środa, 28 października 2009

Seans z deszczykiem, czyli Raining Blood

Do VERSUSa Kitamury zbierałem się coś z 5 lat. Lewar polecał, inni znajomi polecali, w dodatku japońszczyzna. Wystarczyło, żeby mnie zachęcić. Na rzecz filmu przemawiał sam opis: jakuzi trafiają do lasu i muszą walczyć z zombie. Krótko, głupio, ale jakże treściwie to brzmi... Okazuje się, że film prezentuje dokładnie to samo, co opis.

Fabuła ma znaczenie 2-gorzędne, bohaterowie wręcz 3-ciorzędne, przynajmniej w większości. Psychologia, historia postaci, czy nawet imiona nie mają znaczenia. Zresztą - szkoda na nie czasu. Skądś (więzienie? transport między więzieniami? co za różnica???) ucieka dwóch więźniów, mają się spotkać z jakuzami, których zna jeden z nich. Krótkie spotkanie z paroma gangsterami i szczerą antypatię szybko pieczętuje parę trupów (m.in. zdaje się że jednego z więźniów, zresztą - co za różnica, kto w tym filmie zliczy trupy?), powrót denatów z pozycji horyzontalnej do wertykalnej, oraz ucieczka drugiego z więźniów razem z więzioną przez jakuzów laską. Potem jest las, wyłażące zewsząd żywe trupy, oraz naparzanki i strzelaniny pomiędzy więźniem a gangsterami. I tak przez kolejną godzinę. Żeby nie było za łatwo - zombie mają broń palną. Jest gore, rzeźnia i wyrazy szacunku dla cyklu EVIL DEAD, nawet na płaszczyźnie pracy kamery. Są rispekty i dla MATRIXa. Więzień szybko przebiera się w stylowy czarny płaszcz i takowe gatki, po czym spuszcza kolejnym trupom srogi łomot, i pojedynkuje się z gangsterami. Krótko mówiąc - czysta akcja, podana z jajem i dystansem, w zestawie ze splatterowym gore, i regularnym bryzganiem krwią z paszczy przez któregoś z bohaterów.

W pewnym momencie pojawia się evil madafaka, z którym nie ma żartów. Okazuje się, że bohaterowie są uwięzieni w cyklu reinkarnacji od wieków (waaaat???), i to już ich kolejne spotkanie. Gra toczy się o wielką stawkę, wielką moc, i możliwość podróży po innych wymiarach. Słowem brednie, które Kitamura podaje z taką samą wnikliwością w zagadnienie, jak biografię głównego bohatera. Tym razem zamiast masakrować bezbronne zombie, bohaterowie zaczynają z różnych powodów bić się między sobą, a do akcji wkraczają dodatkowo niewydarzeni agenci nieokreślonych służb. Dzieje się. Oj, dzieje.

Pełnometrażowy debiut Kitamury to czysta akcja i humor, obie te rzeczy podane w stylu mało kontynentalnym. Szczątki fabuły tak naprawdę nawet nie proszą żęby je dobić, licząc na to że nikt nie zwróci na ich braki uwagi, bo tak naprawdę do niczego nie są tu potrzebne. Chodzi o jatkę i pojedynki. Całość jest dość dziwacznym miksem - EVIL DEAD, MATRIX, trochę siekanek na miecze, wszystko w klilmacie japońskiej metafizyki. Było by to mało strawne, gdyby nie humor i autodystans. I gore. Oraz gore. Krew tryska, bohaterowie co chwila zapluwają się krwią. Od obrażeń wewnętrznych? No nie wiem, bo potem hardo wstają i się leją. Po prostu Kitamurze tak się podobało. Taki ma gust. Podobnie jak pomysł z tym, żeby zombim w jednej ze scen po masakrze kopciło się z tyłków. Po co? Nie wiem. Kitamura tak sobie wymyślił, bo stwierdził że będzie śmiesznie. Nie kupuję żartu, ale myk z typem próbującym unikać pocisków niczym Neo, tylko po to by dostać kolejną kulkę i rozprysnąć się na kawałki - to było dobre. Podobnie jak dobry był jakuza pierdoła co ześwirował, co jakiś czas gubiący guna, i wyciągający z tej samej kieszeni jeszcze większą klamkę.

Filmowi rispekt za realizację, dynamiczne udźwiękowienie, a co ważniejsze - za dynamiczne walki. Tutaj rispekt dla Taka Sakaguchiego. Kolesia widziałem w nudnawej AZUMI, fajnym, acz nierównym SHINOBI, czy w kwasiarskim, i zbliżonym porąbanym klimatem do VERSUSa WOJOWNIKU BEZ STRACHU. Zawsze jest świetny, i kapitalnie się naparza, zwłaszcza w Wojowniku kopał zad (gdzie był takim trochę Django w klimacie feudalnej Japonii z automatyczną bronią palną... WAAAAT?). Morał - obejrzeć pozostałe filmy z Sakaguchim. Kuszą wszystkie produkcje, gdzie wystąpił u Kitamury, acz tam to zwykle na drugim planie. Kuszą te, gdzie był na pierwszym, czy które sam skręcił (Yoroi: Samurai Zombie, Battlefield Baseball, Szkoła Samurajów czy jakoś tak). No i kusi filmografia Kitamury - Aragami, jego Godzilla, czy Nocny pociąg z mięsem. W końcu z Vinniem Jonesem. Ech. W sumie jego cała filmografia. A, no i Hideo Sakaki też był dobry.

Słowem - polecam.

Na koniec krótko, o innej produkcji. Tron 2.0, czyli...

GAMER - nowy film kolesi od Cranka. Niestety, tym razem postanowili zrobić film z fabułą, co nie wyszło filmowi najlepiej, ale i tak wyszło fajnie. Bliska przyszłość, lekki cyberpunk (+1 do oceny w moich oczach), i reality show/gra multiplayer przyszłości. Sieć, gdzie gracze łączą się z prawdziwymi, genetycznie sczipowanymi ludźmi, i tak skazanymi na śmierć, i prowadzą ich do multiplejowej walki w trybie FPP. Kto przetrwa określoną ilość walk, zostaje uwolniony. Gra jest dynamiczna, korporacja co tym kręci to szuje, główny bohater (postać z 'gry') został wrobiony, w powietrzu wisi ucieczka, 'złamanie systemu' i własnoręczne wymierzenie zemsty. W efekcie dostajemy miksik Tronu, Running Mana ze Szwarcem + elementy Matrixa i parę innych nawiązań. Fabułka naiwna, prosta, trochę się momentami ciągnąca. Ale za to jak jest akcja... O rany... Jeśli kiedyś będą produkować futurystyczny wariant "Helikoptera w ogniu", to niech powierzą reżyserkę tym typkom. Dynamiczine, mięsiste, po prostu jak Gears of War w wersji filmowej momentami, tylko mi nadmiar chaosu na polu bitwy przeszkadzał, w grach czytelność tego co się dzieje to akurat podstawa. I koleś nie chodził bokiem ani tyłem w trakcie walki. W FPPowych multikach - prawie że samobójstwo. Ale to czepianie się zboka. Tak jak pisałem - o ile akcja daje radę, o tyle sama fabułka nie całkiem, dialogi z hakerami głupiutkie, i o ile koncepcja bliskiej przyszłości (wulgaryzacja mediów, kolejny etap internetowej rewolucji) jest fajna i dość prawdopodobna, o tyle bardzo mało odkrywcza. Będąc niejakim Felisem, też bym się o to dopieprzał, z drugiej strony na szczęście nim nie jestem, i tak jak nie jarają mnie produkcje o niewidomych irańskich dzieciach, tak samo jestem w stanie zauważyć że ten film jako pierwszy zwraca uwagę na pojawiający się fenomen współczesnych cyfrowych gladiatorów. Że już za jakiś czas ludzie nie będą jarać się skokami Małysza, i zamiast rozpoznawać kolesia wyglądającego na chudawego członka rodziny Mario, będą kojarzyć avatar albo skin z gry typka, co miał w ostatnim tygodniu 479 fragów, i zero K.O. Wie to część komputerowej i konsolowej braci, osoby które śledzą kulturę azjatycką, gdzie już do tego doszło, i wiedzą o tym autorzy Gamera. Nie wiedzą o tym recenzenci 'Co jest grane'. Co mnie nie dziwi. Ale ja nie o tym...

Gamer udany nie jest - fabuła celuje raczej w starszą młodzież, za to ilość przemocy stawia ten film w kategorii dla starszych widzów. Pewnie to też dziwi recenzentów poczytnych gazet - w końcu to film o grach, a jest dla dorosłych facetów. I to kolejny kulturowy fenomen, który ten film uchwycił. Kolesie, co te 20-25 lat temu oglądali Tron, jarając się grami na Atari, dorośli, skończyli studia, zarabiają, kupili telewizory full HD i nowoczesny sprzęt, i dalej łupią w gry, tylko że w Gearsy albo Halo, a nie w Pac-Mana. I ten film to właśnie taki Tron dla tych, którzy towarzyszą tej rewolucji od początku, zanim filmowcy jeszcze wiedzieli do czego to wszystko zmierza.

Na deser - linek do bloga Bownika - fotografika który dokumentuje grową rewolucję na zasadzie: "To się zmienia, i to właśnie na naszych oczach!". Smasznego.

Geek corner - gram (no a jakże nie?) w Batman: Arkham Asylum (no a jakże nie???). Śmieszne. Flashbacki Batmana z dzieciństwa, komisariat w Gotham po zabójstwie jego rodziców. Mówi do niego Gordon, każe nazywać się Jim. ALEJAKTO??? Przecież Gordon trafia do Gotham równocześńie z powrotem do miasta dorosłego Wayne'a w Year One? Z drugiej strony się czepiam, bo to psychodeliczna wizja tylko. Batman sobie to może sam wkręcać. Więc co za różnica...

4 komentarze:

klc pisze...

@"Flashbacki Batmana z dzieciństwa, komisariat w Gotham po zabójstwie jego rodziców. Mówi do niego Gordon, każe nazywać się Jim. ALEJAKTO???"

Pewnie się zasugerowali identyczną sceną z "Batman Begins".

Gonzo pisze...

omamo, już to wymazałęm z pamięci...

z tego samego "Batman Begins", co to rzekomo był inspirowany mocno "Y1"?

klc pisze...

Trochę był. Ale tylko trochę. Mi zresztą ta scena w "BB" też nie pasuje. Ale o wiele bardziej mi nie pasuje cały początek z ninjami, więc tu już nie wybrzydzam.
Na tej samej zasadzie można powiedzieć, że "Dark Knight" był inspirowany "Long Halloween". Nie?

Gonzo pisze...

HA!

Podobno był...

a Azyl to i tak dobra gra. Bardzo. Na tyle, że doprowadziła mnie do ponownej lektury komiksu o tym samym tytule.