czwartek, 6 grudnia 2012

Spóźniony post o łódzkich premierach

Nie mam się co tłumaczyć dlaczego piszę to dopiero teraz, ale czas najwyższy wyjechać z pięcioma groszami o paru komiksach. Tegoroczne MFKiG to sporo fajnych premier komiksowych, z czego duża część rodzimych autorów. Jest co polecać. Zapodaję Mastodona na uszy, bo pora dzika, i jadę.

Po pierwsze, spóźniony akapit o premierze przedłódzkiej.

Informacja Centrali że wyda Goliata mnie ucieszyła jakiś czas temu niezmiernie. Lubię te strzępki Toma Gaulda które znam z sieci za lapidarność, prostą kreskę, specyficzne poczucie humoru. Jego pierwszy wydany w Polsce komiks ma wszystko to za co gościa szanuję, ale w końcu w większej ilości. Historia  jest w sumie prosta jak budowa cepa, ale przewrotna. Autor przedstawia historię biblijnego Dawida, ale z perspektywy jego wielkiego adwersarza (powiało Baśniami...). Nie ma sensu streszczać reszty, bo historia jest krótka i można ją by w czterech zdaniach streścić. Minimalizm Gaulda rządzi, poczucie humoru do mnie trafia, melancholijny klimat przemawia. Wypaczone (w stosunku do Biblii) spojrzenie na historię mnie zdecydowanie kupiło. Jedyny zarzut można mieć niby że to nietani komiks, biorąc pod uwagę że starcza na te 5-10 minut czytania, po których nic nie zostaje w głowie, i nie ma do czego tu już wracać. Taki zarzut dziś słyszałem. No więc nie do końca, mnie została w głowie ta smętna atmosfera beznadziei, bezsensu wojny i paru innych rzeczy, ten rysunek, ograniczona do minimum kolorystyka, graficzne granie upływem czasu, bezruchem, bezwładem działań, marazmem. Wrócę na pewno a wątpiącym polecam. Dla mnie to jak na razie zdecydowanie #2 z zagranicznych komiksów tego roku (po Lost Girls). I ulubiony komiks od nie zawsze do mnie trafiającej Centrali. 

No to teraz wracamy do naszych baranów.

Przestrzeń Marcina Ponomarewa - komiks który nie wiem tak naprawdę o czym jest. Nie ma to znaczenia, bo Marcin i tak woli żeby każdy sobie tą oniryczno-kwasową historyjkę opowiedział po swojemu. Narracja jest niema, dialogów więc brak, jest zamiast tego nieco operowania odwołaniami czy archetypami. New age pełną gębą, fani kreski Moebiusa i odjechanych historii Jodorowskiego znajdą tu sporo dla siebie. Nie wiem czy jeszcze jest do kupienia, bo nakład mały, ale chłopaki z ATY pierwszym pełnym metrażem w swojej ofercie wysoko sobie na wstępie ustawili poprzeczkę. Powodzenia w trzymaniu poziomu.

Szkicownik Śledzia - to był pewniak, bo wiadomo że Michał od lat maczał palce w różnych projektach, sam posługiwał się różną krechą, fanów ma, więc zbiorek powinien się spodobać. Ja śledziową kreskę lubię, więc byłem na wstępie już na tak. Gawędziarstwo Śledzia znane jest nie od dziś,więc też mnie jego biografizowany monolog nie dziwi ani na plus, ani minus. Lubie jak sobie chłopak płynie na fristajlu, tego się spodziewałem, to dostałem. Nie spodziewałem się natomiast aż takiej ilości archiwalnego materiału. Zyliardy dziwnych rysuneczków i bazgrołów, od lat najwcześniejszych. Kapitalna rzecz, fajnie pokazuje ewolucję kreski, nieco jak Komiksy znalezione na strychu Mateusza Skutnika, tylko że fajniej, pełniej. Dużo bardziej. Fajna rzecz.

