Dla urodzonych w połowie lat 90-tych: "Kruk" to coś, co można (z braku celniejszego określenia) nazwać gotyckim filmem akcji. W przeddzień (przednoc?) Halloween z grobu powraca mściciel, anioł zemsty i kary. Rok wcześniej Erica Dravena i jego dziewczynę brutalnie zamordowano. Trasę wskrzeszonego Dravena po mieście znaczą śmierci kolejnych oprawców sprzed roku. Na końcu czeka jednak ktoś więcej, ktoś kto ich wynajął, i kto wcale tego nie żałuje. O ile ciał bogatszy będzie cmentarz, nim noc dobiegnie końca...?
Film ten można zaliczyć do kategorii 'instant classic'. Swoje zrobiła tu na pewno tajemnicza śmierć wykonawcy głównej roli, Brandona Lee, syna Bruce'a. Wykonawca roli zmarłej gwiazdy zmarł na planie. Podobno to efekt klątwy, ciążącej na rodzinie Lee. Podobno jego ojciec przewidział śmierć syna, wychodząc swego czasu ze śpiączki. Podobno jak oddycha się do papierowej torby, to przechodzi czkawka. nie ulega jednak wątpliwości, że zgon na planie dodał filmowi aury tajemniczości, a towarzyszącemu mu mrokowi dodał głębi.
Oczywiście "Kruk" to najlepszy film dla niedorobionych gociaków. Cmentarz, nagrobki, deszcz, róże na grobach, podążający za bohaterem Kruk, katedra, miłość silniejsza od śmierci, ubrany na czarno długowłosy facet w makijażu jak model na okładkę Lacrimosy, cytaty z Edgara Alana Poe. Mieszanka jaką zaserwował Alex Proyas jest na tyle dobrze przyrządzona, że nie trzeba być gothem, aby smakowała, zwłaszcza że najtandetniejsze jej składniki z gotykiem niewiele mają wspólnego, ale o tym potem.
Na "Kruka" załapała się też rzesza fanów komiksu, w końcu to ekranizacja dzieła Jamesa O'Barra. Jest to, z dzisiejszej perspektywy patrząc, jeden z najlepszych filmów na bazie literatury obrazkowej, i chyba jedna z niewielu adaptacji która przewyższa oryginał, który mnie akurat nie przekonał. Proyas świetnie wstrzelił się w klimat początku lat 90tych, inspirując się burtonowskimi batmanami, ale dodał też sporo od siebie.
Kluczem do popularności tego dzieła jest chyba czas w którym powstał. Proyas to też reżyser teledysków, a w "Kruku" jest sporo ducha MTV właśnie z tamtego okresu, kiedy zamiast debilnych reality show, pokazywała mięsiste teledyski, muzykę z kręgosłupem, i promowała pewną formę intelektualnej niezależności, a przynajmniej podążania pod prąd. W końcu głównym bohaterem jest muzyk rockowy. Drogie dzieci. Były to lata, kiedy muzyk rockowy mógł być jeszcze ikoną popkultury, a także zostać bohaterem filmu. Poza tym teledyskom film zawdzięcza na pewno oprawę i montaż, oraz ogólne umuzykalnienie.
Tylko w tamtych latach film dla masowego widza (acz nie pierwszej kategorii) mógł atakować słuchacza zestawieniem RATM, the Cure, Stone Temple Pilots, NIN kowerujących Joy Division (i udowadniających że z Trenta taki sam wokalista, jak z Curtisa - fani mogą we mnie rzucać wirtualnymi odchodami w komentach). Soundtrack do dziś się broni jako świetny zestaw. Załapała się Pantera, jest Helmet, jest Heniek Rollins, jest the Cure. Cholera, kiedy ja ostatni raz słyszałem the Cure w filmie???
Kruk to przede wszystkim klimat, w dużej mierze muzyka, ale jednak klimat stworzono nie dźwiękiem, a stroną wizualną. Ekipa, nie mając jeszcze do dyspozycji mocnych komputerów, zrobiła ten film w sposób konwencjonalny, tradycyjnymi efektami, blueboxem, ale dzięki temu rezultat jest ponadczasowy. Po prostu jakość renderów się nie zestarzała, bo ich nie ma. Zamiast tego są świetne, długie ujęcia nad dachami miast, kamera podąża za Krukiem-ptakiem, czasem też patrzy z jego oczu. Jak na prosty film akcji zmieszany z horrorem, to naprawdę rewelacyjnie wygląda.
Ostatnim z kolei (i w sumie najważniejszym) elementem, który złożył się na kultowy status filmu, jest na pewno Brandon Lee. Nie tylko dlatego, że dostał kulkę w momencie, gdy miał zostać ostrzelany ze ślepaków. Chociaż zwykle grywał w filmach klasy C, tandeciarskich filmach akcji, starając się podążać drogą Małego Smoka, i może go kiedyś przeskoczyć, okazał się być dobrym aktorem. A przynajmniej charyzmatycznym. Jego Kruk to postać mroczna, ale nie zła. Sadysta, wobec tych którzy zasłużyli na ból, ale i przewrotny błazen. Brandon udowodnił, że ma w sobie coś więcej, niż nazwisko sławnego ojca. Niestety - za późno. Przypomina to bardzo sytuację Ledgera, który swoje opus magnum też przypłacił śmiercią. Co ciekawe - Ledger wyraźnie inspirował się postacią Kruka. Fryzura, makijaż - to tylko subtelne analogie. Jeszcze więcej cech szczególnych można znaleźć w kreacji. W końcu obaj zagrali szalonego błazna, pełnego wewnętrznego bólu, którym obficie dzieli się z tymi, którzy go otaczają.
Skoro gotycki klimat - to róże, a jak róże - to i kolce. Film trzyma się kupy, o ile oczywiście przyjmujemy że ktoś może wrócić z zaświatów. Jest dobrze zagrany, ma świetną muzykę, kapitalnie wygląda. Ale jest zgrzyt. Dziewczynka, która przewija się przez cały film. Jest ona w sumie najbliższym łącznikiem Dravena ze światem żywych, powodem, dla którego następuje w filmie taki, a nie inny finał. Tylko że wątek jest mdły, nudny, tandetny, i zaburzający konsekwentny mimo wszystko, mroczny klimat filmu. Szkoda. Ale na szczęście więcej zastrzeżeń nie mam.
No i co ja mogę rzec? Jak ktoś nie widział, to niech się wstydzi i nadrobi, koniecznie część pierwszą, a nie którąś ze średnich kontynuacji, czy serial TV z Dacascosem. Ale pewnie większość widziała. To obejrzyjcie sobie ten film, pączusie, jeszcze raz, co by się przekonać że nie wszystkie filmy naszej młodości szlag trafia, rendery stają się biedne, a fabuła robi się po latach płaska. To dalej jest dobre. Wiem to ja. Wiedział do Ledger. Wie to Shinichiro Watanabe (jak ktoś ma wątpliwości, to niech sobie powtórzy "Ballad of Fallen Angels", Cowboy Bebop Session 5). Wiecie to i Wy, ale musicie sobie co najwyżej przypomnieć.
Dziś bez znaku jakości. "Kruk" jest ponad to.
No to na deser Kaubaju Bibappu, Sesja 5, końcówka, scenka rodem z finału "Kruka". Smasznego.
12 komentarzy:
Najlepsze "zespołowe" OST do filmu lat 90-tych, zaraz po OST "Judgement night":) Mam jeszcze gdzieś kasetę, "na licencji", nawet jakiś rok temu ją z magnetu puszczałem, Rollins i Helmet to moje ulubione kawałki.
mnie kawałek grany przez Pantere na tym albumie zrył kiedyś beret, zaczyna sie od cytatu z Taksówkarza, potem sieka, ogólnie bomba. A co do "zespołowych" OST z 90's - dorzucił bym jeszcze na luziku Spawna. Jedyne co temu filmowi się udało to OST właśnie.
Ta, tyle tylko, ze ten film nie nazywa się "kruk", tylko "wrona". Od razu połowa mroknessu idzie się ganiać...
A Gąz - jak tam PSN? Byś mie dodał do znajomych, w LBP popykamy, czy co tam.
a ja bym dorzucił kasetę z Mortal Kombat. nie wiem czy była lepsza od wspomnianych, ale mieszanka była zajebista, a ja jako kasztan tylko to nosiłem w walkmanie.
w 100% się zgadzam z recką. obraz miał swój klimat mokrego, brudnego i śmierdzącego miasta. to samo miało "siedem". damn. jarałem się tym filmem jak głupi.
właśnie... w których scenach grał go dubler z "cyfrowo nałożoną twarzą"?
@Spud - http://przemekp.blogspot.com/2009/01/muzyka-mojej-modoci.html
HA!
@semprini - a juści że jestem, Przemaz mój nick, nie wiem jak twój, acz LBP jeszze nie mam.
Analogicznie do xboxowego - semprini_pl. Zaraz invite poleci...
Zakupiłem ostatnio - wiedziony jedną z ostatnich notek na blogasku Mr. H. - parę rzeczy na PSN. Mam już wszystkie trzy pixeljunki, Fat Princess i Fl0w. Powiadam wam - prawdziwe multi to własnie te popierdółkowate gierki za 30 zetów.
a flower ma multi? no kmaan. zresztą mam listę: flower, flow, ten nowy pixel junk, koniecznie echochrome, i to takie dziwne coś, polskich autorów, to niby artystyczne coś wizualne, niby interaktywne, nazwy nie pamiętam.
Linger in Shadows:) Śmieszna produkcja, właściwie tylko na nabicie gamerscore'a... eee... trofeów. Jak wrócę do Bolandu to się za Fat Princess biorę, tutaj mam ze sobą tylko XO.
to to ma jeszcze trofea? nie ma zmiłuj, biorę to!!!
semprini, crow to moze tez byc kruk. ale w sumie nie wiem o ktorego ptaka chodzilo w tytule.
O ile dobrze pamiętam, to kruk to raven.
crow - 1 kruk (albo ogólnie: ptak z rodziny krukowatych, czyli np. także wrona)
to tak ten teges...
Prześlij komentarz