

Po czym po dwóch tomach następuje finałowy trejd łączący dwie miniserie Storm i Fury. I nie wiem co o tym tomie sądzić, bo jest klimaciarski, ale po powolnym podkręcaniu napięcia jakoś tak od czasu Obudzić Diabła, i po podniesieniu je na naprawdę wysoki poziom w Dzikim Gonie, miałem chyba zbyt duże oczekiwania. Albo zbyt konkretne. Zakładałem że wszystko może rozwiązać się na jeden z dwóch sposobów. I Mignola mnie zaskoczył, ze strzępków obu dopuszczalnych według mnie finałów skręcając trzeci, zupełnie inny. Niedostatecznie epicki? To chyba nie to. Niedostatecznie jednoznaczny? To już prędzej, o ile można się tak w ogóle wyrazić. Chyba nie można, ale zlać to, piszę w końcu o synu pana piekieł i czarownicy, chyba mogę.

Mignola zostawił mnie po latach śledzenia cyklu z ręką w nocniku, pytaniem 'no dobra, ale co w związku z tym???', i chyba dlatego nie czuję się usatysfakcjonowany. Pojawiają się bąknięcia o kolejnej miniserii, zapowiedź zeszytów z kolejnymi przygodami HB jeszcze z czasw działalności w Biurze, zobaczymy co z tego wyniknie. Mam swoje domysły, ale też nie chcę za dużo pisać, bo nie każdy wie jak się kończy 12 tom, a polskie wydania po premierze Dzikiego Gonu będą i tak o trzy tomy do tyłu w stosunku do USA.

Co pozostaje w takim razie fanowi, poza czekaniem na kolejne zeszyty Hellboya i domysłami w którą stronę to pójdzie? HB: Masks and Monsters polecam, bo połowa to w końcu crossover HB, Batmana i Starmana, i chociaż średnie to, to jednak rysowane przez Mignolę. Drugą połowa zbiorku, HB/Ghost, czytałem dwa razy, i nie pamiętam nic, łącznie z tym kto to rysował. No i to chyba mówi wszystko. Warto jednak dorwać, lata całe crossover z Batmanem był nieosiągalny zupełnie, albo za jakieś dzikie ilości babilonów. Warto się złapać za Abe Sapien: the Drowning, chociażby dla świetnego rysunku, ale i klimat też fajny, leży sobie właśnie swoją drogą na kupce do komiksów 'do powtórki'. Drugi na kupce jest Lobster Johnson: the Iron Prometeus - kapitalny kawał pulpy w klimacie retro-SF. Wstyd mi, ale jestem w plery o całość w sumie BPRD poza polskimi wydaniami, więc mam czym zająć czas i obciążyć portfel, dopóki się coś z Hellboyem nie ruszy. Może się uda nadrobić. Na pewno jednak polecam Witchfinder, czyli nową seryjkę ze świata, osadzoną w wiktoriańskiej Anglii (!!!). Pierwszy tom mi bardzo przyjemnie wzion i weszedł, więc pewnie będę śledził dalej, zwłaszcza że to opowieść o sir Edwardzie Greyu, czyli jednej z najbardziej tajemniczych postaci ze świata Hellboya. Ale o nim może kiedy indziej.

2 komentarze:

Pan Latar pisze...

Bardzo się cieszę, że Gon jest aż tak dobry.

adler pisze...

"łyknijcie nasienie zniszczenia", hm