piątek, 30 kwietnia 2010

Komiksowa Wa-wa #1

Fest już od paru dni za nami. Według mnie - udany.

Podsumowanie zupełnie narcystycznie zacznę od własnego wkładu, czyli bitwy.

Słyszałem różne opinie - od "chujowo", przez "okej", po "zajebiście", a na "najlepsza bitwa na jakiej byłem" kończąc. Osobiście uważam że wyszło dobrze, choć nie obyło się bez paru niedociągnięć.

Po pierwsze - wielkie dzięki wszystkim co brali w bitwie udział za udział. Załoga dopisała.

Po drugie - parę osób zarzuciło chaos na scenie, acz była to planowana anarchia. Wszyscy zawodnicy na scenie, na wyrywki wyciągani do mikrofonu i komentowania tego co się dzieje na sztalugach dodało dynamiki, czyniąc akcję mniej statyczną. To że 'się dzieje się' udzieliło się mnie, zawodnikom, i prawdopodobnie może nawet komuś z publiki.

Po trzecie - dostałem konferansjerskiej korby, i wpadłem w lekki amok. Nakręcało to hope so imprezę. Tu też zdania podzielone - parę osób gratulowało mi prowadzenia, które dodało coś do samego rysowania, ale pojawiły się też komentarze że mi 'odjebało', łotewa to znaczy. No cóż, wszystkich zadowolić się nie da.

Po czwarte - tematy. I znowu zonk, bo część osób uznała tematykę warszawską za na miejscu, inni za z dupy, i za trudną dla osób spoza Polski. Tu zwłaszcza 'walenie w basenie' miało być wyzwaniem dla Igora Baranko (acz nie było, co potwierdza jego wygrana). Postaram się tematy dopracować następnym razem. Tak samo jak nie stać dupą do publiki, co jest jednak taką imprezę prowadząc o tyle trudne, że stanie brzuchem do publiczności i gapienie się na sztalugi gwarantuje skręcenie karku. Ale się postaram.

Po piąte - zarzuty różnorakie. Że mi publika narzuca tematy, że cośtam, a ja się daję. Dla mnie argument tyleż niedorzeczny, co tłumaczony brakiem rozeznania bitewnego klimatu. Ja to tylko prowadzę. Jurorem jest publika. Chce głupawego tematu 'walenie w basenie' - to go ma. Wyje za znajomymi - to wygrywają. Domaga się pozostania jednego rysowników na scenie po oddaniu walkowera - jej wola. Ja to tylko prowadzę, zresztą nie dla wyłonienia mistrza pisaka, a dla ubawu publiki, autorów i mego własnego. Niektórzy chyba potraktowali akcję zbyt poważnie. Zarzut że naginałem werdykty pominę, bo to wogl bzdura jakaś.

Że mi 'odjebało'. No ciekawe. Za rok odwalę twardego jak skała Strasburgera. Malkontenci będą kontenci (a ja walę rym normalnie jak w dym).

Parę rzeczy do dopracowania, hostessy do wymiany, burza mózgów w parę osób odnośnie tematów, i będzie coraz lepiej.

Co poza tym? KW to godny następca WSK. Może i nie dopisała frekwencja, ale z takim pechem (zerowe wsparcie spoza stowarzyszenia niemal, budżet, żałoba, chmura wulkanicznego dymu) i tak się udało. Basen to fajne miejsce, tu znowu uważam za pieprzenie argumenty że miejsce festiwalowe połączone z afterparty to wtopa. JAK TO? Nigdzie nie trzeba iść, wszystko na miejscu, pod kontrolą. Git. Jeśli w okolicach aftera po festiwalu kręciły się dzieci, to wg mnie nie wina najtlajfujących komiksiarzy, a kwestia podejścia do tematu rodziców, co na aprty wzięli dzieci. I tyle. Zresztą after się udał. Nie wiem jak większość spotkań, ale to z Maćkiem Łazowskim i Bartkiem Szymkiewiczem też chyba wypadło spoko (acz sennie jeszcze, bo to okolice południa były). Ciekawostką był panel o komiksie kobiecym, z którego w efekcie jak dla mnie nie wynikło nic, poza tym że niektórzy uważają że komiks takowy istnieje, ale nie potrafią się podać na inne argumenty niż 'menstruacja', a przy okazji potwierdzają stereotypy dotyczące mniejszości seksualnych. Były też nagrody stowarzyszenia, które już zostały zjechane że to skandal, bo poszły między innymi na ręce stowarzyszenia prezesa. Tak. Przyznaję. Siedzę w kieszeni Timofa. Po to założył stowarzyszenie i zaproponował organizację festa, żebyśmy mu nagrody wręczali. Ech. Chrzanienie. Nawiązuje do określenia nagród skandalem, przy jednoznacznym zwróceniu uwagi na niereprezentatywność stowarzyszenia i gównianą rangę przez to nagród. Ale skandal jest. Niektórzy mogli by się zdecydować co im wadzi, i przestać wierzgać na oślep na wszystkie strony. Ale. Wracając do tematu. Było miło, majówkowo (bo ciepło), jedyne czego mi zabrakło do szczęścia to grilla z kiełbachą i karkówą. No i mniejszej dowcipności kolegów. Poza tym git, miejsce idealne, organizacja całkiem ogarnięta, zapał młodzieńczy, jak się za rok da wydębić kasę od na przykład miasta czy kogoś, oraz ominąć chmury wulkanicznego dymu (i ściągnąć zagranicę), to wogóle będzie bąba.

Impreza ogólnie upłynęła w niemal rodzinnej atmosferze, której dali się poddać ci którzy chcieli się poddać, zamiast topić siebie i swoje otoczenie w żółci. I tu dowód. Rodzinnie. Po bitwie, zwijając fraki, zaprzepaściłem gdzieś za kanapami pakę z komiksami. Byłże tam wypasiony Baranowski nowy, numerowany, i ziny. Następnego dnia już oczywiście nie było. Wniosek - ktoś zajumał. Wywiad środowiskowy szybko wskazał kto widział pakę ostatni - Śledź, KRL i Jaszczu między innymi. KRL chciał zgarnąć, przechować i oddać zgubicielowi. Śledź pogrążył go retorycznie rozkminą, że (o ile pamiętam) rannego jelonka z lasu się nie rusza, a matka go i tak znajdzie. Chuj. Do rana jelonka nie było.

Płenta - wyszło na to że jestem w plery między innymi dlatego, że trafiłem na uczciwych ludzi.

Płenta #2 - nie jestem w plery, bo trafiłem na uczciwych ludzi. Okazało się że komiksy zgarnął ze sceny jeden z barmanów po imprezie, po czym podrzucił mi je na miasto i oddał. Nikt nie zajumał. Nikt jelonka nie ruszył. Jak w rodzinie.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Starcie Tytanów na Komiksowej Wawie i jeszcze więcej autolansu

Więc.

Bitwa - przypominam - w sobotę wieczorem w CBA. Muzykę dawkować będzie imć Szymkiewicz. W starciu wezmą udział tacy zawodnicy jak KRL, Bele, Olaf Ciszak, Maciek Łazowski czy Mikołaj Spionek. Lista jest pełna, ale nie zamknięta (z powodów m.in. technicznych), nie podaję więc wszystkich nazwisk. W rękawie jeszcze parę osób, między innymi komiksowy niszczyciel jeden z zagranicy. Będzie się działo.

Przy okazji czas na reklamę. Osobistości biorące udział w bitwie będą oczywiście występować w barwach swoich własnych bierzących projektów. KRL to choćby Karton Skład, podobnie Łazo, który - jako debiutant- powinien na plecach mieć logo Kultury Gniewu ("Boska Tragedia"). Tak jak i KRL zresztą. Jako niedebiutant. Olaf to oczywiście team Jeża Jerzego. Kolega Spionek przedstawi się w akcji jako spiritus movens zina PIRAT, którego część pierwsza zaskoczyła mnie swego czasu poziomem rysunków. Chcę więcej, 2# dostępna będzie już w sobotę.

Z innej beki. Po kwartale z hakiem maltretowania PS3, za najlepsiejszą grę na tę platformę uważam Little Big Planet. Więcej na ten temat naklepałem dla Poltera. Klikutu klikata klikendi.

Wracam i do wywiadów i klimatu Komiksowej Warszawy. Niedawno przeprowadziłem całkiem chyba fajny (a na pewno sympatyczny) wywiad z Elvisem Presleyem polskiego komiksu, czyli ze Śledziem. Do odsłuchania, jak zwykle ze strony waszego ulubionego programu radiowego (czyli PR dla Zagranicy), o tukej.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Doza autolansu, odsłona druga.

Autolanserski wpis spotkał się z dość szeroką reakcją, a więc kontynuuję cykl, i dziękuję wam panowie za odzew, tak, tak, wszystkim czterem.

Komiksowa Warszawa już w ten weekend, tak więc dzisiejszy lans będzie w temacie.
Ale najpierw o Komiksowej słów parę. Oczywiście będzie to największe tegoroczne wydarzenie komiksowe od czasu Wąsaczy na Chłodnej. Kto wie. Może nawet i większe.

Chętni mogą pojawiać się już w piątek na meczu koszykówki (ja postoję z boku jarając szluga najwyżej), potem before party, ktoś coś gdzieś o Kawangardzie bąkał.

Sobota to najazd na CBA, spotkania z autorami, a na koniec oczywiście Bitwa Komiksowa. Listy nie mam pełnej, wiem że zabraknie na przykład Śledzia tym razem (pewnie pęka się że znowu odpadnie w pierwszej kolejce), ale na bank też będzie wesoło. Prowadzę ja. Za laptokiem muzę zapoda DJ Templah, czyli 1/2 HellHotelsquad. Potem biba. Też w CBA.

Niedziela to kac i kolejne spotkania. Z czego jedno w kole południa poprowadzę ja. Wypytywał będę Macieja 'Łazo' Łazowskiego o jego debiutancki komiks który wypuszcza Kultura Gniewu, obok Macieja będzie zasiadał wspomniany DJ Templah. Temat to oczywiście Hell Hotel i Bug City.

Tegoroczny warszawski fest to oczywiście morze premier, w tym kolejnej antologii poświęconej Powstaniu Warszawskiemu, zbierającej najlepsze komiksy z zeszłorocznego konkursu Muzeum PW. A o samym konkursie rozmawiałem z Szymonem Holcmanem, który był jego jednym z jurorów.

Na koniec parę koniecznych szczegółów natury formalnej, które poprzednio mi umknęły. Wywiady zostały przeprowadzone dla i wyemitowane w Polskim Radiu dla Zagranicy. Wszystkim którzy to czytają i nie wiedzą co to za radio, czyli pewnie wszystkim co to czytają tłumaczę - to program Polskiego Radia skierowany do Polonii. Za granicę. Dlatego u nas się o nim mało słyszy. Bo nadaje się go za granicę. Przy linkowaniu też korzystam z serwerów tegoż programu, a więc winniście mu rispekta.

HOWGH.


EDIT: ZAPOMNIAŁEM DOPISAĆ! INFORMACJA Z OSTATNIEJ CHWILI: !!!OLGA WRÓBEL JE MIĘSO!!!

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Doza autolansu, odsłona pierwsza.

Arczu zapytał ostatnio dlaczego bloga zapuszczam, i zasugerował że mógłbym w sumie tutaj linkować jakieś moje poboczne (albo może też główne) działania. W sumie słusznie.

To może ja puszczę liniacze do paru wywiadów które popełniłem, może kogoś zainteresują.

Na pierwszy ogień daję Jarosława Boberka, mistrza dubbingu, aktora filmowego, telewizyjnego i serialowego. Robi za Kaczora Donalda, Króla Juliana z "Madagaskaru", Nathana Drake'a z "Uncharted 2" czy Czerwonego z "Cow & Chicken", a i tak wszyscy kojarzą go tylko ze smętnym gliną z "Rodziny zastępczej". A w dubbingu jest mistrzem. No i zdaje sie Yarpena Zigrina w "Wiedźminie" grał, klęcząc gdzieś na kolankach (albo stojąc na pudłach w wykopanym dole), ale dialogi - jeśli miał - to wycięto. No to bach. Miszczu dubbingu. Smasznego.

Przy temacie animacji pozostając, druga rozmówka - z Tomaszem Bagińskim, autorem sławetnej "Katedry", przeprowadzona przy okazi premiery "Kinematografu". Też smasznego.

Tyle na razie, dajcie znać czy kogokolwiek interesują takie pogadanki, czy linkowanie sobie odpuścić i lansować się gdzie indziej.

niedziela, 18 kwietnia 2010

"Kick-Ass" nigdzie mi jakoś nie nakopał...

Może jestem za stary, może zblazowany, może faktycznie jestem hipsterem (LOL), a może zwyczajnie ten film nie jest tak zajebisty, jak obiecywał to reklamujący go plakat.

"Kick-Ass" to bardzo przyzwoita rozrywka. Porządna. Fachowa. Dobrze skręcona. Momentami dość zabawna. Ale dupy mi ten film - zgodnie z zawartą w tytule obietnicą - nie skopał.

Całość, jeśli ktoś jeszcze nie wie, opiera się na dość fajnym pomyśle. Millar wziął na warsztat "Strażników", i przerobił ich na pastisz. Zarówno dzieła Moore'a, jak i całego super-hero genre. Głównym bohaterem jest komiksowy geek, który łazi w towarzystwie podobnych mu pacjentów. Ślini się na widok lasek które są poza jego zasięgiem, daje się kroić z kasy i ubolewa że na świecie nie ma prawdziwych zamaskowanych vigilante. W końcu ma dość, kupuje kostium, przebiera się, idzie w miasto szerzyć sprawiedliwość i dostaje soczysty wpierdol. Poharatanie nie załamuje go, tylko utwierdza się w przekonaniu o tym że jego misja jest potrzebna. Idzie znowu w miasto. Ktoś puszcza film z jego wyczynami na jutuba. Staje się gwiazdą. Pojawiają się kolejne indywidua, które tak jak on, w przebraniu, chcą nieść swoją wizję społecznej harmonii.

Punkt zaczepienia fajny, zwłaszcza że całość podano z humorkiem i dość dużym dystansem, w dodatku podtopiono to w fanbojskim sosie, co chwila mrugając okiem do osób w komiksowych klimatach kumatych. Humor jest, akcja jest, komiksowość jest, nuda momentami niestety też jest. Niby coś się dzieje siągle, jak nie biją to gadają, ale jakieś to takie rozciągnięte. Film niestety trwa dwie godziny, a to jak na ilość zgromadzonej akcji zbyt dużo chyba, bo się ciągnie zwyczajnie. Po drugie - właśnie tej akcji aż tak dużo nie ma. Fakt że jak jest, to jest ładna i dynamiczna, ale zwykle szybko się kończy. "Kick-Ass" jest niestety takim dzieckiem Frankenstaina, pozszywanym z różnych kawałów mięsa, i spójnej całości toto nie tworzy. Bo zdziebko akcji. Nieco humorku. Dramat rodzinny gdzieś w tle. Nawet dwa. Trudne relacje ojciec-dorastająca córka. Rodzinna zemsta. Gangsterzy. Spisek i zdrada. W końcu wysuwające się niestety na pierwszy plan wątki osobiste głównego bohatera, który jest miałkim fiutkiem. Ogólnie ja miałem w tym filmie problem z bohaterami.

Dave - czyli tytułowy Kick-Ass - to taki zwykły szary typek, bez powodzenia u lasek, geek, z podwójną tożsamością i wogóle. W efekcie to Peter Parker niedziabnięty przez pająka. Nijaki typ. Nieciekawy. Fajnie wypada Mark Strong jako szef mafii, ale on zawsze fajnie wypada. Czerwona Mgła, inny wariat z peleryną, to dla mnie jednak jest ciągle McLovin z "Superbad", tylko że w masce. Cały czas robi tak samo głupkowate miny. I temu aktorowi to łatwo nie przejdzie. Dużo ciekawiej wypada wątek Big Daddyego i jego córeczki Hit-Girl. Nicholas Cage jest po prostu świetny jako podstarzały były gliniarz z konkretnym wąsem, drętwiak o czerstwym poczuciu humoru. Jego córeczka jest rezolutna, wysportowana i brutalna. Ich relacja rodzinna jest co najmniej pokopana, bo to niekończący się survival camp ze szkoleniem z zakresu broni ciężkiej. Efektem tego jest działanie jako teamu superbohaterskiego. Cage ma wdzianko jak Batman z obciętymi uszami, czyli wychodzi taki niegejowski Midnighter z "Authority". W którym zresztą Millar palce maczał. Córeczka wymiata, skacze, bije, trochę taka Robin z millerowskiego DKR. Urocze. Niestety, są tylko postaciami drugoplanowymi, bo na plan pierwszy wychodzi niezmutowany Peter Parker wbity w zielonego kondoma.

W efekcie najciekawszy motyw zostaje zepchnięty w tło, pierwszy plan to nieciekawa pierdoła i jego problemy sercowe, akcja jest rzadko, humor też nie tak często, choć momentami się rechocze. Dla mnie ten film jest zwyczajnie niewyważony, czego najlepszym przykładem paczka którą na finałową rozpierduchę zamawia Tatuś z Córuś. Raz się jarają zamówieniem patrząc w ekran. Potem patrzą do pudła i się jarają. Potem ktoś inny zagląda i się jara. Oczywiście nie jest pokazane co jest w paczce. Reżyser się jara jak fajnie pogrywa z ciekawością widza, a ja nie daję faka, za drugim razem żarcik jest zbędny, za czwartym mocno drażni, w efekcie jak pokazują o co cho to efekt zawodzi.

Jadę sobie i jadę, ale "Kick-Ass" złym filmem nie jest. Przyzwoitym jest. Przeleciał przeze mnie jak przysłowiowe gówno przez kaczkę. Nic mi po nim w głowie nie zostało, za tydzień nie będę pamiętał zeń nic, poza Cagem i jego słodką córeczką znającą na pamięć wszystkie modele amerykańskich karabinków i filmografię Johna Woo. Mam taką dziwną refleksję, że "Kick-Ass", chociaż jest rated R (przemoc, dymanko, słownictwo), jest filmem dla gówniażerki. Bohaterowie to nastolaty, mają problemy nastolatów, jarają się nastolatowym superbohaterstwem, z problemami też w wyjątkowo nastolatowy sposób sobie radzą. Inne wątki są zepchnięte na dalszy plan. No ale wiadomo, że na superhero flicki łażą do kina głównie pryszczaci kolesie przed 20-tką, i nawet ograniczenie wiekowe ich jakoś szczególnie nie zniechęci. Zapuszczą wąsa, i się na bezczela do kina wbiją. I się ubawią. Bo na "Spider-manie" też się bawili. Ja się nie bawiłem. I tu też umiarkowanie. Komiks Millara chętnie wchłonę, ale do adaptacji już nie wrócę. W przeciwieństwie do naładowanego akcją "Wanted". Wrócę też ponownie do "Blade'a". Do "Iron Mana". Jaram się nadchodzącą jego kontynuacją. Ale albo na "Kick-Ass" jestem za stary, albo zwyczajnie ktoś zmarnował lekko fajny potencjał.


Pod skryptem: Nie ma mnie, nie dzisiaj, kochany, wszystko jutro, jutro kochany, ale nie dzisiaj, zarobiony jestem. I dlatego blog lekko kwiczy i prosi o coup de grace. Jako że multimedialnie realizuję się chyba na 5 frontach, to chyba ograniczę się tu do pisania sobie o ekranizacjach filmu... tfu, komiksów, i albo jak się czymś naprawdę naprawdę podjaram, albo mnie coś masakrycznie zażenuje. Stay Tuned.

Pod skryptem2: przeżywam renesans zauroczenia Guitar Hero. Jako prawdziwy, testosteronowy mężczyzna jadę na hardzie, nie ma letko, ale masteruję swoje stare wyniki, co by w koncu harda dokończyć (5 songsów chyba zostało). Katuję hard i ślinię się w głowie do marzenia, jakim jest full zestaw GH: World Tour. Perkusja. Taaaa...