piątek, 18 maja 2012

Komiksowa Warszawa 2012

Dalej należę do osób, co uważają że najlepsza Komiksowa Warszawa odbyła się w CBA, ale chyba właściwszą drogą jest co-op z Warszawskimi Targami Książki. Gdańsk to fajna impreza kameralna, Łódź to tłumna zabawa dla fanów w myśl zasady 'dla każdego coś miłego', a współpraca z warszawskimi Targami pozwala wychodzić z komiksikami do normalsów. I o to chyba chodzi. W tym roku komiksu nie zapędzono do szatni, więc każdy, chcąc-niechcąc przechodił obok stoisk z kolorowymi książeczkami i oglądał. I fajnie. I oby nam się.
Więc tak - stoiska rozstawione fajnie. Salka obok na rozmowy też niby OK (zainteresowanych niezbyt imponująca ilość), co prawda Ci sami goście, te same pytania, ale przecież to element nieodłączny. Sam dołożyłem cegiełkę. Chyba fajne spotkanie poprowadziłem z Mateuszem Skutnikiem o jego komiksach ze strychu, Rewolucjach i grach. Drugie spotkanie, które prowadziłem ze Śledziem, pewnie było by nie mniej fascynujące, gdyby nie czas akcji (niedziela w południe, czyli jakby rano). Fajnie wypadło całkiem spotkanie z Bollandem, chwała redaktorowi Chudolińskiemu za to, że nie przeszkadzał Godaiowi (mam w dupie Twoją gramatykę, i co mie z tego powodu zrobisz???) zanadto w prowadzeniu własnymi pytaniami. Jak i za przygotowania imponującego nawet dla Bollanda zestawu grafik, który przewijał się w tle.

Premiery. Niby były, ale jakoś dla mnie nieco mało. Hellboye z Egmontu - jednego mam, a drugiego w sumie też mam. W.E.S.T. z Taurusa - niemal w ciemno wierzę Pietrasikowi, wygląda ładnie, pomysł mnie zainteresował. Kupił bym chętnie ładne wydanie Antresolki Baranowskiego, ale kurde to nie jest tem moment mojego życia, gdy mam luźne dwie stówy w portfelu na coś, co i tak mam w innym wydaniu (z czego połowę zdublowaną). Prosiak z Kultury - wiem że klasyk, w sumie chcę, ale nie jestem fanem, a zaciskam pasa. Więc pas. Timof - zbiór staroci Skutnika, chętnie obadam. Chapnąłem Kaptana Minetę (finezyjna gra słowna), i chyba zmarnowałem trzy złote. Na siłę niby-obraźliwy ale niezbyt komiczny, zmutowane łechtaczki emerytek raczej niesmaczne (ponownie), motyw niezależnej prasy fajny, ale za wąski by pociągnąć szorta. Szkoda, bo lubię tę serię

Wynika z tego że premiery festiwalowe to dla mnie jednak Skutnik, W.E.S.T., i tyle. A, jeszcze Profesor Bell #2, do nadrobienia po feście.

3 pozycje.

Acha.

Co nie zmienia faktu, że KW odbywa się jako element targów, na których też jest w czym szperać. Generalnie miałem problem z utrzymaniem koordynacji oczu, bo mi się gały rozjeżdżały. Chociaż nie wiemy z Anią za co będziemy kupować żarcie do końca miesiąca, to do domu przywlekliśmy zestaw figurek z Porwania Baltazara Gąbki (chciałbym jeszcze zestaw z Tytusa, ale wiadomo, kasa, trudne wybory). Dwa lata bliskiego obcowania ze mną spaczyły Anię do tego stopnia, że zanim sam figurki obejrzałem dokładnie w domu, to ona już wpakowała je do zorganizowanej naprędce plastikowej gablotki.

Stworzyłem potwora.

Stworzyłem nerda.

Stworzyłem nerdzicę.

Myślicie że jest szansa, że zgodzi się na to, bym na naszym ślubie wystąpił w stroju Batmana?

Pewnie nie. Nie ważne.

A więc figurki. Ilustrowana książka Samuraj Neko. Nawet nagradzana w rodzimej i jakże samurajskiej Finlandii. Rysunki mnie ujęły po wstępnym przelukaniu, a że klimaty zwierząt-samurajów są mi nie obce, to załapała się do plecaka. Oryginalna niezmiernie książeczka graficzna Three Little Dreams - całość jest zapakowana w magnetycznie zamykane pudełeczko, a tytułowe trzy sny to rozkładajęce się harmonijki z sekwencyjną narracją wizualną. Znaczy niby komiks, choć tak naprawdę to nie. Ale jednak.

Bonus - magnetyczne zakładki do książek. Szliśmy w parę osób, każdy z nas to kupił. Jeśli szybko się rozpieprzą, to złożymy pozew grupowy, a producent się posra.

KW2012 to też bitwa komiksowa, w tym roku połączona z pojedynkami freestylowymi. Nawijacze wprowadzili nieco dynamizmu w skostniałą już dość formułę. Idea wyszła od Wondera, i choć sceptycy jojczyli, było dobrze. Poziom zaniżał tylko pan, którego najmocniejsze strzały były o obciąganiu, ale ktoś musi być słabować, by dobrzy rozwinęli skrzydła. Acz żal było słuchać.

Koncepcje bitwy zmieniły też tablety. Tu siekierka dla kolegi Okólskiego. Technikalia były upierdliwe, co jednak udało się chłopakom ogarnąć (przyznam, że poza prowadzeniem mało byłem przy bitwach w tym roku zaangażowany). Efekt dla mnie fajny, sporo osób chwaliło, mnie nikt w twarz nie powiedział że ten hip hop to pomysł do dupy, nikt też nie żalił się na tablety. Czekam na galerię z pracami.

Wygrał Daniel Chmielewski.

A potem był koncert Szawła. Sorry, chłopaku, fajna muza, ale maniery wokalnej nie mogę ścierpieć. Uciekłem.

Całkiem fajne dwa i pół dnia (bo jeszcze beforek z meczem, który klasycznie olałem na rzecz piwa), które udało mi się spędzić przyjemnie i wręcz nieprzyzwoicie trzeźwo. Prawie trzeźwo. Z drugiej strony - bez szaleństw, a wymęczył mnie ten weekend. Chyba jestem stary. Może to kwestia targowej atmosfery, gdzie tłum ludu się przelewa, a głośnik co chwilę ryczy o tym który literat co podpisuje. Za dużo łażenia w kółko po sektorze komiksowym. Za mało piwa w ciągu dnia ze znajomymi twarzami, bo każdy rozłaził się w inną stronę. W drodze na Piotrkowską łatwiej na siebie wpaść. Albo mnie tu po prostu niektórzy unikają. MFKiG ma jednak inny klimat, inną dynamikę, ale w końcu to festiwal-festiwal, a nie festiwal-część targów. Tak czy siak to dobrze że komiks wychodzi do casuali.

Hajlajt festiwalu to dla mnie jednak dedykacja od Mateusza Skutnika, kapitalna, na całą stronę, przedstawiająca bitwę komiksową. Naprawdę - szczerze się ubawiłem.

3 komentarze:

Jarek Obważanek pisze...

Ahaaaaa to dla Ciebie Mateusz ciskał przez pół dnia ten rysunek. POKA!

Spotkanie najfajniejsze ze wszystkich kilku, które zaliczyłem.

Anonimowy pisze...

Podrzuce potem, musze w domu fotknąć i zapodam w nowym poście może albo na fejsie jakoś

adler pisze...

hiphop to był pomysł z dupy.