sobota, 28 kwietnia 2012

Lost Girls

Niby przewidywalne, ale Moore znowu mnie zaskoczył, pokazując coś oczywistego w niezwykły sposób. Jego Zagubione Dziewczęta dopełniają chyba zestaw wydanych u nas dzieł tego autora, który każdy fan komiksu mieć powinien. Sory. Dopełniają mój zestaw. W dalszym ciągu nikt nie wydał Promethei, ale to inna bajka. A ja nie mam ciągle żadnego Swamp Thinga. Tak czy inaczej - długo odwlekaną premierę tego komiksu osobiście uważam za święto.

Prawie każdy zainteresowany wie o co tu chodzi. Dorotka z Czarnoksieżnika z Oz, Alicja z Alicji w kranie czarów i Wanda z Piotrusia Pana żyją w realnym świecie, poznają się wzajemnie, pieprzą w każdy możliwy sposób, w międzyczasie kopulując z każdym napotkanym i napotkaną. Moore to wariat, wiadomo, nie ma szoku, acz wieje tanim trollem. Tylko że u tego typa trolling jest poniżej godności, jak on coś robi, to temat ma dogłębnie przemyślany, i ważne jest dla niego zarówno co chce powiedzieć, o czym, jak i w jaki sposób to wyrazić. Tym bardziej nie można tanim trollowaniem nazwać dzieła, które powstawało półtorej dekady.

Historie trzech klasycznych bohaterek literatury dziecięcej to tak naprawdę wierzchołek góry lodowej. To osnowa historii. Panie spotykają się w austriackim hotelu, znajdują wspólny język, orientują się że coś je łączy. Tym czymś jest burzliwa młodość, która ukształtowała ich charaktery i seksualność (można to w ogóle oddzielać? czy zgodnie z obecnymi doktrynami seksualność już nie istnieje, jest tylko wymysłem kulturowym? tak pytam, bo nie ogarniam). Każda zaliczyła swój osobliwy rytuał przejścia, gdy zaznała rozkoszy cielesnych, jednocześnie zatapiając się w świecie fantazji, głównie tych seksualnych.

Moore na nowo przerabia klasyczne bajki. Panie opowiadają sobie swoje historie, pełne wymuszonej perwersji, gwałtu, pedofilii, także kazirodztwa. Nie ma tu chyba tabu które by się nie załapało do kompletu. No tylko nekrofilii brak. Jednocześnie Moore odnosi się w najważniejszych akcentach głównie do motywów znanych z pierwowzorów. U Alicji jest i buteleczka 'wypij mnie', i Pan Stonoga, i Szalony Kapelusznik. Dorotka spotyka na swej drodze do uświadomienia sobie własnej seksualności i Blaszanego Drwala, i Stracha na Wróble, i Strachliwego Lwa. Jest i Zła Wiedźma, i Dobra Wróżka, z czego jedna pod postacią macochy, a druga miłej dziwki, kojarzącej się Dorotce z mamą. Moore po prostu zrobił wiwisekcję bajek, wywrócił je na lewą stronę i przepuścił przez filtr psychoanalizy. W końcu i Dorotka, i Wanda miały w swoich ni to snach, ni to doznaniach, do czynienia z lotem, kojarzonym przez Freuda dość jednoznacznie. I tak dalej, i tak dalej.

Jak to u Moore'a, wrażenie robi precyzyjna konstrukcja całości. To trzy części, każda podzielona na 10 misternie ułożonych rozdziałów. To komiksowy Dekameron. Bohaterki naprzemiennie opowiadają sobie swoją bajkową, przesyconą perwersyjnym erotyzmem przeszłość. Równolegle bohaterki i bohaterowie poświęcają się lekturze kolportowanej w hotelu Białej Księgi, w której na przykład nieznane literaturoznawcom erotyczne ekscesy Doriana Graya zdobią malunki stylizowane na Egona Schielego. Odwołań plastycznych jest zresztą cała masa. Bywa że opowiadanie z Białej Księgi trwa równolegle z retrospekcją jednego z bohaterów. Szkatułkowość w czystej postaci. Gdy bohaterki udają się obejrzeć balet, narracja związana z widowiskiem splata się z kameralną orgią, jaką urządzają one sobie siedząc wśród publiczności. Skojarzenia z piracką opowieścią ze Strażników wydają się być naturalne.

Całość jest po prostu utopiona w secesji. Wspomniany Schiele, Mucha, inni artyści z epoki, stylizacje wizualne, czy balet, oczywiście też z tamtych lat. Nad bohaterkami unosi się dekadencka, fin de siecle'owa aura, aura wieku który jakby nie odszedł ze swoim końcem, a który zakończyła definitywnie dopiero wojna (akcja komiksu dzieje się na przełomie lat 1913-1914). Spotkania, orgie i rozmowy bohaterek, o czysto terapeutycznym charakterze, przpominają o narodzinach psychoanalizy, która powstawała przecież właśnie w tamtym okresie w Austrii (do czego odnosi się zresztą jedna z postaci). Wszystko w tym komiksie jest nie tylko na swoim miejscu, ale także w swoim czasie.

Poechowałem i poachałem nad strukturą i atmosferą, ale czas wrócić do tego, że ten komiks to po prostu porno. Porno, jak to - o ile pamiętam - Moore ujął, którego nie da się czytać jedną ręką. I dlatego że format i masa za duże. I dlatego, że chociaż na prawie każdym kadrze cycki i obscena, ale to nie komiks do fapowania. Do achowania i ochowania nad fabułą i narracją? Dla mnie tak. Wracając do mojej teorii że każdy kolejny komiks Moorea to tak naprawdę esej, który dla niepoznaki ma fabułę - tak samo jest i tutaj. To komiks o naturze pornografii, seksualności i fantazji seksualnych. Moore pięknie odnosi się do porno dotyczącego kazirodztwa, płentując że to przecież nie kazirodztwo, a idea kazirodztwa. Więc przecież wszystko jest OK. Bo pornografia to stymulator fantazji, a w nich możemy przecież wszystko, czemu poświęcony jest następujący kawałek:

Pornografia to zaczarowane ogrody, w których najskrytsze i najwrażliwsze z naszych licznych natur mogą się bawić bezpiecznie. To... och, ta pani pizda. Ależ ciepła...

I to chyba najlepiej płentuje, co Moore ma w tym komiksie do powiedzenia, i na czego poparcie napisał scenariusz na ponad 300 stron.

Oddzielny akapit należy się Melindzie Gebbie, żonie scenarzysty, autorce strony wizualnej. Początkowo miałem problem z niekiedy pokracznymi dla mnie postaciami. Nie wiem, czy z kolejnymi stronami kupiłem konwencję, czy lata praktyki poprawiły warsztat Melindy. Na pewno świetnie sprawdza się ona jako artysta dysponujący kilkoma różnymi stylami i technikami. Narracje bohaterek są obdarzone indywidualną oprawą, kolejne opowiadania z Białej Księgi mają swój indywidualny styl, a wszystko to utrzymuje się w klimatach nawiązujących do epoki (na tyle, na ile jest w stanie pojąć to mój mały, nieakademiopiękny rozumek). Koncepcje narracyjne Moore'a i realizacja Gebbie tworzą tu po prostu spójną całość.

Cóż mogę dodać? Ten komiks to A-MUST-HAVE dla każdego, kto uważa się za fana komiksu. Lepsze takie jedne Zagubione Dziewczęta niż 3-4 inne komiksy, które można za tą cenę kupić. To też dowód na to, że pornografia może być O CZYMŚ, nawet jeśli tym CZYMŚ jest istota i historia pornografii. I nie musi być koniecznie paszą dla oczu, napędzającą fapowanie. Fajnie też, że ktoś potrafi tak wnikliwie i ciekawie analizować takie komiksy jak na przykład dr Lech Nijakowski na sympozjum w Collegium Civitas. Szkoda że redaktor Chudoliński i tłumacz dzieła nie połapali się że nie mają za dużo ciekawego do powiedzenia, i nie skrócili swojego 30-minutowego wstępu do minut 5-ciu, by pozostawić doktorowi resztę z godziny na przedstawienie jego punktu widzenia. Mam nadzieję że będzie jeszcze okazja posłuchać o spojrzeniu tego pana na pornografię, choć nie wiem jaka miała by ona być. Zagubione Dziewczęta to komiks jedyny w swoim rodzaju, i nie wiem kiedy będzie nam dane mieć kolejną premierę tego formatu.




Pod skryptem: czy ktoś może mi wyjaśnić jeszcze raz - dlaczego grzbiety komiksów Timofa raz mają napis od góry do dołu, a raz z dołu do góry??? Timof? No powiedz, kto tego nie ogarnia i to spieprzył?

Ale tak czy siak - znak jakości (wirtualnie, bo nie chce mi sie go po kompie szukać, na nieswoim robie  :/ ).
EDIT: dzięki Robertu Adleru znak jakości wraca na swoje miejsce, czyli do postów o rzeczach co kopią dupę, tak że konkurencji powinno być wsytd. Autor znaku, przypominam, to Jaszczu.

Włala.


2 komentarze:

adler pisze...

there you go:
http://4.bp.blogspot.com/_RHwr_Qt-7O8/Sbj-vUxYMbI/AAAAAAAAALg/B2ws7_YYfok/s1600/Dobre_kolor.jpg

Gonzo pisze...

dziękować, wkleje od razu i pod Iron Sky.