piątek, 21 sierpnia 2009

Polska-Anglia 1:0?

Z góry informuję osoby które mogą mieć co do tego wątpliwości, że nie będę obiektywny, bo Maro to mój ziom. Ba, bawet rysownik komiksu do mego scenariusza, który jeszcze parę lat i ma szansę stać się polskim komiksowym Duke Nukem Forever. O ile oczywiście ukaże się kontynuacja Funky'ego Kovala. Bo jak nie, to mamy zaklepane 2-gie miejsce.

"Frankenstein's Womb" to długo oczekiwany debiut Marka w Stanach i w reszcie cywilizowanego świata, debiut o tyle ważny, bo (o ile ktoś nie wie), do scenara Warrena Ellisa. Tego od Transmetropolotana, Desolation Jonesa i Authority. Biało-Czerwoni dali radę. Obywatele Zjednoczonego Królestwa nieco mniej. Po kolei.

Historia opowiedziana jest z perspektywy Mary Shelley, przyszłej autorki powieści o najsławniejszym chyba człowieku poskładanym ze zwłok. Shelley podróżuje po Niemczech razem ze swym przyszłym mężem i kuzynką. Zatrzymują się przy zamku Frankenstein, i coś kusi Shelley by wejść do środka, gdzie spotyka Potwora. Potwór, echo dawnych wydażeń, nie wiadomo żywy czy tez nie (o ile można go rozpatrywać w tych kategoriach), przemawia. Gada, gada i gada, i tak do końca komiksu. Pokazuje przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, prawie jak by go Dickens wymyślił. Wizje innych czasów jakoś tak mi się też z "From Hellem" skojarzyły, choć to nie ta klasa ani trochę. Więc Potwór gada o alchemii, nieco bełkotliwie filozofuje, a także wieści rewolucje naukową, której on - wskrzeszeniec - jest początkiem i zarazem symbolem. Dlaczego to mówi właśnie Shelley? W sumie nie wiem, mam tylko po przeczytaniu domysły. Po co? No wiadomo, po co mówi się takie zeczy pisarce. Co z tego wynika? Też nie wiem. Chyba liczyłem na co innego - jakąś oryginalną genezę Frankensteina, jakiekolwiek zwroty akcji, a nie trwający przez 2/3 komiksu dialogomonolog o związkach mistyki z nauką.

Ellis niby sobie oryginalnie wykombinował, bo inaczej niz wszyscy, ale żeby to jakoś fascynowało, to przyznać nie mogę. Duszny, gotycki klimat dobrze oddał swymi rysunkami Marek, szkoda tylko że przy takiej fabule nie miał zbyt dużego pola do popisu. Splash z pędzącą karetą robi wrazenie, fajnie narysowany jest Frankenstein, podobnie mroczne wejścia zamku, zabawa cieniem, ale smutna pani pojawiająca się w większości kadrów i dziwująca się zasłyszanej opowieści wrażenia nie robi, bo i jak - po prostu jest fachowa. Tak samo jak fachowo i z klasą narysowany jest komiks. Nieco tajemniczy, ponury, ale i poprzez treść pozbawiony raczej scen, które mogą porwać sposobem rysowania. Co nie znaczy, ze Maro nie próbował, i nie zrobił co się dało, gdy się dało. Szacuneczek

Płenta - Maro pokazał możliwości, to pewne, choć komiks rynku nie zawojuje raczej. Fani Ellisa po niego sięgną, i dobrze, może ktoś inny też, i nazwisko Oleksicki pójdzie w świat. Może za lat parę doczekamy się jakiejś porządnej serii w Vertigo czy w Marvelu rysowanej przez Polaka? Nie wykluczone. Wystąpienie w jednym komiksie jako współpracownik Ellisa i pokazaniek klasy to osiągnięcie które zwraca uwagę, i to jest chyba przy okazji "Frankenstein's Womb" najwazniejsze.

2 komentarze:

Łukasz Mazur pisze...

PIERWSZY!

Czekam cały czas na swój egzemplarz - w poniedziałek mam nadzieję, że się doczekam.

No i liczę, że po F.Womb sporo drzwi w komiksowym świecie zostało dla Marka otwartych!

Anonimowy pisze...

jasne.
Powodzenia.

Kermit de Frog