wtorek, 16 września 2008

Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza

Tytuł jest długi, więc ja dla odmiany postaram się tym razem być zwięzły.


"Ghost World" mi nie podszedł - taka sobie opowiastka o laskach, które nie wiedzą czego chcą od życia, ludzi i siebie nawzajem (wolę film). Nie miałem zbytnich oczekiwań co do tego dzieła, a tu Clowes mnie zaskoczył.

Trudno mówić o fabule, "Rękawica..." to raczej taka opowieść drogi. Główny bohater podróżuje, by rozwiązać zagadkę przeszłości, powiązaną z pewnym filmem porno. Trafia na dziwną sektę, prostytutkę o trojgu oczu, dziwaków i frików wszelkiej maści. Nie będę wymieniał, bo popsuł bym zabawę.

W sumie opis albumu mogę skrócić do porównania - to dzieło, które spokojnie można postawić gdzieś pomiędzy "El Borbah" a "Exitem", na tej samej półce co "Pixie" Andersona. Może "Rękawica..." nie jest to tak surrealistyczna jazda jak ostatnie dzieło, acz do poprzednich mu bardzo blisko. Klimat dziwaków z południa USA, zadupia z lat 30-50, rodem z komiksów Burnesa i Otta. Części ciała, unikające zbieżności z atlasem anatomicznym, deformacje. Makabra. Psychodela, bród, paranoja. Z Burnsem też momentami mi się rysunek kojarzył, ale ja mało w Clowesie oczytany, więc mogę bredzić.

Dziwna jazda, taka bez trzymanki, w dodatku kolejne wątki nie są rzucane przez autora 'tak sobie', to się w dużej mierze potem splata. Tradycyjnie - dobrze wydane, komiks po przeczytaniu nie zdradza oznak zużycia (bo i nie powinien). Miło się trzyma w łapach lekko szorstkawą okładkę, może to nie płócienny grzbiecik z "Numeru...", ale przecież lubimy różnorodność, i cieszą nas takie zabiegi wydawców, co to nie lecą z każdym komiksem według miarki, no nie?

Znak Jakości Gonza.