niedziela, 10 lutego 2013

Gears of War: Pola Aspho

Po wrzuceniu ostatniego postu (posta? navamaind) obudziła się we mnie zakonserwowana atenszyn hor, więc dopóki mi nie przeszło klepnę sobię coś znowu.

Wrzuciłem sobie na wartsztat niedawno knigę, której tytuł widnieje w tytule powyżej. Generalnie mam tak że kibicuję wszystkim tytułom które fajnym dysponowaniem licencją rozbudowują jakiś świat. Świetnie udało się to Dieslowi z "Kronikami Riddicka", gdzie wszystko powoli rozbudowuje historię bohatera i świat. Lubię jak Batman doczekuje się fajnych animek i gier, a nie lubię jak Star Warsy dorabiają się pizdyliarda książek i komiksów które nie nadają się poza znikomym (acz chwalebnym) procentem do lektury. To co dzieje się z Riddickiem lubię za to, jak to już kiedyś pisałem, że to produkty fachowo zrobione, urozmaicone, i za każdym razem dodające coś do historii, a nie tylko wyciągające kasę z portfela.
No więc "Gears of War", mój ulubiony cykl gier z X360, doczekał się pierwszego polskiego wydania knigi opartej na serii. Więc krótko na początek - to książka głównie dla fanów cyklu, pozostali nie do końca mogą ogarnąć o co chodzi, bo nie ma żadnego wprowadzenia w setting. Z drugiej strony, to nie do końca książka o świecie Gears of War...

WHAT?

No to jeszcze raz.

Od końca.

Za co lubię GoW? Za fajny postapokaliptyczny świat, na którym rozgrywa się właśnie ultimate war ludzkości z jakimś ścierwem o przetrwanie. Za bohaterów, którzy są rasowymi, testosteronowymi karkami rodem z kina akcji lat 80-tych. Za przysłowiowe pierdolnięcie, przetykane dosrywaniem sobie wykonujących kolejną najważniejszą dla ludzkości misję bohaterów. I jeszcze raz za bohaterów - może zarysowanych komiksową grubą krechą, przegiętych jeśli chodzi o np. rozstaw ramion i parę innych detali, ale różniących się do siebie i dających się lubić. I co najważniejsze - za grywalność i latające ochłapy mięsa. Ale to już nie ma nic do fabuły i świata, więc nie ważne.

Czego oczekiwałem od książki? Tego że ciekawy świat Sery, na którym rozgrywa się akcja gier, zostanie szerzej pokazany. Gry pokazują w sumie głównie albo jaskinie albo ciasne uliczki rozpierniczonych miast o ciekawej architekturze (zwłaszcza jedynka mnie potrafiła level-designem zniszczyć, trójkę przyznam że tylko napocząłem). Że będzie tu-i-teraz świata, że będzie coś o jego historii. O tym jak rozpętano wojnę z Szarańczą, jak wyglądał Dzień Wyjścia, który rozpieprzył pół planety w drobny mak, jak Marcus Fenix (main hero baj de łej) trafił do paki za dezercję (1-ka zaczyna sie od ewakuacji z kicia) i paru innych detali. Gry z tej serii mają to do siebie że pokazują mały fragment większej historii, nie bawiąc się intrem wprowadzającym w setting. Coś jakby Star Warsy wykastrowano z początkowych napisów na tle gwiazd.

I co dostałem? Książkę dobrą, ciekawą, na bank bez aspiracji by trafić do anonu literatury, ale i daleką od bycia żenującym skokiem na kasę. Autorka, w swoim czasie korespondentka wojenna, pogadała sobie z autentycznymi żołnierzami, wzięła na warsztat prawdopodobnie własne wspomnienia, i zrobiła książkę o prawdziwych ludziach na prawdziwej wojnie. Nie mam pojęcia jaka jest prawdziwa wojna, i jacy na niej są ci prawdziwi ludzie, ale przypuszczam że coś bliskiego do treści "Pól Aspho". Fantastyczna planeta i batalia hiumankajndu z uzbrojonymi w broń palną mieszkańcami Mordoru to tylko pretekst by pokazać syf i bezsens wszelakich działań zbrojnych. Bezsens ofiar z ludzi i całego cierpienia. Pokazać że wyzwaniem jest pozostać człowiekiem w tak dehumanizujących warunkach. W dodatku udało się uniknąć taniego emo. Ta książka mogła by się równie dobrze rozgrywać w Iraku czy Afganistanie. To nie ważne. Chodzi o to, że My stoimy po słusznej stronie, Wróg jest potworem, ale cele dla których wszyscy robimy to co robimy, i My i Oni, są zupełnie z dupy. Znajomość Fenixa i spółki do odebrania intencji autorki jest zupełnie zbędna.

Koneserzy literatury z wyższej półki nie znajdą tu raczej dużo dla siebie. Fani GoW dla odmiany i owszem. Jest tło popieprzonej relacji Marcusa z ojcem, historia rodziny Santiago oraz smutne losy brata Dominica, nieco litościwego spojrzenia na Bairda, czy bardziej wrażliwa strona Cole'a. Znani bohaterowie są tu mniej komiksowy, mniej hm... papierowi. Bardziej wielowymiarowi. Żal mi tylko że autorka totalnie nie wyczuła Cole'a, postaci którą uwielbiam za ogólną odpałową ekspresyjność. Może w książce to ciężej oddać, a może spłaszczono go do bycia dobrotliwym wielkoludem. Jak nie słyszę głosu aktora który podkłada pod niego głos, to nie czuję tej postaci.

Tak więc - literaccy onaniści, olejcie to. Fanatycy GoW od strony multi - też to olejcie. Jak kto lubi tych bohaterów i chce się o nich więcej dowiedzieć w konwencji opowieści o ważnej misji specoddziałów (nie ważne czy CoG, czy Navy Seals), to będzie to dla niego sensowne pół tysiąca stron. Jak wyjdą u nas kolejne książki ze świata (o ile...) to pewnie też sięgnę, podobnie jak po komiksy, bo tu potencjał licencji na pewno nie został zmarnowany.

Brak komentarzy: