środa, 28 lipca 2010

Midnight on a perfect show

Uwielbiam DJ Shadowa za jego pierwsze albumy. Entroducing to mistrzostwo, potem też było dobrze, Bombay the Hard Way na przykład ma urok nieziemski. Po czym przyszedł Outsider, i okazało się że po zajebistym intrze następują tłuste basy dla czarniawych miłośników baunsu wożących się podpimpowanymi brykami. Na koncert do Gdańska jechałem z mieszanymi uczuciami, zakładając trochę sennych bujaków przekładanych siermiężnym acz grubym bitem dla muzycznie wrażliwych inaczej. No i Shadow mnie zaskoczył.

Najpierw beforek w Buffecie. Nie bywam w 3mieście często, ale to mój lokal #1. Bo jedyny fajny jaki znam. Jak nie gołe cyce na żywo, to trafia się na niewyżytego barmana który ma ciśnienie na mieszanie drinków. I miesza zajebiście. Różnorako. Bardzo smacznie, nie żałując tropical frutów. I liczy sobie za improwizowane niebo w gębie 10 dzika. Wielki szacuneczek, ja tam wrócę i będę wypatrywał tego pana. Ok, godzina 22 z hakiem, czyli do Shadowa godzinka z drugą połową haka, czas zalukać co się dzieje.

OK, Centrum Stocznia Gdańska. Postindustrialna hala, jak zwykle dennie umiejscowiony VIP-sektor (gówno widać, pewnie średnio z za filarów też słychać, czasem dobrze nie być VIPem), za deckiem jakiś kolo w czapie miesza. Pomieszał, pomieszał, zero obciachu, ale i bez rewelacji. Na koniec pokrzyczał że DJ Shadow to zajebisty koleś, wytarł się ręcznikiem, i zanim zdążyłem powiedzieć 'no chyba nim nie rzuci w publikę...' zrobił dokładnie to. Chyba nie trafił w fanów, bo nikt się po mokrą szmatę nie rzucał. Może nie dojechali. Trudno.

20 minut ciszy, techniczy regulujący wizuale. A zapowiadało się dziwnie. Telebim, a przed nim spora biała kula, średnicy ja wiem, 3-4 metrów? Z dwóch rzutników leciał obraz otulający kulę wizualem kontrolnym. A potem, ileś minut po północy Shadow po ciemku wlazł do kuli, i zaczęło się show. I z lekka oniemiałem.

Spodziewałem się bujających czilałtów, przy których Shadow na żywo sobie poskreczuje. Że będzie znany materiał + trochę popisów. Nic z tych rzeczy. Pan Gwiazda postawił na niealbumowe miksy własnych utworów, jadąc w stronę skocznej elektroniki. Coś jakby w tych wszystkich winylowych antykwariatach dobrzegał się nagle do połowy lat 90tych, do Aphexa, Squarepushera, różnych szkół D'N'B. I było fajnie. I mocno. Były też kawałki szykowane na nową płytę, wypadające dużo lepiej niż przekrój Outsidera. Publika reagowała entuzjastycznie, kolo obk mnie był przez cały czas w ekstatycznym transie (nie, to nie były narkotyki, trzymał kontakt z rzeczywistością), a przy Organ Donnor wszyscy dostali pierdolca. Godzina dwadzieścia występu, Shadow podziękował za super przyjęcie w kraju w którym wcześniej nie grał, zlaz, aplauz, powrót, i kolejne ileś minut skakania przy połamanych bitach. Zero zachowawczości czy konserwatywnego podejścia do własnej twórczości. Six Days zaczęło się względnie normalnie tylko po to, by stać się kulkuminutowym przejazdem przez poszczególne gatunki drumów. Ach, zapomniał bym. Skreczowanie też było.

Oddzielną kwestią były wizuale. Fajnie skrojone, przemieszane z widokiem z kamerki cyfrowej z wnętrza kuli, niezależne dla telebimu i dla tego baniaka w którym siedział Shadow. A patenty wykorzystania tego naprawdę były smaczne i zaskakujące, jak np. kula pokryta wizualizajcą kręcącej się metalowej kuli, w trakcie gdy w tle wirowały fabryczne robocie ramiona ze spawarką, ryjące po kuli, która opkrywa się jasnymi smugami, by w końcu pokryć się innym wzorem. Oczywiście Shadow nie siedział za parawanem cały czas, w trakcie odwrócono kulę, i ukazało się wycięcie z autorem zamieszania za deckami. Publika, podest, facio w kuli gurujący nad uchachanym tłumem. God is a DJ. DJ is a God.

Koncert sponiewierał mnie wewnętrznie od pozytywnej energii przesuwającej się po gdyńskiej hali w obu kierunkach. Shadow zaskoczył innymi wersjami własnych kawałków i zacięciem do drumów, a jego wizualizacje to czyste mistrzostwo. Kto nie był, ten trąba. Powaga. Nie obyło się bez zgrzytów, jak np. nawalone drecholstwo rzucające na boki błędnym wzrokiem, któremu do Shadowa zachciało się pogować. Trzoda straszna. Podobnie fucki kieruję do bydła, które przesuwa się pod scenę mówiąc 'przepraszam, chcę tylko przejść', po czym na uprzejmość reaguje stanięciem centralnie na widoku. Bynajmniej nie cudzym. Bynajmniej nie dalej. Największe fucki natomiast dla PKP, które nie daje rady ani przy transporcie na północ, ani na południe kraju. I na Centralnej, i na Gdańsku Głównym działy się dantejskie sceny, i ludzie cieszyli się że udało im się wcisnąć i jadą na stojaka. Pomijam co działo się na dalszych stacjach. Może to taktyka, mająca zachęcić ludzi do kupowania droższych biletów z opłaconą miejscówką. Jak tak, to ja od następnej wycieczki wybieram LOT. Gońcie się, Koleje Mazowieckie.

A na koniec coś, cośta przegapili.

DJ Shadow (live 2010-07-24) @ Gdańsk [excerpt] by krispeac

Dajcie zać czy wklejka dziala, bo na kompie na którym siedzę i tak nic nie widać.

5 komentarzy:

stab pisze...

Działa. Nie pojechałem na Szadoła miedzy innymi z powodu obaw które sam przytoczyłeś na początku. No cóż, może wkrótce znowu przybędzie do naszego kraju.

Gonzo pisze...

odgrażał się że za rok wróci :]

klc pisze...

Bombay The Hard Way wymiata. Szkoda, że to jakoś wyleciało z normalnej sprzedaży, a na różnych ibejach chodzi po jakichś nienormalnych cenach. To jedna z nielicznych składanek z melodiami filmowymi zrobionych naprawdę z głową i z pomysłem. Swego czasu wylansowałeś mi tę płytę i jestem Ci za to do dzisiaj wdzięczny.

malryc pisze...

no kurde, to ja trochę żałuję bo ta wklejka mocno daje radę. swoją drogą nieźle, tylu znajomych się wybierało na szadoła a koniec końców Twoja relacja jest pierwszą jaką mam okazję czytać

Gonzo pisze...

błąąąąd, całe koncerto mocno dawało radę.

a ziomkostwo pewnie pogadało i nie pojechało. ja sie po powrocie nie potrafiłem nie podzielić wrażeniami, bo były naprawdę intensywne,