Bler #3 - Rafał Szłapa udowodnił że chcieć to móc. Zrobił korzennie polski cykl superbohaterski. Niby sprzeczne, ale Rafał wybrnął z tego, dobrnął do końca, a w dodatku twierdzi że to wcale nie jest superheroskie. Brakowało mi spójnego zamknięcia wszystkich wątków, wytłumaczenia tego czy tamtego, a został walący mnie po oczach trzykropek. Po lekturze ułożyłem sobie trzy interpretacje cyklu, równie w moich oczach prawdopodobne, a wszystkie się wzajemnie znoszące. Nie tylko ja, o ile wiem, a Rafał wziął to do siebie, że wyraźniejszy epilog by się przydał. No to czekamy na Blera #4, tudzież Bler - Zamknięcie. Cholera wie kiedy i czy w ogóle się doczekamy, ale po trzecim tomie spokojnie całość mogę polecić, bo seryjka trzyma poziom do końca, skacząc tylko mocno po konwencjach (co nie jest w sumie zarzutem - ewolucja fabuły to wymusza). Alan Moore to z Rafała nie jest, ale lektura fajna. Chętnie to sobie jeszcze raz w całości, od dechy do dechy powtórzę.

Człowiek Bez Szyi #4 - za dużo mi w głowie nie zostało, ale kolega Kołsut wypracował sobie chyba w końcu patent na swoje komiksy, bo wyszedł najlepszy zeszyt z cyklu. Dobrze że nie zawsze mówię co myślę, bo po Szramie chciałem mu zasugerować żeby może sobie odpuścił pisanie scenariuszy, bo to grubo ciosane coś mu wyszło. Podobnie przy okazji CBS w wersji wierszowanej. Zachowałem resztkę skromności, nie wyszedłem na głupa z przerostem ego, nie zrobiłem chłopakowi przyszłości, doczekałem się tegoż komiksu. Kto wie, być może dzięki temu że nie odradzałem Rafałowi dalszego kombinowania, uratuje on pewnego dnia polski komiks?

Profanum #1 - fajnie że Bele z Jankiem się nie poddają i dalej coś tam dłubią. Pierwszy numer magazyniku warto przeczytać na pewno dla kooperacji Grześka Janusza i Tomka Niewiadomskiego (co w sumie nie dziwi), oraz historyjki Kontnego i Dideńko, i to już wynagradza sięgnięcie po te 15 zeta do portfela. Więcej nieco oczekiwałem od Skutnika i Spellcastera, ale też jest spoko, podobnie z kooperacją Belego i Garstkowiaka. Niezły start, ciekaw jestem czy chłopaki nie przegrzeją się kombinując z formułą w przyszłości.

Ciemna Strona Księżyca - najbardziej mnie ujmująca chyba polska premiera października. Można się czepiać że kolana i łokcie z gumy, że Olga nie radzi sobie z bardziej wyrafinowanymi perspektywami, czy że fabułą nie jest spójna, linearną historią, a ciągiem scenek związanych z okresem ciążowym, tylko nie wiem po co. Poczucie humoru mnie kupiło, podobnie jak subiektywne spojrzenie na rzeczywistość z perspektywy osoby z brzuchem, perspektywy z której nigdy nie patrzyłem, i nie będę mógł spojrzeć. To bardzo cenne. To nie lukier i radość przyszłego macierzyństwa, to po prostu ciemna strona księżyca, doprawiona sporą dawką wisielczego humoru. Dobra rzecz, dużo bardziej do mnie trafiająca niż Projekt człowiek Endo.

Moja terapia - doceniam że Szaweł kombinuje z rysunkiem, walczy z własnymi manieryzmami i eksperymentuje kolorem (z sukcesami zresztą), ale dla mnie ten albumik to był zawód. Bardzo mi się podobały Sprane dżinsy i sztama, to była fajnie opowiedziana dobra historia. Tym razem jednak mamy historię (skąd inąd ciekawą), w której kuleje narracja. Szaweł wziął na warsztat zdaje się opowiadanie, i to czuć - to jest wewnętrzny monolog ilustrowany kolejnymi kadrami, które mogą tekstowi towarzyszyć, ale w jego większości wcale nie muszą, bo niewiele wnoszą. Zawód, jak wspomniałem, bo wiem że Szaweł potrafi, ale się nie popisał, poszedł na łatwiznę, albo dał się zdominować pierwotnemu tekstowi. Mimo wszystko polecam sympatykom, jako kolejny element ścieżki chłopaka. To nie jest złe. Tylko że mu nie wyszło. Szkoda.

Nest - podobało mi się, ale nic więcej nie napiszę, bo nie wiem czy zrozumiałem go zgodnie z intencjami autora i czy wyłapałem zawarte odniesienia. Na poleceniu więc poprzestanę, nie mam ochoty na flejm w komentach, nie mam do nich tej cierpliwości co kolega Turek.

Rozmówki polsko-angielskie - Agata Wawryniuk debiutuje z klasą. Fajnie narysowana historyjka o grupowym doświadczeniu tysięcy młodych polaków epoki wejścia do Unii Europejskiej. Jeśli ktoś jeszcze nie wie. To komiks o dwóch miesiącach emigracji zarobkowej. Naprawdę sprawnie opowiedziana historia, ciekawa na pewno dla osób co za chlebem nie spieprzały za granicę (na przykład dla mnie), ale podoba się też o ile wiem tym, co mają podobne doświadczenia, bo czują że czytają o sobie. Z drugiej strony słyszałem że mogło by być więcej, bo to temat rzeka, ale nie zadowoli się każdego. Mi się podobało. Swoją drogą ciekawe czy pojawią się komiksowe rozmówki polsko-szkockie, czy polsko-irlandzkie. Mogły by, pytanie czy znajdzie się ktoś, kto by je narysował. Wątpię. Ale fajnie by było.

Wszystko zajęte - świetna kreska, kapitalnie dobrana kolorystyka, łechce to arcyprzyjemnie moje oczy, tylko że... No cóż... Czytałem dwa razy, i nie wiem do końca o co w tym komiksie chodzi. To w sumie niezbyt skomplikowana historia obyczajowa o zaledwie paru bohaterach, tylko że potrafi zwieść na manowce. Być może taka była intencja, ale nie wiem czemu miało to służyć. Jedna lektura była mi potrzebna, by zorientować się kim są bohaterowie, czym się na przykład różnią od siebie dwie postacie, i jakie są pomiędzy nimi wszystkimi zależności. Początkowo to wcale jasne nie jest, Przebijanie się przez fabułę by dopiero w finale ogarnąć kto jest kim dla kogo wydaje mi się jednak średnio sensowne. Nie wiem poza tym co ma z tego wynikać, nie ogarniam wtrętów mistyczno-paranormalnych, nie rozumiem drugoplanowego wątku ze staruszką, podobnie jak nie wiem czy ma toto związek z wąsatym cieciem z Zoo, czy też nie. Druga lektura była o tyle prostsza, że od razu znałem relacje, ale nie zrozumiałem nic więcej. Wybacz Marcin, rysujesz niesamowicie, wiem że zadziwisz mnie nie raz swoją kreską, ale pozostań jeszcze jakiś czas przy opowiadaniu cudzych historii, zostaw sobie własne na potem. Podpatruj patenty. I daj sobie na wstrzymanie. Bo psujesz sobie być może nawet dobre historie (przynajmniej dla niektórych). Daj im urosnąć. A. Zapomniał bym. Doceniam karbowaną okładkę. 

Kapitan Mineta #2 - czytałem. Nic nie pamiętam. To tu był ten suchy żart o Żydach, czy w poprzednim?

Miłość - fajny rysunek, fajnie Łukasz jedzie, tylko szkoda że się nie mógł zdecydować jaka ma być konwencja, taka skakanka w objętości niewielu ponad 30 stron to raczej dziełu nie służy. Ambiwalencja. Dać mu szansę. Przy następnym komiksie.

Dzieci i ludzie - nie należę do fanów Marzi, znaczy faaajnie że jest taki niby odpowiednik Persepolis, ale o PRLu, tylko szkoda że to jest tak opowiedziane. Kreska fajna, wspomnienia fajne (sam mam sporo podobnych), szkoda że to jest takie no, niekomiksowe. To nie narracja obrazkowa, wizualna, tu kolejne kadry uzupełniają tekst, który sprzedaje monolog wewnętrzny bohaterki, i który jest w sumie kompletny. Tymczasem nowy komiks do scenariusza Sowy omija grożącą mu kulawość narracji, i czytelnie opowiada historię grupki dzieci. Czasy to ponure - mowa o smętnym staliniźmie, kulcie wąsacza, ogólnej szarości, donosicielstwie i wszechwładzy UBecji. Sowa jako narrator schowała się zupełnie niemal za historią, która płynie sama. W prosty sposób, subtelnie pokazuje jak bardzo przepierdolone były to czasy. Nie żyłem w tamtych czasach, ale wieżę że tak było. Mogło być, przynajmniej dla niektórych. Za to szacunek. Historia płynie swobodnie, bez komentarza, który jest zbędny. Kolejne sceny wszystko mówią same. Kraj-więzienie, własna głowa jako jedyna przestrzeń wolności, ludzie którzy nagle znikają, bo tak, dzieci, którym odebrano prawo do normalnej beztroski dzieciństwa. I jest to wszystko opowiedziane klarownie i sugestywnie, po czym jakieś 15 stron od finiszu Marzenie Sowie zaczyna brakować piewszoosobowej narracji. Ustami jednego z bohaterów wypowiada wszystkie te suche morały, których brak był największym plusem poprzednich parudziesięciu stron. Nagle robi się mini-wykład o maksi-sprawach. Komiks mógłby się kończyć przed epilogiem, niewiele by tracił fabularnie. Zamiast tego, w miejscu finału dostaje się łopatą w twarz. Szkoda. Taka fajna historia zepsuta.

