poniedziałek, 12 stycznia 2009

Dentist Nazis Must Die!!!

Nie wiem od czego zacząć. Film wywołał u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony robi wrażenie stroną wizualną, będącą niestety momentami kalką "Sin City", co w sumie mnie nie dziwi, bo przy realizacji innych filmów Miller nie uczestniczył, i wykorzystuje podpatrzone metody. Z drugiej strony - kuleje tu rwana i nieczytelna narracja, gubiąca tempo, łapiąca je dopiero jakoś po połowie filmu.

Najpierw akapit dla tych co nie wiedzą o co kaman.
"Spirit - Duch Miasta" to drugi film w reżyserii Franka Millera, geniusza komiksu, współautora wspomnianego "Sin City", autora komiksowego pierwowzoru zarówno tego dzieła, jak i "300". "Spirit" natomiast jest ekranizacją komiksu Willa Eisnera, nieżyjącego już klasyka komiksu z za Wielkiej Wody. To opowieść z lat 40-tych o zamaskowanym detektywie, który broni Central City przed przestępczością. Fedora, płaszcz, czerwony krawat. Żadne tam symbole na klacie, peleryny i battarangi. Miał tylko czarnego sidekicka, którego potem Eisnerowi wytykano jako szerzącego stereotypy o afro-amerykanach, na przemian ze stwierdzeniami że postać dla samej afro-społeczności kontrowersyjna nie była, bo poza samym sposobem narysowania i mówienia nie była ukazana w sposób rasistowski.

Millerowi jednak sidekick nie grał i z niego zrezygnował. Zaprezentował natomiast samo miasto, Spirita, jego arcywroga Octopusa, oraz Sand Saref, przyjaciółkę Spirita z dzieciństwa, działającą w tym sektorze, gdzie już prawo nie sięga. Nie czytałem jeszcze komiksów Eisnera, tak się wymądrzam. Miller szybko wprowadza kolejne postaci, i nie wiadomo tak naprawdę o co chodzi. Ktoś dostaje kulkę, ktoś strzela, ktoś nie strzela, ktoś targa jakieś pudła. Jest to punkt wyjścia do fabuły, w której dalej nie wiadomo do końca o co chodzi. Spirit też nie wie, stara się dociec, dowiaduje się z czasem czego dotyczy sprawa. Niestety, do końca filmu Miller nie wyjaśnia skąd te parę osób na początku nagle znalazło się w jednym miejscu, dlaczego ktoś był pod wodą a ktoś strzelał, i po cholerę kropnięto facia co wmieszał się nagle w sytuację.

Miller nie panuje nad fabułą. Na początku za bardzo miesza wątki, a zamiast je wyjaśnić woli dać nudnawą retrospekcję o dzieciństwie głównego bohatera i uczuciu jakim darzy Saref. A potem wraca do tych fleszbeków kilkakrotnie. Jest więc na przemian bełkot z nudą.

Co innego strona wizualna - tu Miller w szczwany sposób jedzie znaną już konwencją, rozmytymi kolorami z przewagą czerni i bieli oraz okazjonalną kontrastującą czerwienią. Ładnie wyglądają początkowe scenki jak Spirit odbiera telefon a potem biega po dachach. Miałem wrażenie że Frank ekranizuje po prostu swoje Batmany i Daredevile - nikt mu nie zaproponował ich realizacji, więc wrzuca swoje ulubione motywy do Spirita. A potem jest strzelanina i nudne retrospekcje, i to dalej ładnie wygląda ale lekko męczy.

Męczą nudne dialogi, nadęcie main herosa, pompatyczne gadki. Jestem to jednak w stanie Millerowi wybaczyć - w końcu to ekranizacja komiksu z lat 40-tych, więc jest to wpisane w konwencję. Facio grający Spirita jest troszkę jak Adam West w starym "Batmanie". Zakładam że te dialogi trącą mychą bo tak miało być, tylko że w filmie się to średnio sprawdza. Cartoonowe zagrywki rodem z "Toma i Jerry'ego" czy slapstickowe zacięcie też jest w klimacie epoki i nawet bawi, ale drewniane gadki już nie. Jestem jednak w stanie to wybaczyć. Bełkotliwej i pozbawionej rytmu narracji już nie.

"Spirit" to jednak nie nudny bełkot i ładne obrazki. Film ma jeszcze jedną wielką (a w zasadzie główną) zaletę, a imię jej Samuel L. Jackson. Octopus grany przez typa jest groteskowo przegięty, ale i zabawny. Rzuca soczyste teksty, ma poronione pomysły, otacza się skretyniałymi klonami oraz zmanierowaną pomocnicą villaina w osobie bombowej Scarlett Johansson. Nie wiadomo co prawda dlaczego jest zły, ani co doprowadziło do tej wspominanej początkowej sceny z pudłami pod wodą, ale who cares? Samuel to firma. Dla sceny, do której nawiązuję w tytule posta, warto obejrzeć cały ten film. Taki jest dobry. Samuel. Nie film.

Na koniec doczepię się jeszcze do jednej rzeczy. O ile konwencja retro kapitalnie się sprawdza przy ekranizacji komiksu z przed 60 lat, o tyle słabą rzeczą jest brak konsekwencji w trzymaniu konwencji. Telefony komórkowe, współczesne kamery - powoduje to lekki zgrzyt. Ja wiem, że z komórkami łatwiej było pchać fabułę do przodu, ale zamiast pokazywać bohaterowi nagranie video z nowoczesnej komórki, można było mu pokazać wycinek z gazety. I też by grało. Miller poszedł na skróty.

Wypad do kina jednak uważam za udany. Strona wizualna na domowym ekranie wypadnie na pewno blado. Poza tym Miller nawiązuje do "Sin City" i Batmanów, odpowiedzialny za tłumaczenie Kamil Śmiałkowski mruga okiem nawiązując do komiksów Wróblewskiego, i ogólnie jest fajnie, tylko trzeba być przygotowany na oldskulowość przerabianego tematu, łącznie z jego całą naiwnością i momentami też głupkowatością. Było nawet fajnie, ale nie każdy zdzierży, bo odfiltrowanie dłużyzn, retrospekcji i innych mniej fajnych ciekawostek może okazać się wyzwaniem.

9 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Widze ze ten film to wazne wydarzenie na blogosferze ;)

widzialem trailery i byly calkiem interesujace, o samym filmie nic powiedziec nie moge bo jeszcze na nim nie bylem (no i po waszych "recenzjach" zaczynam sie zastanawiac czy aby nie poczekac na wersje axx0 ;) )

tak czy siak bardzo podobala mi sie strona wizualna Sin City, mysle ze zobacze Spiryta chociazby dlatego, aby zobaczyc krwisto czerwony krawat na tle czerni - pal licho fabule i narracje ;)

lulek pisze...

@Siegfried: "Spirit" a nie "Spiryt";).
Gdzie tylko nie wejdę to wszyscy ten film krytykują a po zwiastunach trudno mi sobie wyobrazić, żeby to była klapa. Raz się żyje. I tak na to pójdę.

Anonimowy pisze...

@H2O:

taaa, wiem, ale jakos tak bardziej swojsko brzmi ;)

Gonzo pisze...

1) ja wcale nie krytykuję, ja wymieniam wady, pamiętając też o zaletach

2) zwiastuny nie jedną lipę sprzedały

3) owszem, na zwiastunach film wygląda ładnie - bo i jest zrobiony ładnie

4) rozwijając 1) - nie uważam tego filmu za zły, jeno za nieudany

i w końcu 5) film klapą już jest klapą. 10 milionów w otwarcie to nie to co 30 w przypadku sin city, nie? jadą po nim wszyscy, często ostrzej niż ja, za sukces go uznać nie można. może za te 20 lat będzie ludzi tak bawił jak dzisiaj Flash Gordon i batman z 1966.

lulek pisze...

Musisz jednak przyznać, że wydźwięk recenzji jest raczej negatywny :). I też, jakoś szczególnie nie usiłuję bronić tego filmu, po prostu mówię, że jest dla mnie na tyle ciekawie zapowiadającym się cusiem, że pomimo takich sobie opinii i tak go obczaję. Bo tak :P.

pawelk pisze...

Siegfried - ten film to tylko lekkie pyknięcie, przy wybuchu jakim będzie "Watchmen", bo tu oryginał komiksowy jeszcze nie wyszedł po polsku i nie obrósł kultem.

Patrz gonz, popełniłem twór recenzjopodobny, a napisałem mniej o fabule... inkredible! ;)

Ale w opinii się zgadzam.

Anonimowy pisze...

Mi się film cholernie podobał.Dobrze się na nim bawiłem, a brechtając strugałem pionka widząc rysunki Millera w ruchu. Fabuła luźna ale sensowna. Nie wnikam w szczegóły bo i po co? dziurami świat jest usłany to co się czepiał będę filmu?:] Duży plus obrazu to fakt iż mnie nie usypiał tak jak mroczna pizdeczka na ten przykład. Spirit wessał mnie klimatem i historią . Zajebiście podobał mi się motyw zżycia bohatera z miastem. A bluzgi na ten film idą chyba głównie z powodu ogólnego niezaczajenia konwencji.

Gonzo pisze...

@Paweł - jestem z Ciebie dumny

@Filip - ja bym rozgraniczył. konwencja to jedna rzecz, ona nie jest okazuje się najprzystępniejsza. ale nawet z konwencją ten film to przekładaniec scen świetnych i ciągnących się glutów, w których strona estetyczna to za mało.

pawelk pisze...

@gonz - tak bez ironii? ;)

@Mysza - mordo Ty moja!