środa, 18 lutego 2015

Gry roku 2014

Subiektywne podsumowanie roku zeszłego, kolejność randomowa.

To był dziwny rok. Niby rozpęd nowej generacji, ale jeszcze bez pełnego wiatru w żagle. System sellerów - brak. Zamiast tego zachowawcze multiplatformowe części ente. Raczej bez większej odwagi. Na szczęście nie zawsze.

Lords of the Fallen - w sumie nie wiem, czy nie najbardziej mnie w zeszłym roku wciągająca rzecz. Najlepsza gra CI Games jak dotąd, to fakt. Fajny, wymagający system walki, ale nie będący ścianą dla tak niecierpliwych osób jak ja. Lubię wymagające gry, zmuszające mnie do nauki i polerowania skilla, ale bez przesady. Ninja Gaiden czy DMC - tak, ale od Demon's Souls się już odbiłem, w efekcie Dark Souls sobie odpuściłem. Ekipa pod wodzą Tomasza Gopa trafiła jednak w mój gust. Fajny, mroczny świat, fajnie zaprojektowane levele, ponury i okrutny setting (z Mordorem włącznie), ale nie narzucający się szczególnie - kto chce to odbierze go tylko na poziomie estetycznym, zajawkowicze wnikną w czytanki, i poznają jakąś tam historię świata, która jest tu w sumie pretekstem tylko do slashera ze statsami. A ten slasher jest piekielnie grywalny. Pierwszy raz tak czekam na DLC od czasu Alana Wake'a (de facto - Alanowi je zjebali) i chętnie dam się wciągnąć, albo zaczną od nowa inną profesją, bo mam ochotę na więcej rzezania. Zwłaszcza że chętnie bym przerobił lokacje w innej kolejności, tym razem narzuconej przez grę, a nie tak jak ostatnio - uparłem się że zanim przejdę do Mordoru to przerobię katakumby, zaprojektowane na postać która już wróciła z mrocznego świata i ma wyższe statsy. No bywa. Tak czy siak - realizacyjnie poziom światowy, bugi mi nie zepsuły zabawy, choć parę razy wywalało mnie do menu konsoli, a co gorsza szlag trafiał wtedy punkty doświadczenia. Zakrawało to na wybitny sadyzm twórców - wszak LotF premiuje braj sejwów, a tu co jakiś czas zgon gry, i wszystkie XPeki wtedy szlag trafiał. Ale i tak. Gra ma w sobie ten wyjątkowy magnetyzm, wciąga w swój świat. A to rzadkie.

Metal Gear Solid V: Ground Zeroes - ludzie się śmiali, że to płatne demo, a ja z pełnią satysfakcji bawiłem się 'drobiazgiem' od Kojimy przez paręnaście godzin. Główną misję chciałem celebrować - wolna chata, to piwko i paluszki, celebrujemy, spokój, podkręcę subwoofer, wkrętka, dokończę może w weekend... ooooo, chodzę chodzę chodzę, ooo fajna interakcja oooo, no dobra, połaziłem ze 2-3 godziny i starczy, bo ta mapa nie za duża, ide wykonać zadanie i PLOP, fission mailed, koniec. Bo to zadanie to finał był. Zawód. Po czym odpaliłem bonusowe misje i bawiłem się jeszcze dłuższy czas. No i jednak - naprawdę dobrze prezentująca się grafika, klimat, przełamanie tradycyjnej skradałki combat shooterem w oldskulowym settingu. A to wszystko tylko jest prologiem do większej całości z otwartym światem, wspinaczką, gadżetami, nie wiadomo czym. Dobrze się bawiłem, przekonał mnie Hideo o 5tki (która tym razem już na bank będzie jego ostatnim MGS LOL). Dodatkowe propsy za fajne przełamanie interfejsu człowiek - maszyna. Kontrolujemy grę nie tylko padem. Także można smartfonem, na którym można zobaczyć minimapkę z otagowanymi wrogami. Odpalić minikomputer zamiast wchodzić w podmenu. Odpalić muzykę. Czy wezwać ewakuację, bez przerywanie ucieczki, gdy walą nam seriami po plecach, a niesiemy na przykład więźnia. Takie proste. W GTA5 mi tego brakowało, bo to oczywiste niby. Zrobił niezawodny Pan Japończyk.
Więcej mnie o MGS V:GZ o tukej.


Wolfenstein: The New Order - gra, która wyciska co się da z bycia 'over the top' i robi to dobrze. Historię BJ Blazkowicza już znamy - Amerykanin polskiego pochodzenia, który od ponad 20 lat walczy z nazistowską rzeszą w grach wideo. Ktoś wyraźnie chciał zrobić ciąg dalszy jego opowieści, z szacunkiem do spuścizny, ale bez odcinania kuponów. I miał na to pomysł. W dodatku musiał widzieć Iron Sky. Wyszło znakomicie. A więc mamy alternatywną rzeczywistość, w której Niemcy wygrały wojnę, a nasz dzielny BJ musi zrobić porządek. Jest mnóstwo znakomitego strzelania, wojennych klimatów i przegrubaśnej pulpy. Ciągle wolę Return to Castle Wolfenstein, ale takie są reguły bycia fanboje Hellboya, paranormalna dywizja nazioli zawsze wygra. W zeszłym roku New Order był jednak tą grą, która nie będąc niby niczym oryginalnym zdecydowanie się wyróżniała. Dobre strzelanie, a do tego znakomite pogrywanie legendarną marką utopioną w pulpowym sosie.

Destiny - o ile pamiętam były przypadki okrzyknięcia tej gry zawodem, ale i jednocześnie grą roku. Bliższy jestem drugiej opcji, może dlatego że nie miałem nie wiadomo jakich oczekiwań, że to FPSowy mmorpegieee, czy co tam. To gra z biznesplanem, to fakt - kupcie ludki, a potem żeby być na bieżąco, awansować, i w ogóle, kupujcie kolejne DLC, aż wam palce od wstukiwania kupionych kodów odpadną. Owszem.  Ale żeby mieć jaja na takie zagranie, to trzeba mieć w reku porządny produkt. Destiny kosztowało swoje, ponoć te legendarne setki milionów dolarów, i z całą strategią rynkową i DLC rozpisanymi na kolejne powiedzmy 4 lata to może być prawda. Najważniejsze w tym jest jednak że to świetnie zrobiona gra. Mam w dupie że to nie RPGowo potraktowany otwarty świat, tylko korytarze łączące małe lokacje, a misje solo to pretekst by przemierzać po raz kolejny daną planetę nie z punktu A do B, a z B do A. Graficznie jest znakomicie. Designowo to Bungie na poziomie do którego nas (no, powiedzmy tych co to na Xboxie) przyzwyczaili, a strzela się świetnie. Mnie to satysfakcjonuje. Mam, nie oddam, będę dokupywał DLC. Bo strzela się świetnie, jest to znakomite na przerywnik pomiędzy jednorazowymi tytułami, i wciąga, jest magnetyzm.

The Wolf Among Us - czyli w końcu zamknięcie pierwszej fabularnej gry w świecie Fables. Gra która nie robi wrażenia zanadto stroną wizualną czy gameplayem - ot, łazimy Bardzo Złym Wilkiem i szukamy clue robiąc śledztwo, na przemian z gadaniem z różnymi osobnikami, gdzie wybieramy sposób w jaki prowadzony jest dialog. Jak w Walking Dead (podobno, bo nie grałem). Brzmi banalnie i drętwo, ale nie jest. Po pierwsze - wciąga fabuła. Po drugie - wkręca świat Baśniowców, dając to co w serii Willinghama najlepsze - zajebiste pogrywanie klasycznymi baśniami i barwne postaci, nie uwikłane jeszcze w walkę o Ziemię Obiecaną dla Narodu Wybranego. A więc po trzecie - zero patosu, i po czwarte - znakomite dialogi, które sami pilotujemy. Sprawdza się wszystko, zarówno baza z komiksów, jak i nowe postaci i wątki, dodatkowo autorzy momentami świadomie grają na nosie fanom komiksu, co jest dodatkowym smaczkiem, na który osoby nieznające bazy nie zwrócą uwagi, ale też nawet nie zauważą że mówi się o czymś czego nie wiedzą - bo wszystko jest prequelem, i to jest kapitalne (to po piąte). A po szóste - kapitalna zabawa konwencjami noir i hard-boiled. W dodatku po siódme - Wilk brzmi tak, jak brzmiał w mojej głowie, gdy czytałem komiks. Wszystko to splata się na naprawdę znakomitą całość. Pięć epizodzików to półtorej, dwie godziny sztuka, gra się jakby się oglądało dobry serial. Mówię to ja, osoba gardząca serialami. Dajcie szansę. Zero lipy. Lepiej wspominam grę, którą chętnie powtórzę z innymi wyborami fabularnymi, niż te naście tomów komiksu wydane u nas.

Poza tym znowu GTA 5 pewnie, w nowej edycji, ale nie wiem, odpaliłem, znowu fajnie sie jeździ, ale nie dałem się porwać na nowo. Więc nie, jednak nie, jeśli zmienię zdanie to pewnie wspomnę.

Pod skryptem - dobierając graficzki dopiero zorientowałem się, że wszystkie wymienione gry stawiają na konkretną tożsamość bohatera, będącą integralną częścią gameplayu i fabuły. Oczywiście poza Destiny, gdzie jesteśmy anonimowym koksem, syntezą Master Chiefa i robota kuchennego. No, bywa.

Brak komentarzy: