poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Księżycowi naziści muszą umrzeć

Kosmiczni naziole w końcu najechali Ziemię, a ja dzięki tej dziwacznej produkcji doświadczyłem autentycznego katharsis. To jest jeden z tych filmów, dla których wymyślono kina, czego najlepszym dowodem ocena Pawła P. Felisa w Co jest Grane - 3/6, z czego ta trzecia gwiazdka to za niezależność produkcji i sponsoring internautów.

Kurwa mać.

Co to wogóle za upośledzony argument, usprawiedliwiający ilość gwiazdek???

A. Sory. Wyborcza. Jak mogło mnie tak bezsensownie ponieść. Przecież wiadomo że jak film zarejestrowało na 8-milimetrowej taśmie dwóch studentów, na co dzień pasających kozy w jakimś państwie trzeciego świata, to jaki film by nie był, to i tak dostanie więcej gwiazdek niż porządna, nienudząca, ale zrealizowana przez korporację mielkonka z juesej. Jak pastuchy są z Iranu, to pięć gwiazdek murowane. Jak reżyser znany to i 6 będzie.

Sory za dygresję.

Jeszcze raz.

Iron Sky. Rzesza kontratakuje.

A więc faszyści po przedupieniu wojny zaszyli się po ciemnej stronie księżyca, cały czas ćwiczą się w hailowaniu i maszerowaniu, przygotowują na atak ze strony Ziemian, równocześnie planując własne, ostateczne natarcie. Ubermensze uczą dzieci bzdur w duchu goebbelsowskiej propagandy, pokazując na przykład Dyktatora Chaplina jako krótki metraż, który ani trochę nie kpi z Hitlera. Hasło Heil Hitler wyszło swoją drogą z mody, bo jest kolejny, dogorywający zresztą fuhrer.

Szwaby na ksieżycu zbroiły by się pewnie do skutku, bo technologicznie są w swojej industrialnej bazie w kszgtałcie swastyki nieco w tyle za resztą świata, gdyby nie najnowsza misja NASA. Long story short - naziści potrzebują nowej technologii, i liczą na to że czarny kosmonauta-figurant im pomoże skołować nieco gadżetów z ziemi.

Fabuła jest generalnie średnia, ale nadrabia poziomem kuriozalności i śmierteną powagą szwabów, którzy cały czas pieprzą coś o nieskazitelności aryjskiej rasy, wywarkują rozkazy i tytułują się totalnie kretyńskimi rangami. To nie przygłupy z Allo, allo, to nieśmiertelna Rzesza, która przycupnęła w celach regeneracji w zacienionej części satelity.

Co innego reszta świata. Obowiązkowy 'wyluzowany czarnuch' jest jednocześnie właśnie polewką z Murzyna obowiązkowego na każdym amerykańskim obrazku, z lądowaniem na księżycu włącznie. Gościa kupuję. Co innego ze skretyniałą Panią Prezydent, która już jest w swojej groteskowości przeszarżowana, podobnie jak jej asystentka. Szkoda że zabrakło konsekwencji w budowaniu absurdu poważnym ujęciem głupiego niby pomysłu (nazi+der kosmos=kupa śmiechu). Było by jeszcze lepiej, bo to oko jest puszczane momentami w zbyt oczywisty, toporny sposób.

Nie zmienia to jednak wymiaru całości. W scenie walki kosmicznej (bo są i takowe) nie zabrakło Cwałowania Walkirii, zresztą nie zabrakło i inych odwołań do Wagnera/mitologii nordyckiej. Uberstatek kosmiczny to Gotterdamerung. Poza tym obowiązkowo nawiązanie do najbardziej memogennej sceny z Upadku, wybuchy, nieco strzelania, polewka, 'take me to your leader'. Generalnie dobra, bezpretensjonalna rozrywka, wszystko to, co obiecywał trailer, a czego nawet po trailerze nie zrozumiał recenzent wyborczej.

Hidden bonus - jedna z bohaterek niemal cały film spędza w mundurze. Panie Felis - to takie niuanse zapewniają filmom dodatkowe gwiazdki, a nie sposób finansowania!!!

Cóż mogę dodać? Jak na niezależną produkcję to realizacja świetna. Może nie są to efekty godne George'a Lucasa, ale za to odbiór całości na pewno lepszy niż jego ostatnie dzieła. Kosmiczne zeppeliny, laska w mundurze i muzyka zrobiona przez gości z Laibach.

Czego chcieć więcej?

Nazistów na dinozaurach! Bo zombie już byli.

Albo NKWD, atakującego ze swojej tajnej bazy na Marsie. I ta opcja jest wcale nie wykluczona, bo ostatnie ujęcie, po przejeździe przez kosmos, pokazuje właśnie, nomen omen, Czerwoną Planetę.


Oby.

Meanwhile on earth:


               

sobota, 28 kwietnia 2012

Lost Girls

Niby przewidywalne, ale Moore znowu mnie zaskoczył, pokazując coś oczywistego w niezwykły sposób. Jego Zagubione Dziewczęta dopełniają chyba zestaw wydanych u nas dzieł tego autora, który każdy fan komiksu mieć powinien. Sory. Dopełniają mój zestaw. W dalszym ciągu nikt nie wydał Promethei, ale to inna bajka. A ja nie mam ciągle żadnego Swamp Thinga. Tak czy inaczej - długo odwlekaną premierę tego komiksu osobiście uważam za święto.

Prawie każdy zainteresowany wie o co tu chodzi. Dorotka z Czarnoksieżnika z Oz, Alicja z Alicji w kranie czarów i Wanda z Piotrusia Pana żyją w realnym świecie, poznają się wzajemnie, pieprzą w każdy możliwy sposób, w międzyczasie kopulując z każdym napotkanym i napotkaną. Moore to wariat, wiadomo, nie ma szoku, acz wieje tanim trollem. Tylko że u tego typa trolling jest poniżej godności, jak on coś robi, to temat ma dogłębnie przemyślany, i ważne jest dla niego zarówno co chce powiedzieć, o czym, jak i w jaki sposób to wyrazić. Tym bardziej nie można tanim trollowaniem nazwać dzieła, które powstawało półtorej dekady.

Historie trzech klasycznych bohaterek literatury dziecięcej to tak naprawdę wierzchołek góry lodowej. To osnowa historii. Panie spotykają się w austriackim hotelu, znajdują wspólny język, orientują się że coś je łączy. Tym czymś jest burzliwa młodość, która ukształtowała ich charaktery i seksualność (można to w ogóle oddzielać? czy zgodnie z obecnymi doktrynami seksualność już nie istnieje, jest tylko wymysłem kulturowym? tak pytam, bo nie ogarniam). Każda zaliczyła swój osobliwy rytuał przejścia, gdy zaznała rozkoszy cielesnych, jednocześnie zatapiając się w świecie fantazji, głównie tych seksualnych.

Moore na nowo przerabia klasyczne bajki. Panie opowiadają sobie swoje historie, pełne wymuszonej perwersji, gwałtu, pedofilii, także kazirodztwa. Nie ma tu chyba tabu które by się nie załapało do kompletu. No tylko nekrofilii brak. Jednocześnie Moore odnosi się w najważniejszych akcentach głównie do motywów znanych z pierwowzorów. U Alicji jest i buteleczka 'wypij mnie', i Pan Stonoga, i Szalony Kapelusznik. Dorotka spotyka na swej drodze do uświadomienia sobie własnej seksualności i Blaszanego Drwala, i Stracha na Wróble, i Strachliwego Lwa. Jest i Zła Wiedźma, i Dobra Wróżka, z czego jedna pod postacią macochy, a druga miłej dziwki, kojarzącej się Dorotce z mamą. Moore po prostu zrobił wiwisekcję bajek, wywrócił je na lewą stronę i przepuścił przez filtr psychoanalizy. W końcu i Dorotka, i Wanda miały w swoich ni to snach, ni to doznaniach, do czynienia z lotem, kojarzonym przez Freuda dość jednoznacznie. I tak dalej, i tak dalej.

Jak to u Moore'a, wrażenie robi precyzyjna konstrukcja całości. To trzy części, każda podzielona na 10 misternie ułożonych rozdziałów. To komiksowy Dekameron. Bohaterki naprzemiennie opowiadają sobie swoją bajkową, przesyconą perwersyjnym erotyzmem przeszłość. Równolegle bohaterki i bohaterowie poświęcają się lekturze kolportowanej w hotelu Białej Księgi, w której na przykład nieznane literaturoznawcom erotyczne ekscesy Doriana Graya zdobią malunki stylizowane na Egona Schielego. Odwołań plastycznych jest zresztą cała masa. Bywa że opowiadanie z Białej Księgi trwa równolegle z retrospekcją jednego z bohaterów. Szkatułkowość w czystej postaci. Gdy bohaterki udają się obejrzeć balet, narracja związana z widowiskiem splata się z kameralną orgią, jaką urządzają one sobie siedząc wśród publiczności. Skojarzenia z piracką opowieścią ze Strażników wydają się być naturalne.

Całość jest po prostu utopiona w secesji. Wspomniany Schiele, Mucha, inni artyści z epoki, stylizacje wizualne, czy balet, oczywiście też z tamtych lat. Nad bohaterkami unosi się dekadencka, fin de siecle'owa aura, aura wieku który jakby nie odszedł ze swoim końcem, a który zakończyła definitywnie dopiero wojna (akcja komiksu dzieje się na przełomie lat 1913-1914). Spotkania, orgie i rozmowy bohaterek, o czysto terapeutycznym charakterze, przpominają o narodzinach psychoanalizy, która powstawała przecież właśnie w tamtym okresie w Austrii (do czego odnosi się zresztą jedna z postaci). Wszystko w tym komiksie jest nie tylko na swoim miejscu, ale także w swoim czasie.

Poechowałem i poachałem nad strukturą i atmosferą, ale czas wrócić do tego, że ten komiks to po prostu porno. Porno, jak to - o ile pamiętam - Moore ujął, którego nie da się czytać jedną ręką. I dlatego że format i masa za duże. I dlatego, że chociaż na prawie każdym kadrze cycki i obscena, ale to nie komiks do fapowania. Do achowania i ochowania nad fabułą i narracją? Dla mnie tak. Wracając do mojej teorii że każdy kolejny komiks Moorea to tak naprawdę esej, który dla niepoznaki ma fabułę - tak samo jest i tutaj. To komiks o naturze pornografii, seksualności i fantazji seksualnych. Moore pięknie odnosi się do porno dotyczącego kazirodztwa, płentując że to przecież nie kazirodztwo, a idea kazirodztwa. Więc przecież wszystko jest OK. Bo pornografia to stymulator fantazji, a w nich możemy przecież wszystko, czemu poświęcony jest następujący kawałek:

Pornografia to zaczarowane ogrody, w których najskrytsze i najwrażliwsze z naszych licznych natur mogą się bawić bezpiecznie. To... och, ta pani pizda. Ależ ciepła...

I to chyba najlepiej płentuje, co Moore ma w tym komiksie do powiedzenia, i na czego poparcie napisał scenariusz na ponad 300 stron.

Oddzielny akapit należy się Melindzie Gebbie, żonie scenarzysty, autorce strony wizualnej. Początkowo miałem problem z niekiedy pokracznymi dla mnie postaciami. Nie wiem, czy z kolejnymi stronami kupiłem konwencję, czy lata praktyki poprawiły warsztat Melindy. Na pewno świetnie sprawdza się ona jako artysta dysponujący kilkoma różnymi stylami i technikami. Narracje bohaterek są obdarzone indywidualną oprawą, kolejne opowiadania z Białej Księgi mają swój indywidualny styl, a wszystko to utrzymuje się w klimatach nawiązujących do epoki (na tyle, na ile jest w stanie pojąć to mój mały, nieakademiopiękny rozumek). Koncepcje narracyjne Moore'a i realizacja Gebbie tworzą tu po prostu spójną całość.

Cóż mogę dodać? Ten komiks to A-MUST-HAVE dla każdego, kto uważa się za fana komiksu. Lepsze takie jedne Zagubione Dziewczęta niż 3-4 inne komiksy, które można za tą cenę kupić. To też dowód na to, że pornografia może być O CZYMŚ, nawet jeśli tym CZYMŚ jest istota i historia pornografii. I nie musi być koniecznie paszą dla oczu, napędzającą fapowanie. Fajnie też, że ktoś potrafi tak wnikliwie i ciekawie analizować takie komiksy jak na przykład dr Lech Nijakowski na sympozjum w Collegium Civitas. Szkoda że redaktor Chudoliński i tłumacz dzieła nie połapali się że nie mają za dużo ciekawego do powiedzenia, i nie skrócili swojego 30-minutowego wstępu do minut 5-ciu, by pozostawić doktorowi resztę z godziny na przedstawienie jego punktu widzenia. Mam nadzieję że będzie jeszcze okazja posłuchać o spojrzeniu tego pana na pornografię, choć nie wiem jaka miała by ona być. Zagubione Dziewczęta to komiks jedyny w swoim rodzaju, i nie wiem kiedy będzie nam dane mieć kolejną premierę tego formatu.




Pod skryptem: czy ktoś może mi wyjaśnić jeszcze raz - dlaczego grzbiety komiksów Timofa raz mają napis od góry do dołu, a raz z dołu do góry??? Timof? No powiedz, kto tego nie ogarnia i to spieprzył?

Ale tak czy siak - znak jakości (wirtualnie, bo nie chce mi sie go po kompie szukać, na nieswoim robie  :/ ).
EDIT: dzięki Robertu Adleru znak jakości wraca na swoje miejsce, czyli do postów o rzeczach co kopią dupę, tak że konkurencji powinno być wsytd. Autor znaku, przypominam, to Jaszczu.

Włala.


środa, 18 kwietnia 2012

Powrót półgłówków

Z wiekiem urósł mi brzuch, wypadło trochę włosów, broda lekko posiwiała, mam za to wyższy Gamescore w Xbox Live, ale Beavis i Butt-Head powrócili do MTV tacy sami jak dawniej. Tak samo głupi i ograniczeni, tak samo obleśnie się rechoczący, ciągle robiący wszystko w najgorszy z możliwych sposób. Nie postarzeli się ani o rok, nie zmienili fryzur, nawet koszulki mają te same. To dalej ta sama mieszanina anarchii, bezczelności, głupoty i gówniarskiego, pozowanego nihilizmu. Jak byłem w ogólniaku to nie byłem w stanie tych kolesi nie lubić. Znajomi też. Powrót B&B do MTV to jak powrót kumpli, tym fajniejszy, że można powiedzieć że upływ czasu ich nie zepsuł.

No niestety powiedzieć tego nie można o MTV, która ofiarowała tą animkę światu. Zmieniły się MTV, czasy, kultura, i oczywiście widownia stacji. W Music TV nie ma już prawie miejsca na muzykę, są kretyńskie reality show o spektrum zagadnień pokrywającym się z ulubionymi tematami tabloidów. Tylko politycy się chyba nie łapią, bo ich gówniażerka nie lubi. MTV była w latach 80-90 ikoną, Beavis i Butt-head byli jednym ze sztandarów. Sztandar znowu się podnosi, ale maszt ma mniętki niby uwiąd prącia.

B&B te naście lat temu polewali z zupełnie innej rzeczywistości. Z napinających klatę metalowców, z niedogolonych grandżowców, psychodelicznych teledysków, bo to wszystko było tak samo częścią mainstreamu, jak Boy George ('huhhhuhhh, he's a boy? No way!!! huuhhhuhuhuuhuh'). Byli krzywym zwierciadłem polewającym autoironicznie z tego, co serwuje MTV. Byli karykaturą statystycznego widza tego kanału. Teraz dalej są przygłupami z lat 90tych z metalową zajawką, ale ich żarty to jak kopanie leżącego. Polewanie z teledysku LMFAO, których oglądanie jest dla mnie tak samo nużące jak słuchanie? Trochę jak darcie łacha z bloga Kasi Tusk. Cel zbyt łatwy, który jednocześnie nie zapracował sobie żeby z niego polewać, bo wykpiwanie byle kogo jest średnie. Wolę jak drze się łacha z KOGOŚ WIELKIEGO. Na z przykład Metalliki albo z matki Grycan z córkami. No niestety. Tak samo fragment reality show od gościu co woli oglądać porno niż mieć dziewczynę, bo tak łatwiej, to jak sprzedanie kopa śpiącemu spanielowi. Rechot z Ekipy Filladelfia, czy jak się nazywają ci idioci? Sprzedanie plaskacza marudnemu 5-latkowi.

Może to dalej wyraz autoironii MTV, która potrafi (albo raczej pozwala Mike'owi Judge'owi) pośmiać się z własnych chorych płodów. Nie wiem tylko czy to gdziekolwiek MTV zaprowadzi. Odwoływanie się do głupot puszczanych obecnie, Zmierzchu i temu podobnych? Nie no spoko, przyznam że rechotałem. Starzy fani B&B pewnie też, bo ci dwaj kretyni są nie do zdarcia, nie ważne z czego drą łącha. Co jednak na to cała młoda generacja, z grzywkami, w raybanach, płacząca że dostała na urodziny iPoda w białej, nie w czarnej obudowie? Raczej nie mają za dużo znajomych takich jak ta para debili, odrażających swoimi niemodnymi butami, niedbałością fryzury pozbawioną wystudiowania, czy koszulkami kapel które nie są fajne nawet w kategorii 'tak słabe że się z tym obnoszę'.

A może sie dopieprzam, bo za mojego młodu trawa była zieleńsza, a woda bardziej mokra. Może polewka z totalnej padaczki jednak zaskoczy, udowadniając że jednak to co się dzieje z MTV to ślepa uliczka. Bym chciał. Ale w to wątpię. Bo kiedyś nie było internetów, a teraz są. Jak chcę coś fajnego, to to sobie guglam. Chcę odmóżdżającą papkę, to włączam telewizor. Temat zmian w dostępie do dóbr kultury w epoce przedinternetowej, w porównaniu do chwili obecnej jest zbyt szeroki, by w niego jechać, więc tu dygresję brutalnie urywam.

Może jednak mimo wszystko gówniażerka to podchwyci, wierząc na słowo w kultowość marki, i jej się to w trakcie autentycznie spodoba. Ja jednak mówię pas, z jednego konkretnego powodu. Lektor i tłumaczenie. W tym przypadku to coś porównywalnego z dubbingowanymi Star Warsami. Rozumiem że seriale z napisami to morderstwo ratingów, może więc młodzież się skusi. Usłyszy lektora, i stwierdzi że żenadź. Ja tam jednak daję sobie na wstrzymanie, czekam aż seria dojdzie do końca, i zapodaję komplet na kanale torrent. W oryginale. Bo ten chamski bełkot i rechot trzeba słuchać i oglądać w wersji oryginalnej, tak jak te 15 lat temu. Inaczej nie daje rady. Może przesadzam, ale przypuszczam że nie tylko ja tak mam.

Tak więc - dziękuję MTV za powrót ikon z czasów młodości. Ja te ikony sobie chętnie piracko pooglądam, albo nawet kupię na DVD (oczywiście w Anglii, bo u nas jeśli wogóle wyjdzie, to za chorą sumę). Ale męczył uszu przed telewizorem nie będę. Jeśli starzy fani zleją to w Polsce na przykład z tego powodu, a młoda generacja nie zakuma zajawki, to potem się okaże że jednak powrót B&B był niepotrzebny, co dobitnie udowadniają ratingi. I znikną z polskiej ramówki.

Niech znikają. Mam to w dupie. Jak to mawiała major Motoko Kusanagi - sieć jest długa, szeroka i głęboka, więc udławcie się tym swoim chujowym lektorem.