To był dziwny rok. Niby rozpęd nowej generacji, ale jeszcze bez pełnego wiatru w żagle. System sellerów - brak. Zamiast tego zachowawcze multiplatformowe części ente. Raczej bez większej odwagi. Na szczęście nie zawsze.
Lords of the Fallen - w sumie nie wiem, czy nie najbardziej mnie w zeszłym roku wciągająca rzecz. Najlepsza gra CI Games jak dotąd, to fakt. Fajny, wymagający system walki, ale nie będący ścianą dla tak niecierpliwych osób jak ja. Lubię wymagające gry, zmuszające mnie do nauki i polerowania skilla, ale bez przesady. Ninja Gaiden czy DMC - tak, ale od Demon's Souls się już odbiłem, w efekcie Dark Souls sobie odpuściłem. Ekipa pod wodzą Tomasza Gopa trafiła jednak w mój gust. Fajny, mroczny świat, fajnie zaprojektowane levele, ponury i okrutny setting (z Mordorem włącznie), ale nie narzucający się szczególnie - kto chce to odbierze go tylko na poziomie estetycznym, zajawkowicze wnikną w czytanki, i poznają jakąś tam historię świata, która jest tu w sumie pretekstem tylko do slashera ze statsami. A ten slasher jest piekielnie grywalny. Pierwszy raz tak czekam na DLC od czasu Alana Wake'a (de facto - Alanowi je zjebali) i chętnie dam się wciągnąć, albo zaczną od nowa inną profesją, bo mam ochotę na więcej rzezania. Zwłaszcza że chętnie bym przerobił lokacje w innej kolejności, tym razem narzuconej przez grę, a nie tak jak ostatnio - uparłem się że zanim przejdę do Mordoru to przerobię katakumby, zaprojektowane na postać która już wróciła z mrocznego świata i ma wyższe statsy. No bywa. Tak czy siak - realizacyjnie poziom światowy, bugi mi nie zepsuły zabawy, choć parę razy wywalało mnie do menu konsoli, a co gorsza szlag trafiał wtedy punkty doświadczenia. Zakrawało to na wybitny sadyzm twórców - wszak LotF premiuje braj sejwów, a tu co jakiś czas zgon gry, i wszystkie XPeki wtedy szlag trafiał. Ale i tak. Gra ma w sobie ten wyjątkowy magnetyzm, wciąga w swój świat. A to rzadkie.
Metal Gear Solid V: Ground Zeroes - ludzie się śmiali, że to płatne demo, a ja z pełnią satysfakcji bawiłem się 'drobiazgiem' od Kojimy przez paręnaście godzin. Główną misję chciałem celebrować - wolna chata, to piwko i paluszki, celebrujemy, spokój, podkręcę subwoofer, wkrętka, dokończę może w weekend... ooooo, chodzę chodzę chodzę, ooo fajna interakcja oooo, no dobra, połaziłem ze 2-3 godziny i starczy, bo ta mapa nie za duża, ide wykonać zadanie i PLOP, fission mailed, koniec. Bo to zadanie to finał był. Zawód. Po czym odpaliłem bonusowe misje i bawiłem się jeszcze dłuższy czas. No i jednak - naprawdę dobrze prezentująca się grafika, klimat, przełamanie tradycyjnej skradałki combat shooterem w oldskulowym settingu. A to wszystko tylko jest prologiem do większej całości z otwartym światem, wspinaczką, gadżetami, nie wiadomo czym. Dobrze się bawiłem, przekonał mnie Hideo o 5tki (która tym razem już na bank będzie jego ostatnim MGS LOL). Dodatkowe propsy za fajne przełamanie interfejsu człowiek - maszyna. Kontrolujemy grę nie tylko padem. Także można smartfonem, na którym można zobaczyć minimapkę z otagowanymi wrogami. Odpalić minikomputer zamiast wchodzić w podmenu. Odpalić muzykę. Czy wezwać ewakuację, bez przerywanie ucieczki, gdy walą nam seriami po plecach, a niesiemy na przykład więźnia. Takie proste. W GTA5 mi tego brakowało, bo to oczywiste niby. Zrobił niezawodny Pan Japończyk.
Więcej mnie o MGS V:GZ o tukej.
Destiny - o ile pamiętam były przypadki okrzyknięcia tej gry zawodem, ale i jednocześnie grą roku. Bliższy jestem drugiej opcji, może dlatego że nie miałem nie wiadomo jakich oczekiwań, że to FPSowy mmorpegieee, czy co tam. To gra z biznesplanem, to fakt - kupcie ludki, a potem żeby być na bieżąco, awansować, i w ogóle, kupujcie kolejne DLC, aż wam palce od wstukiwania kupionych kodów odpadną. Owszem. Ale żeby mieć jaja na takie zagranie, to trzeba mieć w reku porządny produkt. Destiny kosztowało swoje, ponoć te legendarne setki milionów dolarów, i z całą strategią rynkową i DLC rozpisanymi na kolejne powiedzmy 4 lata to może być prawda. Najważniejsze w tym jest jednak że to świetnie zrobiona gra. Mam w dupie że to nie RPGowo potraktowany otwarty świat, tylko korytarze łączące małe lokacje, a misje solo to pretekst by przemierzać po raz kolejny daną planetę nie z punktu A do B, a z B do A. Graficznie jest znakomicie. Designowo to Bungie na poziomie do którego nas (no, powiedzmy tych co to na Xboxie) przyzwyczaili, a strzela się świetnie. Mnie to satysfakcjonuje. Mam, nie oddam, będę dokupywał DLC. Bo strzela się świetnie, jest to znakomite na przerywnik pomiędzy jednorazowymi tytułami, i wciąga, jest magnetyzm.
Poza tym znowu GTA 5 pewnie, w nowej edycji, ale nie wiem, odpaliłem, znowu fajnie sie jeździ, ale nie dałem się porwać na nowo. Więc nie, jednak nie, jeśli zmienię zdanie to pewnie wspomnę.
Pod skryptem - dobierając graficzki dopiero zorientowałem się, że wszystkie wymienione gry stawiają na konkretną tożsamość bohatera, będącą integralną częścią gameplayu i fabuły. Oczywiście poza Destiny, gdzie jesteśmy anonimowym koksem, syntezą Master Chiefa i robota kuchennego. No, bywa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz