piątek, 11 maja 2012

Blockbuster roku?

Wątpiłem, potem dowiedziałem się że na stołku reżysera siedzi Whedon, uwierzyłem w projekt, a film dał mi fun. Dużo funu.

Avengersi to połączenie najlepszych elementów filmów o poszczególnych bohaterach tego teamu. Iron Man jest ironiczny i robi show, Thor jako bóg też daje radę, Hulk robi rozpierduchę, a Kapitan Ameryka... No niestety, jest miętki jak zawsze, a tym razem nie otaczają go już kobiety w mundurach.

Smuteczek.

Whedon naprawdę dał radę, podkręcając ogólny rozpieprz do poziomu EPIC. Banan na gębie pojawił mi się gdzieś w momencie rozwinięcia skrzydeł przez bazę SHIELD i pozostał tam do końca. Jest akcja, efekty, więcej akcji, spoko dialogi, dystans i poczucie humoru, oraz teamplay.

Avengersi początkowo się nie lubią, nie mają zaufania itd, potem jak zawsze, widzą wspólny cel i jedyną metodę dojścia do niego, jaką jest współpraca. A więc Kapitan wydaje komendy, Iron Man zapewnia wsparcie ogniowe, Thor najlepiej sprawdza się w zwarciu, a Hulk... No tak ja pisałem. Hulk robi rozpierduchę.

Najlepsze momenty? Poza paroma dialogami na pewno scena z niby-jednego-ujęcia, pokazująca jak drużyna radzi sobie w trakcie dużej-bitwy-na-koniec. Poza tym show kradnie IMO Hulk, który ma najlepsze wejścia. Po raz pierwszy chyba ekipa wiedziała po co jest ten pan, i jak go wykorzystać (czapą przykrywa to poświęcone mu produkcje). Oczywiście spoko jest autystyczny lekko Ruffalo (ej, to Banner był lekarzem???), ale oczywiście dopiero zielony blob najlepiej dokazuje.

Coś słabuje? Raczej nic, chyba że dla kogoś minusem ma być że film tylko bawi, i wychodzi mu to nader dobrze. Na minus zaliczył bym średni pomysł na Czarną Wdowę, która jest dodana na siłę, by nie było zbyt testosteronowo. Na siłę też dodano Hawkeaye'a, by machnąć wałek fabularny nie do zrealizowania z którymś z pierwszoligowców. Co jeszcze? Za mało Nicka Fury'ego. Liczyłem na to że to będzie nieco bardziej jego show. Może się jeszcze doczekam.

Co do minusów... No cóż, podobnie miałem z X-menami Whedona. Wszystko spoko, fabuła się rozkręca, relacje między bohaterami ciekawe, nie do końca harcerskie, zapominam o swojej niechęci do trykociarskich teamów, bawię się przednio i JEB! Kosmici. Niestety. O poziom to już dla mnie za wysoko. Z drugiej strony - czymś usprawiedliwić tą epicką rozpierduchę w NY trzeba było, a za licencję na Transformery się płaci. Więc OK, niech będzie.

Zdziwko miałem jednak z latającym kręgosłupem (!!!) niszczącym miasto. Toto nie ma prawa żyć przecież. Dobrze wiem. Zaciukałem dokładnie takiego skurwiela jako final bossa w ostatniej Castlevanii, więc co toto robiło tutaj? Havenoidea.

Generalnie dwie godziny przedniej zabawy, które oczywiście trzeba zaliczyć w kinie (żal mi laptokowych torrentowców, 4REAL). Było git, naprawdę (zwłaszcza że w przednim towarzystwie). Nie odpuszczę już ani kolejnych filmów o bohaterach teamu, ani drużynówki. Kiedyś najbardziej z tego cyklu pasował mi Iron Man. No to teraz czekam na Nicka Fury'ego. I nowego Hulka. No i oczywiście na Avengers 2.

Brak komentarzy: