piątek, 9 października 2009

Alan Moore to wariat

Na początek jedna rzecz - miałem na blogu erratę machnąć. Rozmawiając na centralu z Maciejem Pałką, okazało się że hasło 'Au! Ty chuju!', czyli diss na Adlera z dampcowych Strange Places nie jest autorstwa Jerzego Szyłaka. Co prawda sprawdziłem, i wyszło że mu tego na blogu nie przypisywałem, ale jak ktoś nie wie to informuję - najbardziej błyskotliwy tekst w tym komiksie jest autorstwa Macieja. Jeśli osoby czytające tego bloga o tym nie wiedziały (a co jak sądzę i tak mają w głębokim poważaniu), no to teraz wiedzą.


Przechodzimy do dania dnia. Dziś będzie 'komiks, który każdy powinien przeczytać, ale nigdy nie doczekacie się jego polskiego wydania'.

Alan Moore to wariat. To geniusz. Ale także wariat. Taki właśnie - jedyny chyba do zaakceptowania - wniosek nasuwa się po lekturze From Hell. Wessałem w końcu, po roku leżakowania na półeczce League of Extraordinary Gentlemen: Black Dossier, no i dzieło to potwierdza tylko moje zdanie o tym zacnym autorze.

First things first. Czarne Dossier to zbiór dokumentów i akt poświęconych działaniom Lig - zarówno tej dowodzonej przez Wilhelminę (LXG #1, LXG #2), jak i w innych okresach. Fabuła samego komiksu jest bardzo prosta - przefarbowana na blond Mina i wyjątkowo młodo wyglądający Quatermain wbijają się do centrali Ligi, by podpieprzyć cenne dokumenty, dotyczące ich samych. Po drodze muszą tylko zbajerować agenta Bonda (tym razem TEGO Bonda), dać mu w łeb, a po ucieczce mogą spokojnie zagłębić się w aktach. Trzymają w ręku czarny tomik, z wytłoczonym logiem. Taki sam, jaki w ręku ma czytelnik. Otwierają tomik. Widać dokumenty. Przewracamy stronę. Mamy w ręku dokładnie to, co Wilhelmina przed chwilą.

Moore poszedł po bandzie. Fabuła komiksu jest pretekstem do przedstawienia momentów, w których bohaterowie szperają w aktach, i te akta najbardziej walą po czaszce. Poza nimi jest rozciągnięta na niemal cały komiks ucieczka, pozbawiona prawie zwrotów akcji, oraz totalnie odjechany finał, kiedy to bohaterowie wchodzą poniekąd w czwarty wymiar, a czytelnik, by to wyczuć, musi samemu dodać sobie wymiar percepcji, założyć dołączone do komiksu okularki, i przejść z odbioru w 2D, do 3D. Nie wariat? Wariat.

Jak wspomniałem, podstawą są jednak same akta. Momentami to ciężka lektura, i dlatego część znajomych wymiękła, choć dumnie posiada ten tomik na półce. Po kolei wybiórczo jadąc, Moore załączył: spis treści akt, artykuł okultysty poświęcony potężnym istnieniom nawiedzającym ziemię, komiks rozwijający historię Orlando, wymyślonego przez Virginię Wolf, zaginiony, niedokończony dramat Szekspira, czy inne cuda. Stylizując tekst na inną formę, bądź też autora, Moore opisuje historię Lig które działały przed i po tej znanej z poprzednich tomów. Historia cofa się do bohaterów szekspirowskich, wieku XVII-tego, i z tej perspektywy Moore pokazuje historię brytyjskiego wywiadu. Siedziba Ligi przy Voxhaull Cross to nic innego jak baza MI6 (nawet adres się zgadza), w końcu działa tam też Bond, jest M, wspomina się w komiksie o Q. Źródeł wywiadu UK doszukuje się autor w działaniach poprzedniej grupy, w której działał między innymi Lemuel Gulliver, czy Orlando, którego historia w wersji Moore'a zaczyna się już w antyku. Są więc kolejne wieki działania wywiadu, przeplatające się z postaciami z brytyjskiej literatury tamtego czasu, ale same rozważania i nawiązania Moore'a są dużo głębsze. Niemal każdy kadr komiksu jest napchany cytatami i nawiązaniami, których osoby niewychowane w Anglii (w latach 50-tych zwłaszcza) w większości nie wychwycą.

Trudno nie wyłapać ciągłego odnoszenia się do 1984 Orwella, da się zorientować że pod artykułem o bogach i demonach powinien być podpisany nie Oliver Haddo, a Aleister Crowley, a bóstwa o których ten pan pisze to oczywiście między innymi demony z Lovecrafta. Ale to łatwe, to proste, a tego jest w cholerę, co kadr. Szekspir jest tak wystylizowany, że ledwo przebrnąłem (co dla wielu okazało się tak samo trudnym sprawdzianem, jak pierwsze 100 stron Drużyny Pierścienia dla tych, co nie pochłonęli całej trylogii). Jest to więc literacka wersja historii brytyjskiego wywiadu, podparta kolejnymi artykułami, tekstami literackimi, czy wewnęntrzymi komentarzami agentów. Jest fragment biografii nieszczęsnego Bonda z poprzednich tomów, któremu drużyna Miny zniszczyła karierę. Jest kapitalny artykuł o zagranicznych odpowiednikach brytyjskiej Ligi - we Francji byli to kolesie tacy jak Arsen Lupin czy Fantomas, w Niemczech postaci z filmów ekspresjonistów. Bomba. Moore wszystko wiąże z historią, wybuch Wojen Światowych łącząc z knowaniami niecnych kreatur z filmów niemych.

Idąc dalej - są elementy korespondencji pomiędzy agentami a biurem, pamiętnik Miny o jej pierwszym spotkaniu z kapitanem Nemo (czyli coś, czego w #1 zabrakło), czy kapitalne opowiadanie, stylizowane na opowieści o Woosterze i Jeevesie skrzyżowane z Cthulhu stories. Nie znam panów, ale mam Google. Bez internetu, Wiki i innych takich, Black Dossier nie było by nawet w ćwierci tak dla mnie zrozumiałe, jak jest. Moore pokazuje też akta nieudanej Ligi która miała zastąpić tą Murrayową (agenci zginęli, lub 'zaginęli'), po czym dobija opowiadaniem w stylu bitnikowskim, gdzie bohaterowie Kerouaca spotykają tych ligowych, i razem walczą z poczwarami z Lovecrafta. Cholera, dlaczego nie było macek w poprzednich Ligach, tylko w tych bonusach są? Trudno. Opowiadanie bitnikowskie jest czystym bełkotem, czytanie tego to masakra, ale Moore'owi udało się wyłowić ducha spontanicznego pisania tych typków. Czuć, że za bardzo ich nie poważa.

Ucieczka się oczywiście udaje, następuje rzeczywistościowe 'PYK!', po czym zakładamy okulary 3D. I jest dziwnie, wszystko wygląda dziwnie, nawiązania się piętrzą, Moore załamuje płaszczyzny rzeczywistości i fikcji, tak samo jak połamana robi się perspektywa, by zakończyć dzieło swoim własnym (nie swoim?) monologiem, włożonym w usta szekspirowskiego Prospero, wyglądającego jak podstarzały czarodziej Merlin z filmu Excalibur. Wierszowany monolog jest o rzeczywistości, fikcji, fantazji, i takich różnych. Też na różnych poziomach to płynie, można interpretować z poziomu autora, z poziomu bohatera, trochę to już na koniec przekombinowane, acz zamyka serię (której ostatni tom jeszcze do końca się nie ukazał).

Moore to szaleniec. Wyłapanie przynajmniej 25% nawiązań jakie tam są, jest dla mnie mało możliwe, a i tego co wyłapałem mało bym ogarnął bez szperania w internecie, bo tak się czyta czarną Ligę. To praca na źródłach. Moore do ekstremum rozkręcił formułę erudycyjnego dialogu autora z czytelnikiem, znaną z poprzednich tomów. I pokazał Gaimanowi gdzie jego miejsce - w Sandmanach bohaterowie jadą nadętymi cytatami, ale nigdy nie jest to splecione w takiej ilości, i tak komiksowo, jak tu. Czarne Dossier to olbrzymia praca, to 16 tekstów, każdy w innym stylu i o innej specyfice, często przyozdobionych 'odręcznymi' przypisami szefów biura na marginesach. Wszystko to niesamowicie rozwija świat, historie bohaterów, zwiększa bliskość tej moorowej fantazji do rzeczywistości. Powala nawet strona wydawnicza, poszczególne wynalazki (jak na ten przykład tihuańska biblia w klimatach orwellowskich) różnią się od reszty komiksu formatem i papierem. Może i przegięty jest nieco finał z fajerwerkami które oślepiają, może sam cel wykradzenia dossier i pogoni za bohaterami jest pretekstowy i za słabo umotywowany, ale to i tak świetny komiks (komiks..?), bogaty w treść, a jeszcze bogatszy w nawiązania. Poza tym to świetny gadżet dla świrów-materialistów i gadżeciaży. Lubię posiadać ładne rzeczy. Lubię ładnie wydane komiksy, z tłoczeniem na okładce, z tasiemką-zakładką, lubię jeśli autor zaszaleje i zawartość komiksu jest powalająca edytorsko, a do całości dołączone są jeszcze okularki 3D (na marginesie - jeden z kolorów szkiełek był trochę słabo dobrany do koloru tuszu, który miał maskować...). Po prostu robi mi dobrze czytanie takiego czegoś, macanie, trzymanie na półeczce, pokazywanie znajomym, i chwalenie się tym na konwentach. I mówienie tym co mają, ale nie doczytali (znam takich więcej niż tych, co dobrnęli do końca), jakie to zajebiste.

Moore wciągnął mnie w swój świat, do końca nie rozumiem dlaczego co lepszych historii nie przedstawił w formie komiksu, z drugiej strony Czarne Dossier to tak rewelacyjna rzecz od strony formy i realizacji, że nie dziwię się że nie mógł sobie tego odmówić. Poza tym nikt wcześniej czegoś takiego nie zrobił. To nie przypisy do "From Hell", gdzie on - autor - dodaje szczegóły od siebie. Tu cała treść, dokumentacja którą czytamy, jest częścią świata komiksu.

Czarne Dossier to świetne zamknięcie serii, która jeszcze się nie skończyła. Akcja ma miejsce w latach 50-tych, czyli lata po tomach 1 i 2, a także trochę mniej, ale i tak później niż w ukazującym się właśnie tomie 3-cim. Pierwsza część 3-ki już jest od zeszłego roku, i nie mogę się doczekać aż położę na niej swoje łapy. Dossier zostawiło mi niedosyt. 2-ga i 3-cia część mają ukazać się w maju przyszłego, i kolejnego roku. Niektórzy czekają aż całośc ukaże się jako trejd - to sobie co najmniej 3 lata poczekają. Niby miałem czekać i ja. Moore to wariat. Ale i geniusz. I najnowszy numer ligi chcę przeczytać natychmiast. A kolejne w momencie premiery. I tyle.

Pod skryptem: jak liczycie na wydanie Dossier w ramach 'miszczów komiksu' czy czegokolwiek innego, to nie czekajcie, kupcie orginał. Warto, choć momentami się trudno czyta (zwłaszcza stylizację na Szekspira i bitników), zwłaszcza że polsiej edycji nie będzie. Nie wiem kto odważył by się tak dopieszczoną rzecz wydać i za ile, ale nie to jest problemem. Problemem są rzekomo wątpliwości dotyczące praw autorskich, które w ilości hurtowej naruszył (lub też gibał się na ich granicy) Moore w tym dziele. Kupcie. Przeczytajcie. Broń-Boże nie ściągajcie skanów. Warto.

Miałem dodać okładkę i znaczek 'Gonzo poleca', ale mi się blogspot zbiesił, dziś nie będzie...

9 komentarzy:

klc pisze...

A tak, właśnie! Pałka Maciej w jednej chwili zniszczył całą naszą wiedzę o świecie. I to akurat w chwili, gdy już zaczynaliśmy przypisywać doktorowi Szyłakowi zdolność tworzenia finezyjnych tekstów. Niestety, okazało się, że cud nie nastąpił.

Bane pisze...

Zainteresowałeś mnie tym komiksem, a nawet zajebiście zainteresowałeś. Boję się tylko, że rzeczywiście nie dotrze do mnie 90% nawiązań. Chciałem tylko spytać, czy trzeba znać poprzednie części Ligi, żeby wiedzieć o co tu chodzi? Bo przyznam, że nie czytałem, za to na półce czeka Supreme: The Story of the Year i Lost Girls (boję się).

Gonzo pisze...

Wypada znać, bo bez znajomości szlag trafia smaczki rozwijające poprzednie historie (np pamiętnik pani Murray). Liga broni, Liga radzi, Ligę trzeba przeczytać od początku, bo to świetna seria. o Supreme nie słyszałem, a Lost Girls też się boję.
pisał jaGonz

Bane pisze...

Dzięki za informację. Heh, napaliłem się po Twojej recenzji. Nie znam Ligi, ale nie da się znać każdego komiksu - wszystko w swoim czasie.

Lost Girls jest w kolejce za kilkoma innymi pozycjami, jak przeczytam, to pewnie dam znać co i jak na swoim blogu. Tak samo z Supreme; link: http://en.wikipedia.org/wiki/Supreme_%28comics%29

Brzmi ciekawie, a poza tym Alan Moore, to Alan Moore, więc kupiłem.

Dzięki za odpowiedź.

Gonzo pisze...

no ja mam twarde postanowienie - do każdych dwóch zagranicznych trejdów brać coś Moore'a. gość ciągle coś płodzi,jest co nadrabiać.

co do LXG - 1 i 2 to takie superbohaterskie klimaty awanturnicze w konwencji XIXwiecznej. natomiast Dossier to już czysta jazda formą i poziomami odniesień. szatańska. fabuła ma tam rolę podrzędną. a 1 i 2 to kawał dobrej lektury i tak.

adler pisze...

jak mogłeś podejrzewać Szyłaka? najbardziej błyskotliwe zdanie jakie napisał to "proszę kilo ziemniaków" (co akurat ma sens w połączeniu z puszczaniem perskiego oka).
poza tym Pałka na Gildii o tym pisał.

Gonzo pisze...

nie zaglądam na gildię, o ile nie ma jakiegoś dobrego flejma.

Dziadu z lasu pisze...

omg chcę to!

Bane pisze...

Recenzja "Lost Girls" u mnie na blogu, jeśli jesteś zainteresowany to zapraszam.