piątek, 17 października 2008

Przesilenie jesienne

Tak, wiem że nie ma czegoś takiego jak przesilenie jesienne, ale czuję się jak by było i miało wpływ na wszystkich. Zmiany ciśnienia, kiwanie się termometru, no po prostu chce mi się tylko spać, albo czilałtować przy Lego Star Wars na Boxie. Pisać też mi się nie chce. Zmuszę się, co by wklepać posta, bo zapomnę jak to działa, a lista przerzuconych komiksów ostatnio rośnie (i wzrośnie, jak premiery MFKowe uzupełnię).

No to ostatnia, genialna płyta Amona Tobina na uchy i jadziem z maruderami.

Na pierwszy ogień importy - potrójne wejście smoka. Bo ja mam skręt w stronę azjatyckich klimatów kopanych.

The Immortal Iron Fist: The Last Iron Fist Story - tytuł przydługi, w dodatku w obu jego członach pada nazwa bohatera. W sumie chyba nieprzypadkowo, bo działa ramię w ramię (piącha w piąchę?) z innym Fistem. Story - Brubaker i Fraction, rysunki Aja. Graficznie jest fachowo, dobrze robią wstawki z historycznymi Fistami, bo tych kolesi cała linia jest, każda prawie wstawka rysowana przez kogoś innego. Jak ktoś nie wie - Fist to superheros w stylu Hong Kongu, bije, kopie, skacze, zna sekrety antycznego wschodu i niest nie do pobicia ogólnie. Fabułka fajnie miesza klimaty wschodnie (filozofia i mitologia taoistyczna, nawiązanie do gór Wudang) ze światem Marvela, trykociarstwem, Hydrą i Civil War. No i miksik fajny, rozrywkowy ale inteligentny. Co prawda z taoistycznego spojrzenia na świat - dualizm, ścieranie się przecznych pierwiastków, które nie są złe lub dobre tylko inne od siebie - amerykanie zrobili tradycyjną przypowiastkę o tym że dobry spuści wpierdziel złemu. Tak czy siak - fajne, dobry mtoyw ze starym Fistem który używa Chi do dopakowania Coltów 1911 (coś jak Kyu-Do). Naaajs. No i smaczki - tu Fist z gardą Bruce'a, tam ktoś stoi w pozie Panny Młodej z Kill Billa. Moja chcieć więcej takowego trykociarstwa. Znak jakości Gonza (dziś zrobię sobie wakacje, i nie będę wklejał znaków, o!).

Na koniec ciekawostka - wg tego zestawienia wynika że Iron Fist to buddysta, ale to jakiś jełop chyba zestawiał. Taoista, jak nic. Przynajmniej w tym tomiku. A zestawienie śmieszne, zachęcam. Wiedzieliście że Nite Owl ze Strażników to Żyd???

Bastard Samurai: Noir - Michael Avon Oeming, Miles Gunter i Kelsey Shannon, nie będę pisał kto co robił, bo np taki Oeming i inkował, i współpisał story, masakra. Prosta historyjka - współczesny gladiator, gość z wypranym mózgiem i wprasowanym w nim bushido, uczestniczy w tajnych walkach na śmierć i życie, by zgniłe elity mogły robić brudne zakłady. Jak to w takich historyjkach bywa - ma przebłysk świadomości i postanawia skarcić kogo trzeba. Banalne. Ale jak toto rozrysowane!!! Z deka mangowej dynamiki, stylistyka cartoonowa, bliska do Samurai Jacka, psychodeliczne wstaweczki. Smaczne, proste, ale wrócę do tego.

Fight For Tomorrow - pan Wood od DMZ przeczytał Bastarda i stwierdził - no okej, ale ja zrobię to lepiej, i z głębszym psychologizmem postaci. No i fabularnie jest drętwa czkawka po poprzednim, z jakimiś rozkminami, bohater w sumie antypatyczny, nie chce ratować innych, ale jakoś to nie wiadomo dlaczego robi, ręce opadają, a finał taki że aż przysiadłem. Bo i o kobietę się rozchodzi. A jak przychodzi co do czego to smutnym się robi ten komiks. Lubię temat, więc brałem w ciemno, tym bardziej że inkował toto Kent Williams, a wydało Vertigo. No i pomyłka, Denys Cowan tuszowany przez Williamsa to bazgroły jakieś nie dla mnie raczej. Mordobicia mało dynamiczne. Ja tak mam że jak sceny akcji są, to lubię przedstawienie niektórych scenek w sposób animacyjny. Tu tego nie ma. Zawód. Ktoś chce kupić może?


Przypomniało mi się. Na koniec jeszcze jeden import.

Superman: Red Son - smaczny Elseword, punktem wyjścia jest pytanie - co by było, gdyby szalupa ratunkowa z Kal-Elem pierdyknęła nie w jakieś wiejksie okolice USA, a - powiedzmy - w Ukrainę. Superman jest ziomem Stalina, wierzy w komunizm, który stara się wdrażać na swój sposób, nie plamiąc sobie dłoni polityką, czy współpracą z KGB. W końcu bierze na siebie brzemię, coraz głębiej przekonując się, że nie wprowadzi bezpieczeństwa i dobrobytu, nie kontrolująć gdzie się da. Millar pojechał sobie zarówno po sowieckim aparacie represji, jak i po współczesnej Ameryce - harcerz (tym razem totalnie Czerwony) chce dobrze, ale nie umie inaczej. W efekcie supremacja Rosji przypomina tą USA ze Strażników, osiągniętą dzięki Manhattanowi. Przewija się plejada znanych i lubianych (lub też nie): Batman (jako rewizjonistyczny rewolucjonista), Wonder Woman, Lex Luthor, Lois Lane, Jimmy Olsen, jak i sporo innych postaci, których pewnie nie ogarniam, bo Supermena i opowieści o nim zwyczajnie nie cierpię. Ale ta wariacja jest fajna. Fajne też są w socrealistycznym klimacie utrzymane okładki. Można. Nie trzeba. Jak ktoś lubi trykociarstwo to chyba powinien, ale jak nie, to też się nie zawiedzie. To tak dobry komiks, jak tylko można zrobić o Supermanie.


W ten sposób uporałem się z importami, to teraz rodzimy ryneczek z przed festiwalu.

Blaki: Paski - ponurego skutnikowego człowieczka lubię, acz ten tomik podszedł mi mniej niż poprzednie jakoś. Może chodzi o brak podpisów pod kwadratopaskami z konkursu wrakowego, i nie pamiętam kontekstu. Może o coś innego chodzi. Nie zmienia to faktu że ktomiks to fajny, śmieszno-gorzkawy, który warto mieć, choć zestaw trzech kolejnych wydań będzie wyglądał na półce biernie, bo formaty z dupy, wiadomo. Ale i tak chyba najbardziej mi się podobał ten Blaki od Timofa.

Opowieści grozy - dla mnie to miłe zaskoczenie, bo poprzednią wydaną u nas współpracę Trillo i Risso uważam za tak przeciętną, że aż bolało. A tu i rysunki mi podeszły bardziej, bo Risso kombinuje z planszą, z czernią, i robi to w sposób który mi robił dobrze w 100 Kulkach, i historyjki przyjemne, choć błache. Wampir, mumia, mordercy, wszystko z czarnym humorem, ale tylko jako pretekst dla rysunków. Nie rozumiem tylko po co toto na kredzie, offest dał by radę, a tak mamy cenę podbitą do 40 dzika z hakiem. Dla fanów Risso - mus!

Niewinny pasażer - nie znam zanadto Diecka, ale już go lubię. Dziwna, metafizyczna opowieść o morskiej podróży. O celu, o potrzebie autorytetu, o tym jak odczuwa się dezorientację. A to tylko moja interpretacja, bo komiks to dziwny, odrealniony i psychodeliczny, coś jak lynchowskie zabawy rzeczywistością i jej percepcją. Każdy wyczyta sobie co chce, bo niedopowiedzeń tu więcej niż pewników, osoby zaciekawione filozofią znajdą tu pewnie dużo wątków których ja nie wyłapałem, a i tak pewnie większość osób da się porwać rysunkom, idealnie oddającym tajemniczy klimat. Albo i nie. Ja się dałem. Nie wiem do końca o czym to, ale mi się podoba, wrócę do tego na pewno. Ladida ma u mnie plusa.

Morskie powietrze - no i znowu jest morze i niedopowiedzenia, ale tym razem mówię pas. Konwencja jest raczej realistyczna, fabuła wątła niczym łydka Kuby Wojewódzkiego wlecze się powoli, w morzu czai się Ośmiornica która coś symbolizuje, ale ja nie wiem co poeta miał na myśli. Należę do tej kategorii upośledzonych odbiorców, którzy uważają że jak autor bawi się w symbolikę i chce coś przekazać (a tu jest dla mnie odczuwalne że o coś chodzi), to jego psim obowiązkiem jest zrobienie tego w sposób zrozumiały dla odbiorcy (a zdecydowanie nie jest). Jak spotkam kogoś kto wie o co kaman to dam znać. Polecam szukającym wyzwań, ja przy tym twiście fabularnym ze zgonem w rodzinie i mackami wymiekłem. A. No i kupy się nie trzyma, dlaczego właśnie taka para bohaterów trzyma się razem. Pojechanemu po bandzie Dieckowi mogę wybaczyć niezrozumiałośc, fabularnej opowieści o wzajemnym zrozumieniu już nie. Pas. To ja jednak wolę jak Timof wydaje cegły znane jako klasyki komiksu, które kupuje się za 100 dzika.


I na koniec ogłoszenia.

Chłopaki od Bug City przestali się lenić i grać na konsolach, w przerwach pomiędzy imprezami (nie wmówi mi nikt że w wakacje ciężko się uczyli), i wracają z nowym komiksem Hell Hotel. Jak go zapowiadają na Bug City: "Nowy komiks twórców Bug City, o którym fani Bug City powiedzą, że jest gorszy od Bug City". Humorek, porządny rysunek, strona widać że będzie miała forum, aktualizacja 3 razy na tydzień, no to czekamy. Jak będą wampiry, wilkołaki i zombie, to nie trzeba mnie przekonywać.

Poza tym Motyw Drogi przestał być blogiem. Dalej jest oparty na blogowym silniku, dalej jest blogowo (znaczy się - po artykule, jak chłopakom się zachce - chyba że jest prawidłowość, a ja głupi nie wiem!!!) uaktualniany, więc drugi KZet to nie jest, blogowy system komentarzy i wszystko - ale za to jest numer ISSN. Chłopaki dzielnie budują markę, i po zaatakowaniu jutuba oraz sektora podcastów, formalnie udowodnili że myslą poważnie o tym co robią. Dla mnie to raczej symboliczne, czekam raczej na dalsze rozwijanie marki i wprowadzenie periodycznych wydań z niepublikowanymi tekstami na papierze.

I na dziś dość, bo głowa mi pęka ("prowadzę bloga, więc piszę jak na bloga").