piątek, 21 grudnia 2012

Mroczne Imperium jest mroczne. I jest o Imperium.


Mroczne Imperium czytałem po raz pierwszy lata temu, w okresie pogłębiającej się dopiero u mnie wtórnej zajawki komiksem. Ominąłem kioskowe wydania na papierze toaletowy, i gdzieś pomiędzy DKR i V jak Vendetta a paroma innymi mocnymi premierami na naszym rynku pożyczyłem od kolegi oryginalne wydanie pierwszych dwóch części cyklu. Porządny kredowy papier pewnie przyczynił się do zwielokrotnienia wrażeń. Kreska Cama Kennedyego była ostra i precyzyjna, a psychodeliczne kolory, trzymające się na kolejnych planszach określonej palety barw, podkreślały mrok spotkań z klonem Imperatora, czy neonowy futuryzm Nar Shaddaa.

Najwięcej robiła jednak historia, następująca chronologicznie po trylogii Timothyego Zahna. Wygrana pod Endorem z Powrotu Jedi rozbiła strukturę dowodzenia w Imperium, ale nie zmiotła totalnie przeciwników. Przez trylogię książkową o admirale Thrawnie prodemokratyczni partyzanci napieprzają się z nowym dowódcą, który wziął flotę za mordę, a Luke daje się czarować adeptowi Ciemnej Strony, ale w końcu triumfują. Następnie nadchodzi czas Mrocznego Imperium. Imperator się respawnuje, a Luke opuszcza Rebelię, by przyjąć nauki najwyższego żyjącego Mistrza Mocy. Tego złego. Total Mrokness. As fuck. Miało to momentami klimat Imperium Kontratakuje, co podkreślała zresztą lecąca tonacjami kolorystyka, kojarząca mi się z konfrontacją Luke-Vader na Bespin (czerwienie-róże-fiolety-odcienie niebieskiego, a poza nimi tylko czerń). Fajna pozycja, która na mojej drodze komiksowej trafiła w głowie na wysoką półkę klasyków i Rzeczy Wielkich.


Po czym zrobiłem sobie replay po latach, co by przypomnieć sobie, dołączyć komiks w końcu do kolekcji, a także by poznać w końcu finał cyklu.


I nie jest już tak dobrze. Nie wiem czy to kwestia wieku, czy tego że przez ten czas naczytałem się za dużo innych komiksów i już inaczej na to paczę. Ale zachwytów nie było. A przynajmniej nie tyle. Im dalej w las (w mrok?), tym mniej.


Podstawowy problem polega na tym, że Dark Empire jest trylogią. Tak jak trylogia Thrawna tworzy spójną i równą całość, mogącą robić za pełnoprawne epizody 7-9 (przynajmniej dopóki ich nie nakręcą, i nie okaże się że są o czymś zupełnie innym), tak samo DE miał robić niby za 10-12. Różnica jest taka, że tu rozplanowania raczej zabrakło, i im bliżej końca, tym bardziej dramaturgia kuleje.


Zaczyna się ni w 5 ni w 9, tak trochę jak u Lucasa w filmach, tylko że ten zawsze walił wprowadzenie w napisach sunących po ekranie, które gładko wprowadzały w akcję. Tu jest lakoniczny wstęp tekstowy i początek, sprawiający wrażenie jakby zabrakło paru stron (co tyczy i DE1 i DE2). Gdzieś tam kiedyś wydarzyła sie cała zadyma z Thrawnem, który podniósł Imperium z kolan i przywrócił mu pion dowodzenia, tylko że wiąże się to z komiksem nijak. 


Mniejsza o to. Wydawca książek nie dogadał się z wydawcą komiksów, nie powiązali tego. Trudno.


Tom pierwszy jest OK. Fajnie narysowany, fajnie pokolorowany, spoko poprowadzona historia. Autorzy wprowadzają nowe zagrożenie - imperialne Dewastatory Światów, mocują konflikt w ramach znanych z filmów, odwołują się n.p. do kosy jaką imperialni mieli z humanoidalnymi szczupakami z Mon Calamari. Git. Zupełnie rozjeżdżają się losy Luke'a oraz Hana i Lei, którzy śmigają z w sumie wyduszonym na siłe celu po galaktyce, odwiedzają futurystyczne miasto bezprawia, krzyżują ścieżki z Fettem (ktory wylazł z Rancora zdaje się przez dupę) i zawiązują nowy sojusz by lecieć na odsiecz Luke'owi. Tymczasem ten nie potrzebuje pomocy, bo na własne życzenie wdaje się we flirt z Dark Side i dowodzi imperialnymi atakami. Emperor został wskrzeszony w ciele klona, z wykorzystaniem aparatury która ostała się po osławionych wojnach. Finał - wygrywają, jest spoko. Motyw przewodni tomu, który mógł pociągnąć całą trylogię (Luke po Ciemnej Stronie), zostaje niestety zamknięty (sorazaspoila). Samo zagrożenie nie zostało jednak zażegnane

Autorzy ciągną tom drugi, tylko nie mają za bardzo czym, bo potencjał wystrzelali w pierwszym.


Pytanie czy to od razu planowano cykl, i ktoś nie pomyślał jak się powinna historia kształtować by jej starczyło na 3 tomy, czy nagle, zaskoczeni sukcesem pierwszej serii, zdecydowali 'będzie tego więcej'? Typuje że planowano, ale coś zawiodło, sugeruje mi to końcówka DE1, z ciągle wiszącym zagrożeniem i niedopowiedzeniem.


No więc potem jest DE2. Luke skądś wygrzebał zioma-jedi z którym śmiga po kosmosie 2-osobowym statkiem jedi (w którym w trakcie serii potem, niekonsekwentnie, mieści się 3 i więcej osób, ale to nie ważne, nie wiem tylko po co wspominano że jest 2-osobowy). A little bit gay, by the way. Nieważne. BUT! Można by pokazać kto gość, skąd gość, ale zamiast tego wspomniany zostajetylko  w zdaniu tekstowego wprowadzenia, co ma starczyć. Konstrukcja dramaturgiczna, tak? No właśnie Luke szuka wiedzy pradawnych jedi, znajduje plemię w którym moc jest silna, z którego wyciąga sobie młodych adeptów, szpera po kosmosie. W tym czasie Imperator stara się odnowić władzę nad galaktyką, tworząc nową broń na miarę Gwiazdy Śmierci. Coś się dzieje, glut się ciągnie, Rebelia (bynajmniej nie Nowa Republika) dorywa się do nowego wunderwaffe. Ma miejsce jakiś bezsensowny szturm na planetę i miasto Imperatora, coś łażą strzelają ględzą, są ofiary, ale w końcu nareszcie triumfują. Acz nie do końca, bo Imperator, jego klony, cośtam cośtam. Wiadomo. Fajne jest tylko królestwo za chmurą gazu, wyjęte normalnie z jakiegoś retro-SF pokroju Flasha Gordona. Poza nim generalnie glut.


No i następuje DE3. Raptem 2 zeszyty, ale czytało mi się to już najciężej, może wyciśnięto je na siłę, nie wim. Przekombinowane, przegadane, idiotyczne. W dodatku rysuje nie Kennedy, a ktoś inny, bez tego wyczucia estetycznego, jak lać psychodeliczne kolory, ale nie trzasnąć kiczowatą, plamiastą tęczą. Kreska też nie ta. Plus - trylogia zostaje zamknięta. Zagrożenie w końcu zażegnane. Tylko że moment konfrontacji to narracyjna i dramaturgiczna padaczka jest, taka dla 6-latków. Ktoś się z kimś kłóci. Coś sobie wygrażają. W tym czasie nic się nie dzieje w tle. Wszyscy w drugim planie stoją, czekają. Nagle Zły postanawia kogoś uprowadzić. Wszyscy dokoła czekają tylko na to, by mógł, jak już skończy pierdolić, zrobić co chce. Więc on to robi. Narasta tania drama, jak z latynoskiej telenoweli. Ktoś wyskakuje przed szereg. Teraz to on się konfrontuje ze Złym. Reszta stoi. Patrzy. Nie przymierzając wygląda to jak jakaś walka Altaira z Templariuszami w pierwszym Assassins Creed. Stali w kółku, patrząc się na pojedynek. Jak sie jednego zarżnęło, to przychodziła kolej na następnego. Reszta dalej stałą. Idiotyzm. Więc tu jest podobnie, tylko że dodatkowo gadają jakieś nadęte pierdolety.


Trylogia się kończy. Nie ma katharsis, jest podłamka. A Dark Empire to w końcu jeden z najlepszych podobno komiksów ze świata Gwiezdnych Wojen. Pierwszy tom może tak, ale nie cała trylogia, która im bliżej końca, tym bardziej rozłazi się w szwach.


Dark Empire Tom Pierwszy to porządna historia. Z fajnym pomysłem. Fajnie narysowana. Nie wybitna może, ale wyróżniająca się na pewno na tle całego gówna, które zaludnia komiksowy świat Star Wars. Komiks który zdaje się rozpoczął darkhorsową epokę komiksów z tego świata, i zapoczątkował ją dobrze. Problem cyklu polega na tym, że nie kończy się na pierwszym tomie. Zabrakło mocnego epilogu. Ostatecznego Rozwiązania Prolbemu Imperatora. Cokolwiek. Dodatkowych dwóch zeszytów, które by to zamknęły tą historię jako spójną całość, która trzyma poziom. Zamiast tych dwóch zeszytów jest kolejnych osiem. Spoko. Dało by radę to pociągnąć dłużej, bo dlaczego by nie, tylko wystrzelano się z najlepszych pomysłów. Gadam sobie jak znawca, który pacnął parę trylogii i ileś one-shotów, więc wie co mówi. Może nie jestem fachowcem, i nie ogarniam, ale to napieprza po oczach, że po tomie pierwszym następuje ciągnięcie gluta, osią historii jest fakt, że Imperator dalej żyje, i trzeba coś z tym zrobić, tylko brak pomysłu jak przedstawić to ciekawie.


Może ktoś tu przelicytował? 4-zeszytowa seria na początek, taka która pokazuje nowe realia, w post-thrawnowskiej rzeczywistośći, była by spoko, w finale Luke zostaje (tak jak w komiksie, na początku) porwany przez kosmiczny Wir Mocy (nie wnikajcie...). Tom drugi, kolejne 4 zeszyty, Luke zostaje sprzymierzeńcem Imperatora, uczy się jego sztuczek, zarządza jego armią, rebelia szuka sposobu, ale jest ciężko, Leia postanawia go uratować. Nie udaje się. Tom się kończy. Tom 3 - na początku jednak ratują Luke'a, wracają z nim do bazy Rebelii, jednocześnie Imperator kończy przygotowanie swojej Ultimate Weapon. Final Countdown. Wszyscy zbierają siły. Rebelia krzyczy 'sprawdzam', i następuje ostateczna konfrontacja.


Nie wiem co zadziałało - że wtedy by było mniej zeszytów? Bo by było łącznie 12, rozpisanych w jakiejś tam strukturze kolejnych aktów, że jest wstęp, jest rozwinięcie z dramatycznym finałem aktu drugiego, i trzeci co zamyka całość. Tymczasem autorzy zrobili niewiele więcej, bo 14 zeszycików, ale swój najlepszy patent fabularny, asa w rękawie, wyrzucają na stół w pierwszym 6-zeszytowym cyklu. A potem już nie ma nic tak dobrego. Pojawiają się z dupy kolejni poplecznicy Imperatora. Giną kolejni poplecznicy Imperatora. Pojawiają się kolejni. Pojawiają się jakieś wątki z których nic nie wynika. Jakoś to brnie do końca, i słabujących ostatnich zeszytów, tworzących trzeci tom (tak-jakby).


Tu jako przerywnik - fajna graficzka z (oczywiście) pierwszego tomu. Klimacior jest, a przynajmniej ja daję się złapać.



Wielka-kurwa-szkoda. Szkoda, bo zmarnowano tu potencjał, bo ktoś się pośpieszył z wystrzeleniem swojego najlepszego pomysłu, a nie przyznał że nie ma takich pomysłów więcej. I jest lekka dupa. Szkoda też że ta ładnie się rozpoczynająca, ale kończąca totalnie po polsku trylogia, i tak uważana za jedną z najlepszych komiksowych rzeczy z tego świata, obnaża poziom komiksów ze świata Gwiezdnych Wojen.

W fejsowych polemikach wdałem się właśnie dziś w dyskusję - czy to dobrze, że Disney przejmuje od Dark Horse'a pieczę nad komiksami ze świata? Dupa, bo wyprodukują dla kasy dużo gówna.


HELOŁ!


Dark Horse od lat produkuje, żerując na licencji, dużo gówna. Dużo gorzej, jeśli w ogóle, być nie może. Liczę na to że Disney zadba o własną markę, której przecież nie chce osłabiać rabunkowym prawie żerowaniem na jej popularności, zmniejszy ilość wydawanych komiksów, ale postawi na jakość, i zrobi z tym coś ciekawego. Tak jak Lucas został odpięty od koryta, i nie może już nabrudzić, tak samo mam nadzieję że i z komiksami będzie lepiej. Bo jest marnie. A to naprawdę fajny świat, fajni bohaterowie, których ludzie uwielbiają. Nie jestem tu wyjątkiem. Wystarczy zaprosić do projektów paru naprawdę fachowych scenarzystów, i da się z tego wycisnąć parę wiekopomnych serii. O ile oczywiście ktoś będzie celował w rozbudowanie wszechświata, a nie nachapanie się na opchniętym gówniażerii badziewiu. Liczę na rozsądek Disneya, że spółka nie chce powoli ale i systematycznie podcinać gałęzi, na której siedzi, i za którą i tak dopiero co wydała w chuj kapusty.


Liczę po prostu na to, że wyjdzie jeszcze parę komiksów starwarsowych co najmniej tej miary, co Dark Empire.


Kojarzycie inne? Jak tak, to wpisujcie w komentach, razem z miastami. Ja mam tylko jeden trop - Star Wars Infinities. Jeśli uważacie że to dobry blog, to możecie zrobić publiczną zbiórkę na infinitiesową wersję Nowej Nadziei dla mnie. Imperium Kontratakuje było bardzo fajne. Zróbcie to. Zaskoczcie mnie.



Pod skryptem - ostrzegam. Jeśli ktoś jednak chce posiąść trylogię w jednym tomie, to pamiętajcie - to jest wydanie w twardej oprawie, ale o lekko zmniejszonym formacie. Co jednak w niczym nie przeszkadza. Ciekawe jak to Disney wyda. Jeśli w ogóle.

4 komentarze:

Komediant pisze...

Ja tam sie nie znam na Star Warsach, ale u mnie to tylko Kazmazynowe Imperium (chociaż też tylko 1-y tom) ma miejsce na półce. Jeszcze może zbiór z Boba Fett (Bobą Fettem brzmi dziwnie... już lepiej Boba Fetą;-)) z rysunkami i kolorami Cama Kennedy'ego, ale to raczej tylko dla grafiki. Autorzy Mrocznego Imperium zrobili wcześniej dla Marvel Epic coś takiego: http://comicbookdb.com/issue.php?ID=45883 , ale to ani nie zostało zebrane w trade'a, ani nie jest ze świata SW.

Gonzo pisze...

Karmazynowe coś tam zacząłem czytać, ale mi nie robiło. z trejdzików mam tylko DE trilogy, Infinietes - Empire Strikes Back (wpytne) i Shadows of the empire.

Z tym ostatnim mam problem - opowiada tło wydarzeń z Imperium (które uwielbiam najbardziej z wszystkich tworów ze świata), ale tak fascynująco, że absolutnie nic z lektury (a czytałem ze 2 razy) nie pamiętam. Inna sprawa że to część eventu tylko - całość tworzą połączone: komiks, gra, książka i bodajże słuchowisko radiowe, i weź tu ogarnij, jak nie masz np Nintendo 64.

To o Fecie muszę nadrobić skoro Kennedy. co do Light&Darkness War to OMG!OMG!OMG! jak Kennedy, i jak wydał EPIC, to musze zeszyciki skołować sobie, bo nie słyszałem...

GNZ

Dziadu z lasu pisze...

Fett to chyba przez dupę ze sarlacca wyszedł a nie z rancora ;)

Anonimowy pisze...

wiem wiem, już mi na fejsbukach zwrócono uwagę. nie chciałem monsterów poplątać, więc stwierdziłem że to przecież nie sarlacc, bo on miał swój pit (do którego zrzucono Luke'a LOL), więc wpisałem dupe rancora. meh.

jakieś merytoryczne uwagi co do samego dark empire, duduś?

GNZ