Powaga. Sięgnąłem do torby z jelonkiem, wyszperałem zinowe zakupy żeby zabrać je na wycieczkę do miasta gdzie nawet psom bieganie szkodzi, i miło się sam zaskoczyłem. Tak bardzo, że aż byłem zdziwiony. No dobra, przesadzam, ale nie do końca. Było wiadomo że będzie porządnie.
Czasy rozłażących się kserówek to odległa przeszłość. Ba - nawet wyłażące na schludnie zadrukowanych stronicach
pixele są już tylko echem dnia wczorajszego, pozostając domeną tylko i wyłącznie
Egmontu (jak się zdarzy). Gdzieś po drodze zapodziały się artystowskie
mazy i
undergroundowy bełkot, znajdując dla siebie inne azyle - w internecie i na stronach
Ziniola (cześć Dominik!). Zamiast
DIY samizdatów z rysuneczkami o mocy wywrotowej
kinderpunka, dostajemy po prostu komiksowe magazyny typu '
konwentownik'. I dobrze.
PIRAT #2 - czyli projekt Mikołaja
Spionka. Pierwszy numer zaskoczył mnie te 2 lata temu (rany, jak ten czas leci...) poziomem rysunków, zagraniczną ekipą i klasą wydania. Kolorowa, folią jakąś lepiona okładka z przykuwającym oko rysunek, porządnie polepione, równo pocięte. No nic wspólnego z komiksowym podziemiem sprzed lat, którego to i tak w sumie nie znam, więc lepiej się przestanę mądrzyć o tym, jak to trawa była kiedyś zieleńsza, a komiksy z xero fajniej klepały tonerem. A więc okładka znowu ładna (acz poprzednia ładniejszą była mi), no i w środku pokręcone, acz ładne różności. Część rzeczy mnie jakoś nie ruszyła, np. doceniam dynamikę epickiej
rozpierduchy z "
Nepenthes", ale rysunek mnie nie paca. Co innego zalatujący(a?) mi mangą
podszym Moebiusem "
Chicagua". "
Preying the hunter" miło oko me łechce tłustą czernią, wyuzdaną przemocą, oraz oryginalnymi bohaterami o ksywkach Sade i
Masoch. Na poważnie dama z tego komiksu łechtała bardziej niż oni, ale orginalności braku nie dam się typom zarzucić. Potem Clarence, klasa sama dla się. Dwa
szort-szorty, za mało. Chcę nowy full metraż tego pana. Ktoś wie jak jego stan pracy nad tym, nad czym rzekomo dłubie? Dalej. "Absorber" - pojebane, skojarzenia z
Anderssonem, tudzież Burnsem są jak najbardziej na miejscu. Bardziej mnie ruszyło jednak kolejne "
Madadh:
Daughter of
Nothing" - w skrócie
postapokaliptyczne urban fantasy, kapitalnie rozrysowane, bym chciał jakiś full metraż pana
Mateo Scalery, koniecznie w kolorze i na A4. "Ten, który nosił piękne mokasyny" - pierwszy tytuł polski, w dodatku znajomo
pretensjonalny, aż dziw że się nie zorientowałem że czytam komiks do
scenara Sztyba. Fachowa robota, fajne rastry, może oklepana wolta, ale dobre. Wolę jak chłopak takie fikołki strzela, zamiast eksperymentów formalnych czy zabaw formą niemą. No i rysunki porządnie historię niosą. Potem "
Mokosz" -
Spionek, też jakoś tak coś z tyłu głowy historia mi świta znajomo jakby, rysunek oczywiście bez zarzutu. Lubię. Potem "Angel" jakoś mi tak mocno jadące
Blainem, co jest tyle zaletą co wadą. Wolę jak
Blain rysuje jak
Blain, i starczy. Finał - "Zebra" - to pokłon dla "100 kulek", zarówno w formie narracji i fabuły, jak i rysunku. I jest dobrze. Czekam na trzeci wjazd zamorskich korsarzy na nasz ryneczek, a ich drugi występ wszystkim polecam. Na koniec dodatkowy punkt dla zbiorku za fotki autorów z ostatniej strony, a precyzyjnie rzecz biorąc za Murzynkę ubabraną
nieokreśloną bielistą substancją dokoła rozdziawionych ust. Sherlock w mojej głowie podpowiada mi że to pewnikiem pani Busami od
współfabułowania "Absorbera". Nice. Dodatkowe pół punktu za
Sztybora z glutem.
KOLEKTYW #6 -
oprosz,
netkomiksowe podwórko dorasta. Na bok poszły rewolucyjne hasła kolektywnej równości i braterstwa, po prostu powstał tomik składający się prawie w całości z rzeczy
przynajmniej niezłych, zwykle też dobrze narysowanych. Wysoki poziom zrzucam na karb braku Dema na pokładzie przy okazji tej części zina. Bo się nie wyrobił rysownik. Trudno. Przy okazji kumpelskie badziewne pierdy nie przeszły widać testu jakości, i w końcu jest dobrze. Po kolei. "
Najwydestyluchniejszy" Pałki i
Sztyba - od kilku lat nie kumam tej serii, z wnikaniem poczekam na jakieś zbiorcze wydanie. "Drużyna A.K." - żarcik niewymuszony, kreska Wolskiego niebywale lekka, ja chcę jego jakiś
fulmetro, bardziej dopracowanego niż "Rycerz Janek". No coś jak to. "
Sarkis Karchazjan" - mistyków i okultystów nigdy dość, acz ten mógłby wyróżniać się czymś jeszcze poza byciem bucem. Constantina już znamy. Fakt że gość jest domatorem i nie wiadomo czy ma jakieś nałogi to za mała różnica.
Trejnis jak to
Trejnis. Daje radę na luzie. "
Recours" - czyli mieszanki "Lupusa" z "Firefly" ciąg dalszy, acz nie jest nowiną że Bele nie ma jaj jak
Whedon. Całość się lekko ciągnie i brak nieco iskierki w tym wszystkim. Potem lecą
szorciaki - liderem w tym numerze jest zdecydowanie
Spellcaster, który i pacnął zdrowo, i zabawnie. Ubawił mnie tradycyjnie Łazowski, ale tłumaczę to faktem że to kolega, więc zaśmiałem się z obowiązku. Dobra, okej, naprawdę jest śmieszny. Choć ponoć ma krewnych w Belgii. Wielki plusik dla
Sztyba tym razem z Jaszczem, ubawiłem się. Kajetan też fajnie poleciał, plus i dla niego. Plus i dla połączonych sił Mazura i
KRLa. Minus dla połączonych sił Mazura i Jędrzejczak - rozumiem przeciąganie pointy, ale to niedostateczny powód by przez 3 strony lecieć ilustrowanym w kadrach opowiadaniem pociętym na ścinki i wrzuconym w ramki. Dopiero na ostatniej stronie robi się z tego nagle komiks (co jest być może większym zaskoczeniem niż docelowy gwóźdź programu). Ogólnie brawo, młodzież daje radę i za parę lat będzie zagrożeniem dla wyjadaczy,
przynajmniej do momentu jak założy rodziny i nie będzie miała czasu na zabawę w komiks. Czekam na 7-kę.
KARTON #3- znowu te same nazwiska, znowu poziom, ale dopiero teraz
wykminiłem co mi nie do końca w formule kartonu gra. Rusza mnie tradycyjnie Lachowicz, KRL oraz duet kreatywny
Helhotelu. Bo robią odcinkowe
jednorazówki. Reszta leci dla odmiany cyklem w kawałkach.
Sztyb z Jaszczem prezentują tym razem
przysłowiowe jebanie kotka za pomocą młotka. Tylko że ja już nie pamiętam skąd się ten kot w komiksie wziął, i dlaczego
przeszkadza reszcie. Tradycyjnie nie kumam ostatniej strony okładki autorstwa
Surpiko. Podobnie mam problem z komiksem Marcina Surmy, nie czaję. Nie pamiętam drugiego "Kartonu", ale po numeracji stron wnoszę że ta dziwna rzecz z poprzedniej części która nawet mi się podobała była tylko początkiem (środkiem?
niepamiętam O_o ) historii, a ja się nie zorientowałem. Teraz mam ciąg dalszy i mam za swoje, bo już nie pamiętam co się działo. Podobnie jestem zagubiony w cyklu
Asu. Może jednak Tomek puszcza pojedyncze historyjki, ale ja się w tym magazynie i tak gubię. Fajnie rysowane. Fajni autorzy. Jednak poza zwartymi, samodzielnymi historyjkami, takie cięcie dłuższych fabuł na 4-8planszowe części nie ma dla mnie sensu, bo nie pamiętam co było na poprzednich 4 planszach pół roku temu. Wolał bym te historyjki w pełnym metrażu, ale wiem że to dłużej wtedy powstaje, ciężej dociągnąć do końca, no i mniej osób kupi niż zbiorek gdzie to i KRL, i
Patricio Didlo, i nawet kobieta jakaś do grona się załapała. A tu pyk, skład porządny, sensowna cena. No okej. Ale ja zmieniam metodę czytania. Kupuję "Kartony" w ciemno, bo to dobrzy autorzy (no i koledzy...), ale zacznę czytać dopiero jak się
poszczególne serie będą kończyć - wtedy wszystko od początku na kolanka, i wsysam tą serię za jednym posiedzeniem. I wtedy w sumie będę wiedział czy warto było kupować. Bo inaczej to dla mnie nie ma sensu. A, jeszcze jedno - dodatkowy punkt znowu za ostatnią stronę, znowu za twarz, tym razem za
interpretację fizjonomii
arczyRedaktora Mazura, by
Asu. Rozczulił mnie. Nie wiem już czy
Asu czy Redaktor. Ale wymiękłem.