sobota, 15 sierpnia 2009

Żyd, Arab i Murzyn idą na miasto...

Wpis otwiera zdanie jak z rasistowskiego żartu, ale tak naprawdę to pomysł (w uproszczeniu, duuużym) na fabułę jednego z najlepszych filmów minionej dekady.

"Nienawiść" to historia o trzech kumplach. Vincent, Hubert i Said znają się z osiedla. Życie na przedmieściach nie rozpieszcza, zwłaszcza że trwają właśnie zamieszki ('my' kontra Policja). Perspektyw zero, pracy zero, co najwyżej można dostać pałą w plery, albo dilować prochami jak Hubert. Można też ćwiczyć boks w hali sportowej, ale w takiej dzielnicy trzeba się liczyć z tym, że każdego dnia może ona spłonąć. Nastroje ogólnie kiepskie, wszyscy nerwowi, a gliniarze skorzy do nadużywania uprawnień, zwłaszcza że któryś z nich zgubił swoją klamkę, a jeden z chłopaków ją znalazł... Każdy kto odpowiednio kojarzy nazwisko Hitchcock wie, co oznacza ten znaleziony pistolet.

Mathieu Kassovitz swoim dziełem ponad dekadę temu pieprznął mnie prosto w czoło. Skręcił film prawie że idealny. Wielopłaszczyznowy. Dosadny. Życiowy. Świetnie skręcony. Wogóle nie nudny, w dodatku utkany na dobrych i zabawnych, choć niby błachych dialogach. Wspomniane już trio od popołudnia do późnych godzin porannych przez niemal dobę włóczy się po przedmieściach Paryża. Dzieje się i dużo, i nic. Po kolei.

Kassovitz skręcił film o pewnym miejscu w pewnym czasie. To okres zadym pomiędzy imigrantami a żabojadzką policją, po tym, jak przykuty do kaloryfera tubylec obcego pochodzenia dostał kulkę od gliniarzy. Sprawa prawie jak Rodneya Kinga, ale tamten tylko dostał wpierdol, a i tak w L.A. zawrzało. Przedmieścia Paryżewa też się zatrzęsły w posadach, upadając w końcu na jedno kolano po parunastu latach - w roku 2005. Sceny z płonących przedmieść w Wiadomościach widział chyba prawie każdy. "Nienawiść" zagląda za kulisy zadymy, pokazuje pozbawioną perspektyw egzystencję w betonowym getcie, narwanych gliniarzy, wynikającego z braku możliwości wkurwa mieszkańców, biedotę, długi, i - dalej tym tropem idąc - drogę do drobnych, a potem większych przestępstw. To dzielnica ludzi, którzy zosali wpuszczeni do wielkiego europejskiego mocarstwa, a potem pozostawieni sami sobie.

"Nienawiść" to też bardziej uniwersalny film o kulturze miejskiej, nie tylko tej francuskiej. Jest tu miejsce na skrecze w miejskiej dżungli (świetne wejście Cut Killera), break dance, czy tagi na radiowozach. To opowieść o chłopakach z betonowego zadupia, dla których oznaką tego że się żyje jest to, że się buntuje i robi swoje. Inne. Własne. Takie, jak grillowanie na dachu mrówkowca.

"Nienawiść" to też opowieść o przyjaźni. O trzech, zupełnie różnych od siebie kolegach. O przyjaźni mimo wszystko - pomimo różnic psychicznych i etnicznych. Vincent, Żyd, jest ostro narwany, naoglądał się za dużo filmów z De Niro i kozaczy. Jest jak Vega z Pulpa, wozi się i ma dziwne spojrzenie na szacunek, którym każdy powinien go dążyć, bo jak nie, to będzie źle. Czarny Hubert jest - podobnie jak Jackson w Pulpie - głosem rozsądku. Diluje dragami, bo życie nie rozpieszcza, ale to on wydaje się na świat patrzeć w najbardziej zrównoważony sposób. Said, Arab, jako Trzeci Muszkieter, jest mediatorem pomiędzy przeciwieństwami, jakimi są jego koledzy. Pomijając Saida, pozostali koledzy wydają się być jak wspomniani Winfield i Vega, zwłaszcza że jedno imię się powtarza, choć to ślepy zaułek, w końcu każdy z bohaterów ma imię wzięte od swojego prywatnego imienia.

"N" jest więc opowieścią o przyjaźni, tolerancji i lojalności, stawaniu za sobą ramię w ramię, nie ważne czy trzeba dać komuś w ryj czy ukraść samochód. Owszem, są tarcia, ale w końcu takie jest życie.

"N" to film który w nienachalny sposób drąży sprawy moralne. Pistolet w ręku, a kolega właśnie umiera. Co dalej? Jest narwany Vince, jest stonowany Hubert, są nornalni i są zdegenerowani gliniarze. Co najwazniejsze - jest też świetny i gęsty jak smoła finał, który drąży te sprawy bardziej niż całe poprzednie 80 minut.

"N" to film świetnie zrobiony, na każdym poziomie. Od samego początku robi wrażenie. Otwierają go czarno-białe sceny dokumentalne z zamieszek, po czym przechodzi w monohromatyczną (bo niby paradokumentalną) rzeczywistość. Kassovitz jedzie fenomenalnymi długimi ujęciami z ruchomą kamerą, które co jakiś czas kazały mi mówić cicho pod nosem ' ja jebię...'. To film nowoczesny, dosadny, naturalistyczny, ale nie przekombinowany formalnie, jednak w montażu czuć pazur, wymagany w filmie o trudnym życiu na przdmieściach. Kopie dupę scena gdy chłopaki idą ze zdewastowanej hali Huberta by Czarny zrobił deal. Zaskakuje scena, gdy Cut Killer czesze na tarntejblach, a kamera jedzie nad osiedlem. A wszyscy go słyszą. A Vince sie wkurwia, że gość przegina. Bo w tym filmie (jak w nieszczęsnej dogmie, czy świetnym "Zapaśniku"), starającym się w końcu być blisko rzeczywistości, muzyka jest obecna tylko wtedy, gdy słyszą ją bohaterowie.



Oddzielną sprawą są właśnie bohaterowie - swojscy, osiedlowi, autentyczni. Kolesie szlajają się odziani w dresiwa i gadają o czym się da. O odcinku "Ukrytej Kamery", o tym który pierdnął, czy o tym, kto kogo ostatnio posunął. Gadki z życia, bez nadęcia, bez obsceny, trochę jak z Kevina Smitha, ale bez jego błazenady. Galeria pozostałych postaci też jest niekiepska. Spotykają lokalnych ziombojów, narąbanego typa na mieście, nachalnie starają się rwać dupy na wernisażu, wbijają do lekko odjechanego zioma Saida o swojskiej ksywce 'Asterix', czy wysłuchują życiowych mądrości staruszka, który dopiero co wyszedł ze sracza, i wspomina Syberię.

Film ogląda się świetnie i mógłbym tak teraz długo wymieniać za co. Strona wizualna, dialogi, fabuła, składająca się na paropoziomową przypowieść o rzeczach różnych, klepiący w dekiel finał. Widziałem ten film lata temu do ogólniaka łażąc, w telewizji, i pamiętałem, że zrobił na mnie duże wrażenie. Oglądałem wtedy sporo kina nocnego, a było wtedy na czym w TVP oko zawiesić. Do dziś pamiętam że "Taksówkarz" (do którego tu Kassovitz kilkakrotnie nawiązuje) obrócił moje postrzeganie kina o 180 stopni. A "Nienawiść" po prostu mnie zmiażdżyła, i uważałem ją za jeden z najlepszych filmów, jakie widziałem. Nie pamiętałem za co. Już pamiętam. I - choć tego raczej nie robię - tym razem szczerze wszystkim polecam zakup. Film w 200% wart tych 20 dzika, jakich sobie za niego życzą. Wielkie kino.

5 komentarzy:

Marceli pisze...

10 thumbs up. Jeden z tych filmów, co do nich wracam przynajmniej raz do roku. A jak nie widziałeś żadnego mejking ofa z La Haine, to polecam - wytłumaczenie i pokazanie jak ekipa zrobiła to ujęcie, które wstawiłeś na tubce - prajsless.

Gonzo pisze...

ano nuie widziałem, bo polskie wydanie DVD ma interaktywne menu, katalog dvd i dostęp do wybranych scen jeno. a, i tekturowe pudełko, dające +10 do fejma na osiedlu. ale mejkinofów zero, musze po tubach poszperać.

Siegfried pisze...

musze obejrzec. ciekawe czy jest darmowa wersja na torrentach ;]

ben pisze...

witam

ostatnio staram sie zachecic blogerow do podcastowania. zapraszam do odsluchania mojego odcinka na http://amplitudychwil.blogspot.com/

adler pisze...

no, to kozacki film jest.
niestety, prawie 15 lat minęło i jakoś juz nie potrafię się identyfikować z biedną młodzieżą z przedmieść. zwłaszcza, że prawdziwa nie jest wcale tak fajna jak kolesie z filmu.

ale film i tak kozacki jest.

"na razie całkiem dobrze..."