sobota, 27 kwietnia 2013

Co w komiksowie piszczy?

W komiksowie piszczy w ciernistych krzewach że ten a ten nie dość że jest cienki, to jeszcze się sprzedał.

Ale ja nie o tym. Komiksowa Warszawa się zbliża, więc na automacie ciśnienie lekko rośnie przed eventem, a ja w lesie, a w dodatku z ręką w nocniku, z polecankami komiksowymi. Tak to bywa jak się blog zapuści. Po KW będzie tego nadmiar znowu do ogarnięcia, więc parę słów na dzisiaj od mła.

Rycerze świętego Wita - czyli nadrabianie zaległości za zeszły rok. Absolutnie kapitalna i niesamowicie opowiedziana rzecz. Historia rodziny podporządkowanej walce z epilepsją najstarszego syna. David B. opisuje chorobę brata z własnej, przez długi czas dziecięcej perspektywy. Personifikowanie choroby, ucieczka we własne fantazje, obsesja rodziców, szereg dziwacznych figur twierdzących że to one znają remedium na padaczkę, w końcu sam brat, bierny i niemal nieobecny - chociaż to jemu poświęcono ten komiks - który chyba skapitulował w walce z Wrogiem jako pierwszy. Ekshibicjonizm, momentami zabawny, częściej straszny, a sam efekt potęguje fantastyczny (nie ma lepszego określenia) rysunek. Wiem że nietania rzecz, ale polecam bo to mistrzowska cegła, integral było nie było, więc czyta się dużo dłużej niż przysłowiowy kwadrans.

Strefa bezpieczeństwa Goražde - komiks który niszczy i masakruje. Joe Sacco w swoim komiksowym reportażu przedstawia wojnę w Jugosławi w pigułce, by skupić się na otoczonej przez Serbów enklawie bośniackich Muzułmanów. Pokazuje nie tylko przysłowiowe okrucieństwo i bezsens wojny, choć tego nie brakuje. Pokazuje poszczególnych bohaterów dramatu, okaleczonych w sposób fizyczny i psychiczny równie głęboko co samo miasto. Czystki. Palenie domów. Zbiorowe mordy. Bierność sił ONZ. W końcu własną, jako obserwatora, bezsilność. W swoim reportażu przedstawia zarówno spotkania z mieszkańcami miasta w czasie gdy działania wojenne się uspokoiły, jak i retrospektywnie wraca do wydarzeń z okresów najmocniejszych ostrzałów i najbrutalniejszych masakr. To komiks o tym, że ludzkie życie może być warte około 25 kilogramów pożywienia. Rysunek nie musi się podobać (Sacco dużo lepiej wychodzi zniszczona architektura czy pojazdy, niż twarze ludzi, zapełniające większość stron), zwłaszcza że autor ucieka z rysowaniem siebie samego w manierę karykaturalną, dystansując się do przedstawionych wydarzeń, lub zwracając uwagę że jest tam nie na miejscu, z innego świata, ale nie o to chodzi. W tym tomie najważniejsza jest relacja z miejsca, gdzie ludzie zatracili jakąkolwiek empatię i odruchy, wyszły z nich zwierzęta. Gdzie reakcją na to wszystko może być zrozumienie że nie każdy z drugiej strony jest od razu zły, nienawiść, czy wewnętrzna pustka. Ciężka lektura, ale nie tylko ważna, ale i dobra (co wcale nie musi iść w parze i często nie idzie). Tak jak Rycerze to jeden z najlepszych tomów roku 2012, tak  Goražde jest moim pewniakiem na rok bieżący.

EDIT: ' W tym tomie najważniejsza jest relacja z miejsca, gdzie ludzie zatracili jakąkolwiek empatię i odruchy, wyszły z nich zwierzęta.' - poprawka. Sacco przedstawia sytuacje, gdzie ludzie są gorsi od zwierząt. To okrucieństwo, które nie prowadzi do samego zniszczenia wroga, uniemożliwienia jego prokreacji przez masowe egzekucje samców, czy banalną samoobronę. Autor pokazuje gnój ludzkiej psychiki, chorą brutalną fantazję, która popycha ludzi do zachowań które zwierzętom się nie zdarzają. I to jest kurewsko przykre.

Nie wspomniałem też o dwóch mankamentach. Trudno powiedzieć kto tu jest bohaterem - czy sami mieszkańcy, zbiorowo, czy okaleczone miasto. Nie ułatwia to wchłaniania treści. Dużo lepiej mi się czytało Fixera (#mamotymnotke), bardziej narracyjnego, bo obdarzonego postacią na której oparto fabułę. Czyni to narrację bardziej spójną, mniej rwaną. To raz.

Dwa. Fixera czytałem w oryginale i nie kojarzę chropowatości lektury, z czego wnoszę, że - o ile pamiętam - narracja Sacco była raczej płynna, wartka. Nie mogę tego niestety powiedzieć o polskim wydaniu powyższego komiksu. Nie wiem czy to kwestia tłumaczenia, czy przy redakcji czegoś zabrakło, ale co jakiś czas trafiałem na koszmarki, które z wartkości lektury mnie wybijały i zmuszały do ponownego przeczytania ostatniego zdania lub kilku. Szczególnie doskwierało mi że ktoś tu cierpiał na tą samą dolegliwość co ja, czyli nieodwzajemnioną miłość do zdań wielokrotnie złożonych. To jednak tylko jedna strona problemu. Druga to przełożenie tekstu w manierze politycznej bełkotliwej nowomowy, którą nikt, poza mumiami na stanowiskach, się nie posługuje. Owszem, są momenty z cytatami, ale ciężko mi się wczuć że sam Sacco, dziennikarz, biję pianę w tak koszmarny sposób. Przykład: 'Goražde, wiodące w nagłówkach wskutek bezlitosnego ataku Serbów i rosnącej liczby ofiar, stało się symbolem bezcelowości koncepcji stref bezpieczeństwa, a w sensie ogólnym także niemocy społeczności międzynarodowej'. Może się dopierdalam, ale obcując z takimi zdaniami miałem raczej uczucie że to z wyimki z komunikatów prasowych polskiej Policji, a nie reportaż, czy w ogóle - czyjaś wypowiedź. A chyba nie o to chodzi. Timof, proszę, nie krzycz na mnie jak się spotkamy, dalej uważam że to mistrzowski komiks. Bardzo mistrzowski. Ale coś tu kuleje...

566 kadrów - eksperyment który się udał. Dennis Wojda przez rok chciał rysować komiks, codziennie po kadrze, ale jakoś tak wyszło że się nie zmieścił z treścią, i kadrów wyszło o 200 więcej. Nie miał koncepcji całości, jak twierdzi, wymyślał fabułę z dnia na dzień (więcej w wywiadzie tutaj, sam robiłem, więc wiem że to dobry wywiad, to przecież oczywiste). Efekt? Komiksowa kronika rodzinna, ciepła, wciągająca i płynna (poza jednym czy dwoma zgrzytami). Niby banał, opowieść o serii dziwnych splotów okoliczności, ale czytało mi się świetnie. W dodatku ciekawostka - to pierwszy  komiks przez Dennisa rysowany, i w tej materii też nie ma się do czego przyczepić. To nie dzieło wiekopomne, komiksem roku raczej nie zostanie, ale wrażenia z przyjemnej lektury na pewno mi pozostaną.

Co jeszcze? kolekcja Haczeta, ale to osobny temat w sumie. Nowy Sandoval który mnie nie powalił (pewnie częściowo dlatego że mi akwarelek zabrakło. Reedycja Przybysza, który jest mistrzem dalej (linek tukej, bo #mamotymnotke), więc kto nie zna niech pozna, poza tym nowy picture book od Shauna Thana, który wcale nie jest tak dziecięcy jak sie może wydawać i urzeka. Reedycja Phenianu jako Pjongjang. Jak reedycja, to znaczy że dobre. Powaga. To już jest argument. To świetny komiks jest.

No i It's Not About That znajomych trzech amigos. W pierwszym planie to mrożąca krew w żyłach historia o robocie szykującym się do emerytury, która mnie nie wciągnęła nic a nic, z drugiej strony tytuł sugeruje że to nie o to chodzi. I domyśl się czytelniku o co. No nie, ja lubię jak to autor mi potrafi sprzedać historię, i przekonać że wie co robi. I potrafi tak ją opowiedzieć, żebym wiedział o co mu chodziło. Nie na odwrót. Artystycznie - czy jak to nazwać - to może i ciekawy zabieg, prowokujący do refleksji i rozmyślań, przy okazji których każdy może sobie dorobić do całości nawet trzy dna, tylko że na mnie nie działa. Szkoda. Od laureatów konkursu MFKiG, w dodatku wspartych przez kolorystę, oczekuję jednak więcej. Co nie znaczy że komiks jest zły.

Tyle na razie, więcej jak mnie co trafi.


Sztybor - zwróć mi hajs

Brak komentarzy: