czwartek, 19 marca 2015

Duma Jankesów kontra najazd Brytoli

Z niedawnej lektury książki o historii Marvela wyciągnąłem (poza sporą dozą anegdot) dwie cenne informacje. Po pierwsze: Stan Lee to pajac. Po drugie, co w sumie nie jest niespodzianką: na sprzedaż najlepiej robią eventy i crossovery, nawet najbardziej karkołomne.

The Batman/Judge Dredd Collection to wgląd na historię jednego z takich projektów, acz oczywiście nie marvelowskich, tylko DC i 2000AD. Dredd po premierze swojego filmu jest ostatnio nieco bardziej na fali a Batman jest evergreenem, do tego okładka Mignoli, mamy więc pewniaka.

No jakby nie do końca.

Tomik składa się z kilku krótszych historii o spotkaniach najsławniejszego sędziego Mega City One z Największym Detektywem Wszechczasów. I z poziomem jest różnie. To album dla fanów obu panów, album grubawy, bo liczy sobie te 300 stron (fani kalkulacji 'ile wychodzi za stronę' powinni być usatysfakcjonowani), ale nadający się głównie do oglądania, i to nie zawsze.

Otwierający album kultowy Sąd nad Gotham to popis Bisleya, obok Rogatego Boga chyba najlepsze co w mojej opinii stworzył. Światy amerykańskiego i brytyjskiego wydawnictwa przenikają się, bohaterowie podróżują między rzeczywistościami, twarde charaktery protagonistów, którym wszach chodzi o to samo, ścierają się w ramach konfrontacji, ale oczywiście udaje się zapanować nad bezprawiem. Z fabuły w pamięć zapada tylko Sędzia Śmierć, dość charakterna postać. I tyle. Poza tym mamy kolorowe szaleństwo Bisleya, Batmana o szczęce Slaine'a i kapitalną wizję koszmaru, jaki może się przyśnić postaci z horroru. Historyczna rzecz z czasu, gdy mainstream mógł być malowany w ten ekspresyjny sposób ślizgający się po granicy kiczu, który jednak uwielbiam.

Vendetta in Gotham - i tu już mamy najsłabszy punkt albumu. Nie pamiętam nic z fabuły (poza tym że była oparta na jakimś absolutnie kuriozalnym twiście), za to srodze zawiodłem się na Camie Kennedym, którego cenię jednak za Mroczne Imperium czy Nieamerykańskich Gladiatorów. Komiksowi zawdzięczamy jednak okładkę Mignoli, więc no ookeeej...

The Ultimate Riddle - fabuła nagięta i słabuje, ale wizual się broni. Rozmach Biza, ale bez Biza, jest na co popatrzeć.

Die Laughing - bezpośrednia kontynuacja Sądu nad Gotham, znowu powraca Sędzia Śmierć w towarzystwie pozostałych Mrocznych sędziów, sekunduje im Joker. Fabuła sprawdza się tu jako coś jednak więcej niż pretekst do naparzanki z oboma bohaterami, choć niewiele więcej. Patent z Jokerem całkiem fajny. Poza tym koncepcja 'Hedonistów dnia siódmego' mnie ubawiła. Komiks żyje jednak głównie stroną wizualną, jest na co popatrzeć, zwłaszcza część rysowana przez Glenna Fabryego wypada fajnie i mięsiście, reszta już mniej.

Pozostaje pytanie - po co ja to kupiłem, przeczytałem, a teraz to piszę? Bo jako komiks dla fanów się sprawdza, kompletując kilka mniejszych historyjek o relacjach Mega City One - Gotham w jednym tomie. Bo duża część albumu może przekonać do siebie stroną wizualną. Nie jest to jednak komiks, który może ująć fabułą, bo ta jest tu w ilościach śladowych. Jak kogoś jednak jara najazd Brytoli na amerykański rynek komiksowy, to nie może przejść obok tego albumu obojętnie. Może i poziom historyjek jest krapiasty, ale jeśli by to zostało u nas wydane, nawet jako deluxe, a bym nie miał, to bym i tak kupił by mieć na półce. Bo do tego (i przeglądania) głównie jest ten komiks, trochę szkoda, ale i tak. Batman i Dredd. No nie?

Brak komentarzy: