Bląg zarasta powoli cyfrową formą kurzu, czy innej rzęsy wodnej. No niestety, pracapracapraca, przemeblowanie w innej sferze życia, szajba grajstacjowego neofity nadrabiającego lata zaległości, rozdrabnianie się na poboczne projekty, i knucie, mające na celu zawładnięcie siecią. Cholera. Jest patent jakiś na klonowanie, przy zachowaniu spójności świadomości? No taki myk, jaki doktor Manhattan odwalał w Łoczmenach? Nie? Szkoda.
No to przegląd co ostatnio widziałem i co polecam póki z ekranów nie zdjęli.
Wszystko, co kocham - wczorajsza wycieczka do kina, taka na pałę, bo niby dobrze o tym mówią i piszą, więc ciekawe co znowu polskie kino z siebie wydusiło. OMG! To jest naprawdę świetne!!! Świeża i bezpretensjonalna opowieść o nastolatkach z Trójmiasta, z początku lat 80-tych. Jest miłość, jest zawód, czas prób i inicjacji, dramat i tragedie rodzinne, bo i czasy ciężkie, ale wszystko takie naturalne i okraszone niewymuszonym humorem. W dodatku świetnie zagrane, młodzi aktorzy naprawdę są kapitalni (a jako bonus Chyra). Nie pamiętam też kiedy w polskim filmie widziałem tak naturalną i mięsistą scenę miłosną. Szczerze polecam, jako film, w którym stan wojenny to nie ciężka martyrologia, a jedynie scenografia opowieści o ludziach i zmianach. Nie jest to historia o szarym PRLu, ani tym bardziej czarno-białym. Tu są kolory. I optymizm, choć nie wszystko kończy się dobrze. Tak jak w życiu. I za to Borcuchowi siekierka, to nie jest Rewers, który jest bardzo fachowy, ale mnie jakoś nie ruszył. To się po prostu świetnie ogląda.
Księga ocalenia - Felis wlepił 2/6, więc fani postapokalipsy i pokrewnych klimatów nie powinni potrzebować więcej zachęty. Dodam jednak coś od siebie, bo skoro już piszę, to piszę. Otóż jest to pierwszy film od nie wiem jak dawna, gdzie Denzel mnie nie drażnił, ba, podpasił mi w tej roli. Więcej trochę spodziewałem się po Oldmanie, ale co tam, aktorsko świetnie wypełniają resztę przestrzeni między innymi Waits i Flea z Red Hotów. A przestrzeni do wypełnienia jest mnóstwo, podobnie jak i czasu. Księga to flegmatyczny western dziejący się na pustynnych wastelandach, które powoli, acz niestrudzenie przemierza wędrowiec, grany przez Denzela. Są ładne i długie ujęcia pustych krajobrazów, nie tyle flegmatyczne jednak, co hipnotyzujące (w czym niemała zasługa ambientowego santraka). Fabuła kręci się dokoła tytułowej Księgi. Można powiedzieć że autorzy filmu postapokaliptycznego odwołali się do korzeni literatury o armageddonie, jaką jest w końcu Biblia. Wyszło klimaciarsko i nastrojowo, na szczęście bez dewocji. Fajnie zasugerowano powód apokalipsy i jego związek z religią, fajnie poprowadzono postać i rolę wędrowca, który - jak głosi tytuł oryginalny - nazywa się Eli. Można pójść w ślepą uliczkę interpretacji, i stwierdzić (za aramejskim) że główny bohater jest Bogiem. Ale było by to chrzanienie farmazonów, na które aż dziw że znajduje się miejsce w poczytnych gazetach. Raczej odwołania są tu do proroków, niesienia słowa bożego, zaczynania wszystkiego od nowa, zataczania koła itd. Nie piszę więcej, bo zepsuję twisty. Faktem jest, że ogląda się to fajnie, a brak dynamiki jest Kurosawą i Leone podszyty. Przynajmniej w scenach niedynamicznych. Polecam. No i ta świetna scena strzelaniny skręcona z jednego ujęcia... Dobre. Klimaciarskie. Fani Fallouta i innych postapokaliptycznych gier będą wniebowzięci.
EDIT: poprawka, to nie Flea, a impostor. W sumie nie impostor a aktor, ale podobny...
Parnassuss - z Gilliamem jest tak, że albo robi rzeczy świetne, albo fajne i gilliamowskie, ale takie trochę mniej. Dotąd łykałem go od góry do dołu (może poza Krainą traw), ale tym razem - jak dla mnie - po prostu coś mu nie wyszło, i nie mam tu bynajmniej na myśli zgonu w trakcie zdjęć. Jak zwykle Terry maca temat fantazji i płaszczyzn rzeczywistości. Historyjka jest prosta, jest doktor Parnassuss i jego Imaginarium (czyli taki, powiedzmy, psychoaktywny teatrzyk), jego córka, klasyczny motyw zakładu z Diabłem, niewinna miłość i gładki przystojniak z amnezją, który pakuje się w ten cały cyrk. O ile fabuła nudzi, motyw wyzwania jakie rzucił Diabeł jest mało zrozumiały, a bohaterowie tacy se, o tyle sceny rozgrywające się w fantastycznym Imaginarium są świetne i basta. Niestety, nie są one dominującą częścią filmu, a sama otoczka jest cokolwiek chaotyczna. W efekcie Gilliam jest jak Parnassuss - podstarzały, skapcaniały, chrzani o potędze wyobraźni, ale i nudzi, przegrywając z nowoczesną technologią. Tak jak w filmie jakiś gówniarz od zagłębienia się w świat fantazji woli pykać na swoim Dual Screenie, tak samo gawiedź olała nowe dzieło ex-Pythona (odwołania do serialu included), waląc masą na Avatara. Smutne to podwójnie, bo jestem po stronie Gilliama, który reprezentuje dla mnie tą ambicję wskrzeszania tradycyjnej, coraz częściej zapominanej magii kina. Tylko że tak jak jego bohater - on już jest, niestety, zramolały i poza peletonem. Nie ten wiek, nie ta energia. A szkoda. Mimo wszystko warto, bo Gilliam to miszcz, a sceny z Tomem Waitsem jako krzywo ostrzyżonym Diabłem są po prostu bezbłędne. Gość ukradł film Ledgerowi.
5 komentarzy:
jak na moje to Waits lepiej się sprawdził w tych kilku scenach w Księdze, w takim typowym dla siebie epizodzie, niż w Parnassusie, w prawdziwej, dużej roli
a tam, barwna postać, barwna kreacja, nie czuję się przekonany :]
Waits w Parnassusie - Mistrz!A film mi się podobał.Pythonowskie sceny z mafiozami rosyjskimi...genialne.
No. W końcu ktoś komu Eli podszedł, podobnie jak mi. Aha. To nie był Flea, tylko Evan jones (http://www.imdb.com/name/nm0428055/)
Podobny skurczybyk przy tej charakteryzacji do Balzarego, też na początku wydawało mi się ,że to on.
fck, zaiste, co zabawne - kojarze typka z Jarheada - tam bez charakteryzacji wyglądał po prostu na młodszego brata Fle... Flei? Flea? dznmtr...
Prześlij komentarz