środa, 20 maja 2009

Subiektywny bestoff: seriale

I znowu się rozleniwiłem.

Będzie o serialach. Tylko że nie o tych nowych - Lostów nigdy nie widziałem, jestem tylko świadom zjawiska, Prizyn Brejka i House'a widziałem po jednym odcinku i nie poczułem potrzeby oglądać dalej. Podobnie druga seria Dextera, pierwszą obejrzałem akurat całą, ale nie czuję się przez to bogatszy. Scrubsów widziałem ze 3 odcinki, no i mogę oglądać albo i nie, wolę coś poczytać albo się podrapać po plecach. Tak naprawdę podobało mi się chyba tylko Californication, za Duchovnego i postać którą wykreował, ale kończy się to lipnie, a wiadomość że będzie druga seria wywołała u mnie niegdyś takie głośne PLASK.

Nic nie odkryję pisząc że producenci wykorzystują jazdę ludzi na seriale, i robią tasiemce które nie zmierzają do żadnego końca. O to chodzi - na serialu można zarobić lepiej niż na filmie, bo kolejne serie samym tytułem przyciągają fanów. Film z założenia musi być zamkniętą częścią, co najwyżej z otwartą furtką na ciąg dalszy, no maksymalnie trylogią. Serial daje możliwość lecenia z widzem w kulki i zmuszania go (przez uzależnienie) do oglądania fabuły przez kolejne serie. Przynajmniej ostatnio jest to nachalnie wykorzystywane, mam wrażenie że z dużo większym cynizmem niż kiedyś, kiedy to trawa była bardziej zielona, a niebo bardziej niebieskie, natomiast Big Maki smakowały jak nigdy później.

Chociaż są wyjątki.

Firefly - najlepsze amerykańskie serialiwo ostatnich lat. Fabularna wersja anime "Cowboy Bebop". Krótko mówiąc - western przeniesiony w setting Gwiezdnych Wojen. Skończyła się kosmiczna wojna secesyjna, złowrogie imperium obejmuje niemal całą skolonizowaną galaktykę, ale to nie GW, i nie o tym jest historia. Główni bohaterowie to ekipa dziwaków, najemników, latająca rozklekotanym statkiem (coś jak Falcon Millenium) którego nazwa modelu widnieje w tytule serii. Kapitan to złośliwy drań o złotym sercu, wypisz-wymaluj Han Solo. Poza tym weteran z ostatniej wojny, który wybrał przegraną jak się potem okazało stronę. Ma zatargi z Bogiem. Na pokład trafił też pastor o zagadkowej i raczej bogatej przeszłości, tępawy i chciwy mięśniak, pilot zazdrosny o swoją żonę - dawną podkomendną a obecnie prawą rękę kapitana. Oni i jeszcze parę postaci latają sobie po galaktyce szukając zleceń. Nie muszą być legalne, byle nie zbyt trudne, i opłacalne. Kolejne planety to w zasadzie właśnie westernowa dzicz, która dopiero jest kolonizowana, jak Dziki Zachód. Poza tym rewolwery i winchestery, kapelusze i płaszcze, czasem konie, a w tle leci country. Jest fajnie, z humorem, postaci trudno nie polubić, Whedon gra konwencjami (niczym w Bebopie), każdy kolejny odcinek mówi coraz więcej o kolejnych bohaterach i ich historiach (niczym w Bebopie), po czym nagle po 13tu odcinkach seria się urywa. W Stanach się nie przyjęła, co chyba świadczy na jej korzyść. Gorąco polecam. Na otarcie łez po skończeniu serialu czeka mało udany film pełnometrażowy zamykający część wątków oraz dwie miniserie komiksowe (do scenariuszy autora serialu, więc raczej warto jak się spodobało).

To teraz lecimy dalej.

Wiadomo że ubermistrzem było Miasteczko Twin Peaks Lyncha. Dziwne że nikt jeszcze u nas serialowego boomu nie wykorzystał i nie wydał. Mało z tego pamiętam, ale było gęsto, kryminalnie z przewagą metafizyki. I tajemniczo jak cholera. Kapitalny też był Przystanek Alaska, można kupić w kioskach, ale tymi wydaniami gazetowymi z zasady gardzę w większości przypadków. Kurde, to też było dobre. Ale mało pamiętam. No to teraz - co pamiętam?

Shogun - w ramach japonofilskiej fazy mojej i Oli zapodane. Ekranizacja grubaśnej opowieści - rok ok. 1600, holenderski statek handlowy rozbija się przy jednej z japońskich wysepek. Fabuła - z perspektywy brytyjskiego pilota statku - przedstawia dojście jednego z panów feudalnych do stanowiska shoguna. Jako pilot świetny Richard Chamberlain, z brodą w ogóle niegejowski, jako Toranaga (lord z ambicjami), czyli postać inspirowana faktycznym późniejszym shogunem, Tokugawą - mistrzowski Toshiro Mifune, na dokładkę uwielbiany przeze mnie John Rhys Davies. Inspirowane historią spostrzeżenia pilota (też postać autentyczna) to pretekst do pokazania szoku kulturowego. Gaijin trafia do kraju, gdzie wszystko jest inne. Powoli uczy się języka, zwyczajów, niuansów zachowania, sposobów negocjacji, ale ciągle nie może zaakceptować wielu różnic - na przykład braku poszanowania dla życia, które dla Japończyków ma zupełnie inne znaczenie. Film, chociaż o samurajach, nie obfituje w sceny akcji, ale za to świetnie pokazuje (mam nadzieję że nie ze zbyt licznymi błędami) obyczaje ówczesnej japonii, oraz różnice kulturowe. Jest to z lekka zafałszowane - postać Chamberlaina tak naprawdę reprezentuje dzisiejszą kulturę europejską, współczesne wartości, jest nadmiernie wyidealizowana, ale to raczej zabieg autorów - w końcu film ogląda widz współczesny, i dziwi się temu samemu co wprawia w osłupienie Blackthorne'a. Gorąco polecam. 500 minut oglądania. Serial dał inspirację choćby takiemu "Ostatniemu samurajowi", wpływy widać też wyraźnie momentami w Usagim Yojimbo (zdaje się że Sakai przemycił motywik nawet w ostatnim tomie). Dobry serial, dziś się takich nie robi - zatrzęsienie Azjatów przed kamerą, scenografia, kostiumy, może za mało scen w miastach, ale w końcu miast z tamtego okresu też chyba za dużo się nie ostało.

Trzecia planeta od Słońca - najlepszy sitcom ever. Nie zraźcie się okładką. Czwórka kosmitów trafia na ziemię by zbadać gatunek ludzki. Trafiają na przedmieścia, i zaczynają badania. Reszta jest już ostrą satyrą na 'the american way'. Kosmitów dziwi wszystko - kłamstwo, żarty, to że istotne może być pochodzenie, że znaczenie może mieć wygląd. Każdy kolejny odcinek wiąże się z odkryciem kolejnej wielkiej zagadki ludzkości, w każdym odcinku przeplatają się też indywidualne przejścia bohaterów. Głowa rodziny/szef misji Dick to wykładowca akademicki (fizyk), jego siostra Sally/spec od bezpieczeństwa to gospodyni domowa, syn Dicka Tommy/wywiad to uczeń ogólniaka, a Harry/komunikator z bazą to jednostka ogólnie ułomna. Jest uberśmiesznie, na granicy poprawności politycznej, fajne też są featuringi - pojawia się Dennis Rodman, Mark Hamill, czy jeden z członków dawnej ekipy Star Treka. Łykajcie tą serię, rechot murowany. Niestety na DVD wydane mamy tylko 2 serie :/

Z Archiwum X - ojtaaaaa... Można się czepiać że główny wątek z serii na serię coraz bardziej zamula i jest coraz mniej sensowny, w momencie gdy autorzy na siłę dodają kolejne wątki i bohaterów. Trudno. One-shoty są zawsze zajebiste. Zjadłem 3 serie z (ble) kioskowych wydań, jak się ogarnę finansowo to będzie trzeba za kolejne się wziąć. Siła archiwum to właśnie fajne zagadki, czy to metafizyczne, czy odwołujące się do legend i mitów, para agentów (zwłaszcza teksty Muldera) i dystans. Najfajniejsze odcinki to te pastiszowe, jak dziejący się w pełnym frików miasteczku cyrkowców "Humbug" czy "Woja koprofagów" o - cytując Scully - inwazji odchodożernych robotów z kosmosu. Poza tym muszę przyznać - gdy Archiwum leciało w telewizji to miałem lekką szajbę. Czwartek, wieczór, siedzę ze znajomymi? Sory, ale musze uciekać, za 15 minut zaczyna się Archiwum. No to cześć. Ech...

Nie zapominajmy o Brytolach.

Czarna Żmija - dziejące się w różnych epokach cztery seryjki (+ bonusy, u nas niewydane) o kolejnych potomkach rodu Czarnych Żmij, zawsze złośliwych i przewrotnych. Najlepsze są renesans (2ga seria) i Wielka Wojna (4ta seria). Jako CZ - Rowan Atkinson, zabawny jak nigdy potem. Brytyjskie, sarkastyczne poczucie humoru w najlepszym wydaniu. Teksty typu to najgorszy pomysł od czasu gdy Abraham Lincoln powiedział 'chodźmy do teatru' są na porządku dziennym. A boldrickowy tekst mam szczwany plan na stałe wszedł do mojego słownika.

Czerwony Karzeł - tandeciarska kpina z SF, kiedyś zresztą o tym pisałem. Autorzy lecą po Star Treku, Odysei, po czym się daje. Na opustoszonym statku kosmicznym majestatycznie sunącym przez kosmos znajduje się tylko jedna osoba. Towarzyszy mu przemądrzały komputer pokładowy, hologram upierdliwego, nieżyjącego już kolegi z kajuty, i kot który zdążył zmutować w trakcie podróży (jak sądzę fan Jamesa Browna). Ech, nie ma się co rozpisywać też, trzeba zobaczyć, zwłaszcza jak się fantastykę lubi.

Latający Cyrk Monty Pythona - ej no... mistrz i tyle.

17 komentarzy:

Anonimowy pisze...

"Dobry serial, dziś się takich nie robi"

e? w sensie takich z kostiumami i scenografia? czy raczej chodzi o azjatow za kamera? pierdolisz.

a trzeciej planety widzialem jakies odcinki bardzo dawno temu jak w tv lecialo,ale juz nie pamietam.pewno masz racje i jest to dobre,ale watpie,zeby zalugiwalo na miano "najlepszy sitcom ever". no, ale w koncu to subiektywny bestoff(czemu dwa razy "f"?)

Gonzo pisze...

chuja tam pierdolę. ile ostatnio wyprodukowano kostiumowych seriali historycznych zasługujących na uwagę? takich bez blue boxa? Shogun daje radę aż miło, nie zamula i nie zostawia furtki na kolejne serie. to jest całość.

Co do 3ciej planety - no to co jest zabawniejsze? bo ja się przy żadnym serialu tak dziko nie uchachałem jak przy tym. i kiedyś w TV, i ostatnio na DVD.

Anonimowy pisze...

"Rzym", "Deadwood", "Kompania Braci" - dla mnie to kostiumowe i historyczne, a blue boxa za wiele tam nie ma, jeśli w ogóle...

A "Trzecia planeta" kosi!

Gonzo pisze...

ej, kampania zaiste fajna, acz 'ojenne' to (dla mnie przynajmniej) jeszcze nie kategoria 'kostiumowe', choć trudno się spierać. w sumie gwiezdne wojny to też kino kostiumowe, bo wszyscy dziwne ciuchy noszą.

Rzymu nie widziałem, posypuję głowę sproszkowaną siarką.

Rafał Siciński pisze...

kostiumowe, do których łatwo dotrzeć to wspomniany RZYM, DEADWOOD i TUDOROWIE (będzie lecieć na 1). jest chyba jeszcze jakiś serial o Henryku VIII. poza tym jest jednak sporo seriali kostiumowych robionych przez skośnookich. fantastyczne i historyczne. ale trzeba raczej posiłkować się internetem, bo nie wydają tego.

TRZECIĄ PLANETA OD SŁOŃCA leciała na pewno na rtl7. oglądałem nawet trochę, ale mnie szybko znudziła. zresztą ja w ogóle za serialami komediowymi nie przepadam i wszystkie FRIENDSY, HOŻY DOKTORZY itp rzeczy mi się po kilku odcinkach nudzą.

i nie łapię tej całej wspaniałości MIASTECZKA TWIN PEAKS. dwa lata temu obejrzeliśmy z dziewczyną pierwszy sezon. był w porządku. dobry serial. ale tylko tyle. w zeszłym roku wydali drugi (nie w Polsce oczywiście), kumpel kupił, możemy pożyczyć i obejrzeć w każdej chwili i nie ciągnie nas. nawet szczerze mówiąc nie chcę wiedzieć kto zabił Laurę. zauważyłem że więcej ludzie którzy oglądali go w telewizji jak leciał w latach 90tych bardziej się nim zachwycają niż ew. obecna widownia (taka jak ja).

Anonimowy pisze...

z serialami kostiumowymi to ci juz koledzy wytlumaczyli, a co go 3rd planet to bym musial obejrzec, bo tak to wale na oslep, ale mozna zalozyc,ze arrested development jest smieszniejsze

Anonimowy pisze...

Faktem jest i chuja we wsi nie ma, że "Arrested Development" to in my fuckin' opinion najlepszy serial komediowy!

Ale - co powtórzę - "Trzecia planeta" daje po bebechach dobrze.

.C.Z. pisze...

Nie wiem czemu, ale dla mnie najlepszy sitcom to That 70's Show.

A pamięta ktoś Narnie produkcji BBC ? Pamiętam ,że jak szkrabem byłem to przykuwało mnie to do telewizora jak mało co. Potem sukces ten udał się tylko Pythonom i X-Files. No i Heroes obecnie męczę, ale to już w statusie junky-addicted, bo serial traci z każdym sezonem.

panPtak pisze...

brakuje oszywiscie Carnivale w lisicie seriali. a co do Fajerflaja to ich statek sie nazywal Serenity (jak pelnometrazowka i pewna slynna - w tamtym uniwersum - bitwa) a Firefly to typ statku ktorym lataja.

No i nie wspomniales o fajerflajowych Reaversach czyli takich eee... indianach / dzikich - mordujacych, gwalcacych i zjadajacych wszystkich w okolo.

Ezronymius pisze...

A Farscape widział? Firefly, rzeczywiście miodny serial i szkoda, że go zamordowali. Cowboy Bebop to klasyka anime sama w sobie, aczkolwiek, podobieństw... tu nie widzę. Btw, zauważyliście, że statek Firefly wygląda jak koń?

Gonzo pisze...

@panPtak - ależ ja przecież nic innego nie napisałem w poście (nazwa modelu to w moim rozumieniu to tak jak ktoś ma poloneza, model Caro, a nazywa go Stefan)

@zarządzanie - Farscape nie znam, jakiś klon star treka?

a jako odpowiedź... grupka najemników podrużuje gratem po kosmosie, zmagając się z brakami gotówki, wykonując różne zlecenia, w ramach serii poznajemy bio kolejnych postaci, dostrzegalne są motywy westernowe - proszę wskaż mi do którego z tych seriali nie pasuje coś z powyższego zestawienia cech?

jako bonus proponuję taką zabawę: weź dowolną postać z bebopa, porównaj z ekipą Serenity, i rozkmiń która para bohaterów, jak by ich psychicznie scalić, pasuje do tego z bebopa. oczywiście nie idealnie. ale np serenitowa pani mekanik + nawiedzona siostra doktorka to jest kto...?

Mr. Herring pisze...

Firefly nie widziałem, ale po gównie, jakim było Serenity nie chciałbym mieć nic wspólnego z tym pożal się bozia juniwersum. Serenity było nudne, bez tempa, z bohaterami i dialogami napisanymi przez 7- latka( te same postaci były w serii? jak tak to IMHO fani się z chujem na głowy zamienili), dżizas, jakie słabe to było.

Gonzo pisze...

Serenity było nieudane. To widać, nie przeczę. Podstawą fabuły były zdaje się niewykorzystane motywy z serialu, których się nie udało skręcić przed momentem jak studio powiedziało że zawiesza serię. dla mnie pełen metraż ma sens jako pożegnanie z bohaterami, których przez te bodajże 13 odcinków polubiłem. tylko że ten film to było takie dociągnięcie wątków nieporadne bo ograniczone formatowo i budżetowo dla fanów, a nie samodzielny film. a szkoda.

Ezronymius pisze...

No w zasadzie z tymi podobieństwami do CB to mosz recht.

Farscape - 4 i pół sezonu. Na ziemi, robią eksperyment z przekraczaniem jakiejś tam prędkości kosmicznej. Pech, że na drodze wachadłowca (pilotowany przez 1 astronautę) pojawia się nagle wormhole i on tam wpada i toto się zamyka. Wylatuje po drugiej stronie, gdzieś w środku jakiejś bitwy kosmicznej i zachacza o myśliwiec, który następnie się rozbija (ginie brat głównego dowódcy jednej ze stron tej bitwy). I zaczyna się. Gość chce wróćić do domu, a tu nie ma jak. Multirasowe universum w nieznanej części wszechświata...

"Google it" to się dowiesz więcej. IMHO, 3x lepszy niż Firefly i CB razem wzięte.

Anonimowy pisze...

"Firefly - najlepsze amerykańskie serialiwo ostatnich lat."

tata, nie piełdoł, skoro nowosci nie ogladasz ;) najlepszym serialem jest Supernatural. Chcę być jak Dean!

czytajac ten skrot odnosze wrazenie ze Firefly to cos podobnego do Farscape - tez maja statek, lataja dookola i kazdy jest z innej bajki. bylo.

pozdrawiam

Anonimowy pisze...

jeszcze jedno - wlasnie wrocilem z urlopu w pl i mialem watpliwosc przyjemnosc ogladania FAMILY GUY oraz SUPERNATURAL w polskiej wersji jezykowej.

mialem ochote:
a) uzyc siekiery na lektorze
b) uzyc tejze siekiery na tlumaczach

polecam ogladanie w oryginale.

Gonzo pisze...

Po pierwsze - nowości zlewam jakoś tak. po prostu. I się z tym nie kryję.

Po drugie - to jest wpis z kluczem. Klucz znajdziesz w jego tytule. Aj?