W pierwszych dwóch Terminatorach zawsze najbardziej lubiłem te nieliczne scenki z przyszłości. Walka z robotami, syf, mrok, paranoja, totalna beznadzieja. Informacje o tym, że kręcą 4kę z przygodami Johna Connora i że gra go Bale mnie ucieszyły. No i polazłem do kina, może i bez jakichś rozbuchanych oczekiwań, ale z założeniem że przynajmniej klimat postnuklearnej zagłady będzie obecny.
No i się z lekka zawiodłem.
O ile T3 to był w sumie komediowy film akcji, to T4 to raczej taki Mad Max z robotami.
Jasno oświetlone, piaszczyste przestrzenie, czasem jakiś malowniczy grzybek atomowy z którego nic nie wynika, wojownicy szos, pierdoły.
To może inaczej - najpierw akapit o filmie jako filmie, a potem dlaczego mnie zawiódł jako Terminator (bo jako nudnawa postapokalipsa nawet się broni).
Otóż kontynuacja jest naprawdę ładnie sfilmowana, świetne efekty, akcja może nie nazbyt częsta ale świetnie zrobiona. Całość jednak nudzi, bohaterowie pitolą, Connor harczy, bonzowie ruchu oporu się nadymają, tak to się toczy powoli, po to tylko by dojść do wybuchowego (i debilnego w swojej wybuchowości) finału. Całość jednak ogląda się nie jak ponurą postapokalipsę, a kino nowej przygody bez autodystansu. Olbrzymie wyzwania, syndrom nieustannego Deus ex machina... Która to machina jest tu podwójnie na miejscu. To nuży i nie buduje napięcia, bohaterowie przeżywają nie bo są naprawdę dobrzy, a bo ani na chwilę nie opuszcza ich szczęście. Gdyby to było podane z dystansem i poczuciem humoru, to OK, tylko że to niemal śmiertelnie poważny film, choć z paroma mrugnięciami okiem.
Fanboje uśmieją się z faktu, że postać silnej babeczki nazywa się Blair, że Connor mówi 'I'll be back", czy z lustrzanego odbicia pościgu motor/ciężarówka z 2-ki. Czy z paru innych patentów.
Tylko że poza tym, mnie - jako fana dwóch pierwszych części - to nie zadowala.
Miała być ponura wizja przyszłości opanowanej przez maszyny, a to raczej przypomina walkę podjazdową w Afganistanie. Jedni kitrają się tu, drudzy tam. Góry, pustynia. Blada kolorystyka. No i to jest zwyczajnie głupie - ludzie niby mają ruch oporu, ale z filmu wynika, że ogranicza się on do łodzi podwodnej ze sztabem dowodzenia, i teamu Connora. Jeśli to jest wojna, to ludzie już przegrali, i jakieś garstki niedobitków tu i tam w niczym nie pomogą. Oni mają doprowadzić kiedyś do wysłania człowieka w przeszłość? A nawet cyborga? Litości. To raz.
Dwa - przeżyły tylko resztki ludzkości. Jak udało im się sformować wojsko, z helikopterami, transporterami i całą resztą? Nawet tą drobną jednostkę, co widać? No niby mogli przejąć bazę wojskową, ale nie sądzę żeby Skynet atak na ludzkośc przeprowadzał inaczej niż z precyzją szachisty, pamiętając o takich punktach. No nie ważne, to jest takie abstrakcyjne dopowiadanie sobie.
Trzy - gdzie niby siedzą ludzie? Zawsze mnie intrygowało, jak ludzie chowają się przed maszynami. Bo chodzi o przyczajenie się, nie o jakieś wymądrzone pole min magnetycznych - przylatuje H-K, i jest w po herbacie. Jak oni się chowają, gdzie, jak Skynet ich nie widzi (który pewnie kontroluje satelity)? Skąd biorą sprzęt, energię, rekrutują członków? Autorzy w ogóle nie dają odpowiedzi, po prostu pokazując taką wizję, bez podparcia, podobnie jak Wood w DMZ, gdzie trzeba przyjąć że realia są efektem nowej wojny secesyjnej, ale nie powinno wnikać się w jej podłoże.
Cztery - cholera, dlaczego roboty ich nie atakują???
Pięć - genialny sztab planuje zaatakowanie maszyn. Jak wiadomo z początku filmu - bronią palną to im gówno można zrobić. Jak niby ludzkość wygrywa starcia z maszynami? Parę przykładowych starć z filmu pokazuje że mają raczej marne szanse, a że ludzie rozmnażają się wolniej niż maszyny produkują, to są na straconej pozycji.
Sześć - i najważniejsze - klimat starć w przyszłości. Jak wspomniałem wcześniej - oczekiwałem beznadziei, walki na straconej pozycji, ale z ludzką wiarą w przetrwanie. Doczekałem się niby czegoś takiego, tylko że podanego bez jakiegokolwiek napięcia. Bez mroku tej beznadziejnej przyszłości.
Bez Camerona seria poszła w dupę. Przerosły ją efekty specjalne. Klimat szlag trafił. Zaburzyła się wstępna koncepcja serii. A szkoda. Niby jest obowiązkowa finałowa walka w industrialnym otoczeniu, czy inne stałe elementy, ale klimat nie ten. Bo go brak. Bo nudzi. Wizualnie to się broni, ale fabularnie jakoś tak miałko. I już zupełnie mnie nie ciekawi co oni wyczeszą w T5.
Chyba w kwestii kontynuacji jestem po prostu konserwatystą. Ale skoro dzieło ma odbiegać od pierwowzoru, to po cholerę robić je jako kontynuację, a nie jako samodzielny film? A, zapomniałem, marketing i magia kultowego tytułu. I tu fakt, jedyne co we mnie wywołał nowy Terminator, to ochotę na powtórkę klasycznych części. I zapodanie co zabawniejszych scenek z T3 na jutubie.
Kończąc ten nudny i wypunktowany wywód, wspomnę o jeszcze jednej rzeczy, starając się mało spoilować. Acz kto widział trailer to pewnie się spodziewa tego. Film teoretyzuje o kwestii człowieczeństwa, o granicy między człowiekiem i maszyną, o tym, czy samoświadomość wystarczy by móc powiedzieć że jest się człowiekiem. Ambitnie. I naiwnie. "Blade Runner" i "Ghost in the Shell" dawno temu uporały się z tematem dogłębniej i ciekawiej. Więc po co? Nie wiem. Ale ktoś miał ambicje.
No więc, iść czy nie iść? No nie wiem, ale ej, w końcu to Terminator. No i efekty niezgorsze. Ale na więcej nie liczcie.
Pod skryptem: tak mi się skojarzyło - muzyka Elfmana. Miło, ale po cholerę? Zamiast ciężkich industrialnych sampli jest dęty pompatyzm. Hurra, w końcu ludzkość walczy o przetrwanie. I takie tam. I to jest kwintesencja różnicy pomiędzy starymi a nowym T - to nie kameralne, ale znaczące starcia kształtujące rzeczywistość i przyszłośc, to epickie rozbuchanie, z którego tak naprawdę dużo nie wynika.
16 komentarzy:
chciałbym miec 300mln dolcow zeby moc zrobic T4 takim jaki mial byc :)
łe, to 200 co mieli by stykło :]
Oj, Gonzo. Mogę się tylko podpisać pod tym, coś tu wypłodził. Tak, czwarty "Terminator" przede wszystkim nuży, mimo że akcja goni akcję i niby cały czas się dzieje. Worthington zjada Bale'a na śniadanie w każdej scenie, wątek z sercem jest kompletnie ni pri czom, a sceny z cyklu "Jak mały Jasio wyobraża sobie wielką wojnę" po prostu przyprawiają o śmiech pusty. A już najpiękniejszy z całego mnóstwa idiotycznych scen jest moment, gdy Marcus i pani pilotka biwakują sobie w nocy przy ognisku pod gołym niebem. WTF? O.O Żal, żenada i zmarnowane pieniądze.
no i dupa, chcialem isc do kina na to i mi sie odechcialo przez was :(
a serial ktos ogladal? ja lubilem, szkoda ze skancelowali po drugiej serii :(
co za czuby
Are you fucking professional?
http://www.youtube.com/watch?v=7oFjz6JfACk
http://www.youtube.com/watch?v=YTihsJQHt48
No właśnie, jak zagrał Bale? Faktycznie tak profesjonalnie?
Sałndtrekiem do Terminatora powinna być ostatnia płyta Portishead. Tam nawet mają taki terminatorowy motyw w Machine gun.
Co do Bale'a, to zaczynam się powoli zastanawiać, czy on potrafi zagrać cokolwiek poza analnoretentywnymi bucami z permanentnym szczękościskiem. W "Terminatorze" jest po prostu żaden. Rola zagrana w całości na jednej nucie, bez cienia subtelności (i jeszcze mu w pewnym momencie takie pompatyczne przemówienie napisali, bueee). Żeby było śmieszniej, Bale jest tak naprawdę w "Terminatorze" postacią drugoplanową. Główny bohater tego filmu to facet, którego gra Sam Worthington. I jak wspominałem, zjada Bale'a w kaszy. Z pewnością nie jest to ten sam kaliber, co Heath Ledger w "Mrocznym Rycerzu", ale w obydwu filmach koledzy ukradli show Bale'owi, który okazał się zwyczajnie nijaki.
wg mnie to nie problem Bejla, a postaci, która jest po prostu zajebiście płaska i papierowa. Oczekiwałem świra o powichrowanej psychice i z galopującą paranoją, a dostałem uciemiężonego krzyżowca, gotowego umierać za milijony. W końcu to postać z głębią i historią, której po tym filmie w ogóle nie widać. Nie tylko ze względu na kreację, głównie ze względu na to co o postaci chciał powiedzieć reżyser. A nie chciał widać zbyt dużo, bo postać Worthingtona, którą wykorzystuje do sprzedania paru banałów, wydała mu się ciekawsza.
pisał ja-gonz.
Z Johnem Connorem jest taki problem, że to postać cholernie niespójna, popękana. W T2 pojawia się mały, wnerwiający cwaniak z głupią grzywką. W T3 mamy rozlazłego gamonia bez ikry. A tu nagle w T4 wyłazi na ekran oberkomandos twardszy od zatwardzenia. Brakuje mi poczucia ciągłości, mam wrażenie, że to trzej różni bohaterowie, a nie ten sam facet na różnych etapach życia.
Cześć Gonzo! Słyszałeś, że Terminator 4 to dopiero 1sza częśc nowej trylogii?
omamo. no że będzie T5 to wiem, ale o 6tce to jak dotąd nie słyszałem.
Kurde, obejrzałem sobie w nocy po raz fafnasty pierwszego "Terminatora". Film nakręcony ćwierć wieku temu, niektóre efekty zalatują naftaliną na kilometr, a mimo to NADAL wizja przyszłości robi lepsze wrażenie, niż wypasiona, wybajerzona postapokalipsa w "czwórce". Tu akurat niski budżet cholernie Cameronowi pomógł: w kryjówkach rebeliantów jest brud, syf, prowizorka, wszystko sklecone byle jak, z tego, co się miało pod ręką (jak Kyle Reese ucieka przed Hunter-Killerem, to nie wypasionym śmigłowcem, tylko odrapanym wozem bez szyb). Wizja z T4 po prostu się nie broni. Nie ma czym.
heh. też dziś terminatora nocą powtarzaliśmy. wrażenia identyczne. chcieliśmy z rozpędu 2kę jeszcze, ale pora nie ta, jeszcze na dniach nadrobimy.
@KLC
"Co do Bale'a, to zaczynam się powoli zastanawiać, czy on potrafi zagrać cokolwiek poza analnoretentywnymi bucami z permanentnym szczękościskiem."
Koleś ma po po prostu taki tik nerwowy z zaciskaniem szczeny.
Tak jak zamyślona minka Cage'a lub arogancka maska tego co gra w kodzie Leonarda.
zarzynam teraz to w kółko:
http://www.youtube.com/watch?v=P7nq-r7QWW0&feature=related
na odtrucie.
ten nowy film- obsysa. obsysa jak sam chuj.
co z tego, ze wizualnie bez zarzutu. jestem juz dość stary, żeby domagać się scenariusza nawet w filmie akcji. tu nie było scenariusza tylko jakieś piardy.
znowu przerwa w pisaniu ? :>
Prześlij komentarz