Pytanie z tytułu posta jest retoryczne. Wielka Kolekcja Komiksów Marvela to przekrój przez parę dekad wydawnictwa, spojrzenie na różnych bohaterów z różnej strony i w ujęciu różnych artystów. Hawkeye na fali popularności Avengersów by się sprzedał, tylko że jest pozycją zbyt nową. Pierwszy zbiorczy album cyklu w USA wyszedł pół roku po starcie serii w Polsce (czyli pewnie z półtora po UK czy Australii). Nie dziwota więc, ale i szkoda.
Może to jeszcze naprawią. Jak nie to i tak zachęcam do lektury, nawet jeśli się nie lubi tego bohatera tak jak ja. Nie dość że ma fatalny kostium, to w dodatku nosi się na fioletowo. W kwestii supermocy raczej słabo - taki gorszy, ale zrównoważony Bullseye. Tudzież fioletowy Green Arrow, ale totalnie wtórny, bo powołany do życia niemal ćwierć wieku później ale bez milionów i rysu psychologicznego (za to daje +1 w CV Stana Lee w dziale 'herosi do których przyłożyłem piętę czy cokolwiek tak przy tworzeniu'). Film też nie ułatwił mi polubienia Clinta Bartona (fakt faktem, jedyne co ma dobre to imię). Od początku się zastanawiałem - co pośród Hulka, Iron Mana czy Thora robi typ z łukiem? Chyba tylko po to tam jest by można go zabić dla podkręcenia dramy, albo coś w ten deseń. No i wiadomo. Wyszło jak wyszło. A okazuje się że to może być ciekawy bohater który zasługuje na własny film, o ile ma się oczywiście na niego pomysł.
Autorzy serii wiedzą co robią. David Aja i Matt Fraction znają się już od dawna. Parę lat temu przywrócili blask Iron Fistowi - kolejnemu street level hero trzeciej kategorii, ten dla odmiany potrafi operować energią ki by zadawać potężne ciosy. Z oldskulowej postaci w fatalnych ciuszkach, żerującej na popularności Bruce'a Lee, stworzyli postać z krwi i kości, wpisaną w pewną dłuższą historię Iron Fistów wykorzystujących swe moce by strzec równowagi. Do tego dobre rysunki, retrospekcje z dokonaniami innych Fistów, i jako fan kuchni azjatyckiej kupiłem to, smutłem tylko że Marvel scancelował serię.
Tu panowie robią coś podobnego, mam nadzieję że nagrody i wyniki sprzedażowe pozwolą im dociągnąć serię do celu który sami założyli. Znowu uczłowieczają płaskiego nieco bohatera, nadają mu pewną osobowość żeby nie szeleścił papierem jak coś mówi i dostosowują go do czasów współczesnych. Odpuścili wspomniany kiczowaty kostium z innej epoki a całość podlali autoironią i dystansem. Hawkeye jest świadom tego że jest Avengerem drugiej kategorii - nie jest bogiem, nie ma supermocy, nie jest efektem rządowego projektu superżołnierza, nie dysponuje nowoczesną techniką. Zamiast tego celnie strzela i ma zestaw strzał z często idiotycznymi funkcjami. Nie przejmuje się zanadto losami ludzkości czy kosmosu, bardziej leży mu na sercu życie człowieka którego widzi koło siebie. To w sumie wrażliwy, dość prostolinijny typ, nieco w duchu Hana Solo. Ma partnerkę, która zamiast szczuć cycem jest kontrapunktem dla Clinta, któremu zdarza się być nieudolnym czy po prostu za wolno pomyśleć. Chłop często zbiera po gębie i kończy z opatrunkami, ale trudno go nie lubić.
Aja i Fraction bawią się tu swoim bohaterem, któremu nadali osobowość ale i u którego wygrywają mocno wątek drugoligowości. To też zabawa konwencją superbohaterszczyzny, inteligentna, z klasą i humorem. To nie dzieło epokowe, nie ma tu rewolucji, ale nagrody Eisnera ani Harveya za jeden z zeszytów skądś się wzięły. "Hawkeye" to dobre czytadło, które nie tyle wywołuje we mnie ciekawość 'co dalej', co wiem, że będzie mi się dobrze kolejne tomy czytać. Dobrze że na razie jest ich tylko kilka. Teraz tylko przeczekać aż dolar spadnie...
Inna sprawa że jest jeszcze kilka tytułów co by się mogły załapać do WKKM ale tam nie trafiły. Choćby Daredevil Yellow. Ale co się odwlecze to nie uciecze, Mucha nadrobi. I dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz