poniedziałek, 6 maja 2013

Sekretna inwazja

Wojna domowa pokazała Marvelowi jaki potencjał tkwi w eventach, zebrała dobre opinie i recenzje, zaliczyła dobrą sprzedaż. Wniosek? Lecimy dalej tym tropem. Szkoda że wyszło na to, że jedno wydarzenie które musi koniecznie zatrząść posadami uniwersum na rok stało się normą. O dobre pomysły nie tak łatwo. Poza tym spodziewane trzęsienie ziemi traci psychologicznie na sile, zwłaszcza gdy staje się cykliczne. Trudno.

Ale może zacznę od cofnięcia się w czasie.

Historia świata Marvela to kapitalna baza do studium antropologicznego dotyczącego zmiany stanów psychicznych Amerykanów w ostatnim stuleciu. Gdy byli w ich mniemaniu zbawcami świata w okresie II wojny światowej, mnożyły się serie o współczesnych paladynach, ciosem w szczękę pokonujących Hitlera. W dobie lęków dotyczących atomu i zimnej wojny pojawiła się Fantastyczna Czwórka czy X-meni, ci drudzy dosłownie nazywani Dziećmi Atomu. Brązowa era, która nastąpiła w amerykańskim komiksie, przypadła na okres straty złudzeń i ideałów że hippisi miłością naprawią świat. Że USA da radę zawsze i wszędzie. W Wietnamie nie dali rady, dostali wpierdol i wrócili z podkulonym ogonem udając że nic się nie stało. Na gładkich jak tafla jeziora portretach superherosów pojawiły się rysy i skazy. Punkt odniesienia - Spiderman i śmierć Gwen Stacy, pośrednio z jego winy (sorry za spoiler tym co nie wiedzą, a nie mogą się doczekać kolejnego kinowego Pajęczaka). Era mroczna/ciemna? Upadek potęgi ZSRR i coraz bliższa współpraca z Ameryką, zatracenie czarno-białego systemu postrzegania świata (my-dobrzy, wróg-zły), superherosi nabrali dwuznaczności, często stając się ogarniętymi obsesją socjopatami czy psychopatami. Naroiło się od antyherosów. Temat naprawdę rozległy, kiedyś może do tego szerzej wrócę. Tyle w każdym razie do połowy lat 80-tych.

Przeskakujemy lata 90-te.

Połowa minionej dekady. Ameryka w post-11wrześniowym obłędzie. Paranoi. Ciśnienie na to że ktoś powiedział że ktoś uważa że zaatakowali na Tamci, więc najlepiej pierdolnąć od razu atomówką. Powoli zatraca się w pewnych sferach życia publicznego. Kongres przepycha tak zwany Akt Patriotów, dokument pozwalający na dużo głębszą niż dotąd inwigilację ceniącego sobie własną prywatność amerykańskiego społeczeństwa. Anonimowy kongresmen mówi, że dzięki tragedii WTC udało się przecisnąć coś, co nigdy by w normalnych warunkach nie przeszło. To wszystko fakty.

Co w komiksie?

W 2006 Marvel odpala serię bazującą na tych nastrojach, w mniejszym lub większym stopniu świadomie. Zostaje przepchnięty Akt Rejestracji Superherosów, na mocy którego trykociarze mają współdziałać z Państwem ujawniając tożsamość, bądź zaniechać wszelkich działań, które od tej pory będą traktowane jako nielegalne. Od razu dochodzi do polaryzacji w zatomizowanym gronie kolesi z symbolem na klacie. Część uważa państwowe bezpieczeństwo za wyższe dobro, w imię którego powinno się poświęcić własne priorytety (anonimowość, bezpieczeństwo bliskich etc). Inni uważają że swobody obywatelskie to filar amerykańskiej państwowości, i wszelka próba podniesienia na nie ręki jest niedopuszczalna, bez względu na powody i konsekwencje. Zaczynają się między sobą szarpać, robi się ciekawie, i fajnie że to wyjdzie w ramach kolekcji Marvela. Nie rozumiem tylko decyzji że liderem demokratów staje się Kapitan Ameryka, którego zawsze postrzegałem jako służbistę który nie kwestionuje autorytetów, jest chodzącą Statuą Wolności, ale nie w głowie mu podważać słuszność decyzji Kongresu (tak go zresztą Whedon sportretował w filmie). Równie dziwna jest dla mnie decyzja o obsadzeniu Iron Mana w siodle przywódcy republikańskich superherosów. W końcu to przemysłowiec, sól tej ziemi, ekscentryczny indywidualista, multimilioner i filantrop, jak by nie patrzeć - ucieleśnienie sukcesu obywatelskiego (i jako to z nutą anarchii też go sportretował Whedon). Ale OK. Nie zaciera to faktu, że fajnie zagrano klimatem społecznym, jednocześnie wsadzając kij w mrowisko i konkretnie mieszając w uniwersum.

Co dalej?

Idąc za ciosem, Marvel odwołał się do wydarzeń sprzed paru dekad, i zrobił kolejny wielki event. Dalej bazujących na klimacie panującym w kraju.

Kto jest 'My' a kto 'Oni'? Czy ten śniady sprzedający na dole warzywa, to nie jest przypadkiem szpieg Al Kaidy? Ma brodę i turban, dziwny akcent. Orientalne produkty w sklepie, gdzie nie idzie przeczytać etykietki. Czy nie lepiej mu zdemolować sklep? I kto to jest Pakistan?

Guantanamo, obozy zamknięte dla arabskich obcokrajowców, ogólna paranoja. Bardzo ładnie tym Bendis zagrał. Aż się nie mogę nadziwić że to on spierdolił Upadek Avengersów.

Secret Invasion (miniseria wprowadzona przez parę innych zeszytów, zebranych w tomie Secret Invasion: the Infiltration) to tak naprawdę cykl o ataku na Ziemię (rozumianą tu jednoznacznie jako USA) przez religijnych fanatyków, zakamuflowanych w społeczeństwie superherosów. Skrulle to rasa zmiennokrztałtnych kosmitów, potrafiących przyjąć formę dowolnego osobnika, a nawet przejąć jego moce. Po odkryciu że dowodząca obecnie organizacją Hand Elektra była Skrullem (finał Infiltracji), rodzą się pytania. Gdzie jest prawdziwa Elektra? Kiedy podmieniono ją na kopię? Ile jeszcze innych postaci jest podmienionych?

Zabawę nakręca dodatkowo fakt, że po wydarzeniach wojny domowej nie zgasły niesnaski, a podział jest dalej wyraźny. Są mocne urazy - choćby wydany ostanio w kolekcji Marvela Thor rozgrywa się po wydarzeniach Civil War, i bóg piorunów ma tym większe pretensje do Starka o to co zrobił, bo kiedyś jako Avengersi walczyli ramię w ramię. Sami Avengersi - tu też mamy ekipę New Avengers, tworzoną przez Iron Mana od podstaw, i grupę Avengersów utajnionych, wyjętych spod prawa, ale kontynuujących tradycji której się poświęcali jeszcze przed wydarzeniami z Civil War.

No i jest fajne granie paranoją. Kto Swój, a kto Wróg? Czy można zaufać przeciwnikom z ostatniej wojny? Może i ostatnia wojna jest wynikiem knować Skrulli? Co zrobić? Czy da się wygrać nową wojnę, która jeszcze przed rozpoczęciem wydaje się być przegrana???

Bendis dał radę, fajnie to wszystko zamieszał (acz nieco wydała mi się całość rozciągnięta), nieco za dużo było postaci totalnie z dupy dla mnie i nieznanych (patrz - New Avengers), ale całość fajnie bełta zastałą po Civil War atmosferę Marvela. Jest parę naiwności, jak to w świecie trykotów. Jest parę przegięć, jak choćby Skrull-Galactus. Wynika mi z komiksu że jak by Skrulle chciały, to by się zmorfowały w 2, 5 czy 10 takich, a wtedy było by totalnie pozamiatane, no ale trudno. To fajnie rozegrany superhero flick, w dodatku w klimacie szpiegów i podwójnych szpiegów. Jak na Marvela coś równie nietypowego i odważnego co poprzedni event.

Całość pewnie nie była by aż tak dobra, gdyby nie rysował jej Leinil Francis Yu. Gość jest absolutnym wymiataczem o charakterystycznym stylu, i choć ściągnięto mu nieco cugle, by dopasował się do marveloswskiej średniej, i tak jest znakomicie. Ten komiks jako ważny event nie mógł źle wyglądać, ale dzięki Yu nie brak mu też charakteru. I dobrze.



Całość, tak jak i poprzedni event, fajnie miesza, jednocześnie zamykając miniserię srogim cliffgangerem, prowadzącym bezpośrednio do Dark Reign. Nie interesowałem się tym eventem, ale czuję że czas najwyższy, tak samo jak Tunderboltsami.

A samo Secret Invasion? Wiem że to działania marketingowe, bo mieszają, robią szum medialny, jak kto sięgnie po tomik głównej serii to i może się zainteresuje paroma innymi postaciami/grupami zamieszanymi w wydarzenia, ale jest to zrobione dobrze, i bez lipy. Katharsis to ja tu nie zaliczyłem, ale to kawał dobrej rozrywki. Chcę jeszcze czegoś na takim poziomie. Już czekam aż Haczety wydadzą Secret War, a potem Planet Hulk. Mam to w plecy. Mam nadzieję że nie będą zanadto odstawać.

1 komentarz:

Ubojnia Rysiek pisze...

Doskonały blog, gratulacje!
(Podejrzewamy że to Pana zainteresuje: prowadzimy też ubój rytualny)