Miałem też na koniec napisać conieco o komiksach z lubelskich biletów, bo mi jeden taki podesłał wcześniej w jotpegach, miałem je na dysku.

Ale nie mogę się wypowiedzieć.

Bo je SKASOWAŁEM.

Ha. HA!

Taaaaa. Będzie nowy mem. Po plecach konia i psie.

15 komentarzy:

turucorp pisze...

ech, no bez przeady :(

Piotr Nowacki pisze...

"Kapitan Mineta #2 - czytałem. Nic nie pamiętam. To tu był ten suchy żart o Żydach, czy w poprzednim?"

W poprzednim.

Anonimowy pisze...

Marek, no daj spokój. Nie chcę się narażać na ostrze krytyki krytyki.

Anonimowy pisze...

Marek Turek to wyjątkowo słaby rysownik. I w dodatku nie lubią go rysownicy z W-wy za kolaboracje z M. Antosiewiczem.

Gonzo pisze...

to o ostrzu krytyki krytyki pisałem ja-Gonz. to powyżej to nie ja i nie wiem kto. żeby nie było.

turucorp pisze...

ja tez nie wiem (zeby nie bylo), rysownik faktycznie ze mnie mizerny (dlatego ograniczam sie do komiksow), ale teraz bedzie mnie nurtowac ta "kolaboracja" z M.A. i ci "rysownicy z Wa-wy"... boszsz, i co teraz? Jaszczu plujacy mi do piwa? Adler wycinajacy ukradkiem dziury w moim plecaku? OMG O_o'

Gonzo pisze...

może chodzi o jakiś zadawniony beef z Gawronem? albo, niedajbosz, z Polchem? ja jestem poza podejrzenie, nikt mnie nie posądza nawet o rysowanie.

turucorp pisze...

eeee... ale ja za maly zuczek jestem zeby miec jakies "beefy" z Gawronkiewiczem czy Polchem, szczerze mowiac to nawet z zadnych z nich nigdy nie rozmawialem a co dopiero jakies akcje? Za wysokie progi.
Nie nie kumam z tych "anonimowych komciow" :(

Anonimowy pisze...

to jest właśnie ta śmieszna rzecz z anonimsami. po pierwsze - zwykle wiedzą coś czego Ty nie wiesz (a często i czego nikt nie wie). po drugie wiedzą kim jesteś Ty, ale Ty nie wiesz kim są oni. po trzecie - często wiedzą coś jeszcze, ale piszą że nie powiedzą, więc tego też nie wiadomo. i spróbuj tu sie zdystansować, ignorować, nie da rady! sirius biznes.

Anonimowy pisze...

pisałem ja, Gonz, nie anonim.

Anonimowy pisze...

jestem niemądry, to pisałem ja Gonz, nie anonim.

Ystad pisze...

tak naprawdę to pisałem to ja przed momentem. Chciałem po prostu pokazać, że GONZU JAK MASZ KONTO NA BLOGERZE TO SIĘ LOGUJ, bo ktoś się za Ciebie może podać ;)

Gonzo pisze...

zawsze moge sie zalogować i napisać żę to nie byłem ja. nawet jak pisałem to ja. skoro taki z Ciebie żartowniś to skąd mam wiedzieć czy ten pierwszy anonim nie jest Twój? może jeszcze prowadzisz profil Polski Komiks na fejsie???

Ystad pisze...

i tu mnie masz..... wszystkie anonimy w komiksowie to ja. I wszystkie profile na fejsie to też ja. Ogarniam to z ekipą krasnoludków które karmię okruszkami chleba i kroplami piwa z ściekającymi po mojej brodzie... liczyłem, że dłużej uda mi się zachować tajemnice...

Gonzo pisze...

już nie przesadzaj, Łukasz i Mateusz nie takie drobne chłopaki...