Tytuł wpisu dzisiejszego ma być jednocześnie tyle prowokacją do intelektualnej rozkminy, co czystą głupotą. Drwiną taką. Faktem jednak jest że ma związek z treścią wpisu, a ja po prostu w tani sposób domagam się atencji. Bo rzadko piszę. Ale po kolei.
Dzisiejszego wpisu prowokatorem jest formacja Fear Factory, na której koncert trafiłem byłem właśnie z kolegą. Osoby co kapeli nie znają albo nie lubią - zapraszam dwa akapity dalej, gdzie rozwinę dlaczego komiks to nie tylko komiks. Dla reszty - parę zdań o występie. Po pierwsze - Prorgesja, tak jak była, tak samo jest i będzie dennym klubem. Nie dość że w miejscu gdzie psy dupami szczekają, to w dodatku małe toto, duszne, nieprzewiewne, i jakoś tak umiarkowanie przyjacielskie dla akustyków. Support był. Jakiś tam. Piwo też. Średnie. Po czym dym, i wyszły gwiazdy. Śmieszne losy są tej kapeli. "Demanufacture" to jeden z moich (obok "Roots" Sepy, "Ill communication" BBoysów, czy drugich Deftonsów) ulubionych albumów ogólniaka, i dalej go lubię. Wokal Bella, na przemian warczącego jak dzika świnia i wchodzącego na rzadko uczęszczane przez współczesnych metalowców rejestry, chirurgicznie masakrujące riffy Cazaresa i miażdżąca cyce sekcja rytmiczna. Moc. Potem FF grało jakoś tak mniej dla mnie, potem sie im pojebało i wyjebali Cazaresa, potem się pomieszało lepiej - Cazares wrócił, ale poleciała sekcja rytmiczna. I nagrali coś nowego, i przyjechali na warszawskie zadupie. Czekam na reunion w lepszym lokalu.
No ale OK, koncert. Defowo-blekowa niemal rzeźnia, na przemian z kawałkami które przypomniały mi o co Cazares miał beefa z Kornem. Beef był o brzmienie. Coś było na rzeczy, acz nie wiem kto komu je zajumał. Ogólnie zabawnie - basista miał na gitarze 6 strun, Cazares natomiast z 8 albo i 10 (z Dżimim Pejdżem i tak nie wygrał), dopiero potem wrócił do swojego 7-strunowego Jebaneza. Nachrzanianie, mosz pod sceną, pot na plecach, ryki z paszcz, wilgoć w powietrzu i na ścianach. Polecieli głównie starszymi płytami, tylko 2 kawałki z ostatniej. Pół koncertu, problemy techniczne, kombek, przejazd po hitach z "Demanufacture". Track tytułowy, Self Bias Resistor, Zero Signal, Replica na dobicie. Chyba nawet w kolejności jak na albumie popłynęli. Była moc mocarna, acz mi Hunter-Killera zabrakło, a to IMO ich najlepszy utwór. Trudno. I tak mocno pieprznęli. Godzina-10 i poszli w dupę, a ja zostałem z pomysłem na wpis na blog(a).
A więc dlaczego komiksy to nie tylko komiksy, i co to ma do gwiazdy metalu sprzed 15 lat? Otóż chodzi o album "Demanufacture", jak wspomniałem jedną z moich ulubionych płytek z elo, a także IMO najlepsze co nagrali (po koncercie wnosząc - chyba mają podobne zdanie). A co konkretnie z płyty? Okładkę, autorstwa niejakiego Dave'a McKeana. Oprosz, wklejam:
Okładkę tą lubię jeszcze z czasów, zanim wiedziałem co to "Arkham Asylum" i co McKean ma do "Sandmana". Aż sobie z wrażenia (co by poczuć się ogólniakowo i wogl) kupiłem tiszerta. Motyw graficzny kapitalnie koresponduje z cyberpunkową, Terminatorem nasyconą tematyką tekstów grupy. Acz to nie jedyna kooperacja. McKean stworzył też okładkę i wkładeczkę do "Obsolete", kolejnej płytki grupy, oprosz:
Jak poszperać (i jak ktoś nie wi), to okazuje się że McKean w ogóle dużo okładek dla albumów projektował, nie tylko dla FF (jakieś single, coś), ale w ogóle dla moich ulubionych kapel, czy też raczej do ulubionych niegdyś płyt.
Po kolei. Machine Head, "Burn My Eyes", Dave w pełnej krasie:
Life Of Agony, "Soul Searching Sun", fajnie zestawione słońce z jajem sadzonym i okiem, czy co to w ogóle jest, zażynałem taśmę z tym albumem solidnie, nawet wpoiłem ją swojej przyszłej (tudzież obecnej, zależy od perspektywy) kobiecie:
No tak, mietalowce, a coś może subtelniejszego? Niech będzie album z miksami Tori Amos:
A może wykonawca w którego wkręciłem się już po ogólniaku? Buckethead, "Monsters and Robots":
Ogólnie jest tego w pip. Skinny Puppy, Front Line Assembly (ze 20 okładek???), czy też rzeczy bardziej lajtowe i wkręcone w kulturę masową, jak na przykład OST z "Fortepianu", prosz:
OMG, znalazła się nawet okładka do albumu niejakiego Neila Gaimana. Ktoś wie co to za typ?
Jest tego naprawdę dużo - the Misfits, Alice Cooper, Kreator i inni. Komiksowym zajawkowiczom polecam przejrzenie galerii makkinowych okładek samodzielnie i po kolei. Podobnie osoby po prostu zainteresowane przenikaniem się mediów, czy też współczesnymi ludźmi renesansu zachęcam do poszperania po stronie McKeana w dziale 'CD Covers', szukać O TU! Mógłbym coś dodać od siebie, podsumowawczo, ale obraz wart jest tysiąc słów, mnie się tego tysiąca słów nie chce pisać, a grafiki McKeana bronią się same. Smacznego.
8 komentarzy:
Czarne prostokąty na czarnym tle. Bardzo metalowo.
Coś się URLki pochrzaniły.
URLki dobre były, jeno Dave najwyraźniej nie lubi jak ktoś mu kradnie kilobajty. Widać Mc w nazwisku ma nie od parady.
No, teraz jest ślicznie.
Koszulka z okładką "Burn my eyes" MH była moją jedyną metalową koszulką w historii mojej metalowości.
Nawet nie wiedziałem, że to Dave' a [wstyd mode on]
Też nie wiedziałem właśnie. Kiedyś zajrzałem na stronę McKeana właśnie do działu z okładkami i się zdziwiłem że parę lubianych przez mła (i tu przytaczanych) pozycji opatrzył własnym gryzmołem.
nie żebym się poczuł zdziwiony, na zgniłym Zachodzie pewno oferują za okładkę więcej niż 600 zł.
o mamo, kto się taką hojnością wykazał że aż 6 stów zaproponował???
Huhuhu... A okładkę ostatniego Iron Maiden zrobił Tim Bradstreet, y'know?
no łaciasej, to nie wiedziawszy, kumam tylko że Frazetta ciskał regularnie Menołorom, Burns coś tam czasem chyba kiedyś zrobił.
Prześlij komentarz