niedziela, 18 kwietnia 2010

"Kick-Ass" nigdzie mi jakoś nie nakopał...

Może jestem za stary, może zblazowany, może faktycznie jestem hipsterem (LOL), a może zwyczajnie ten film nie jest tak zajebisty, jak obiecywał to reklamujący go plakat.

"Kick-Ass" to bardzo przyzwoita rozrywka. Porządna. Fachowa. Dobrze skręcona. Momentami dość zabawna. Ale dupy mi ten film - zgodnie z zawartą w tytule obietnicą - nie skopał.

Całość, jeśli ktoś jeszcze nie wie, opiera się na dość fajnym pomyśle. Millar wziął na warsztat "Strażników", i przerobił ich na pastisz. Zarówno dzieła Moore'a, jak i całego super-hero genre. Głównym bohaterem jest komiksowy geek, który łazi w towarzystwie podobnych mu pacjentów. Ślini się na widok lasek które są poza jego zasięgiem, daje się kroić z kasy i ubolewa że na świecie nie ma prawdziwych zamaskowanych vigilante. W końcu ma dość, kupuje kostium, przebiera się, idzie w miasto szerzyć sprawiedliwość i dostaje soczysty wpierdol. Poharatanie nie załamuje go, tylko utwierdza się w przekonaniu o tym że jego misja jest potrzebna. Idzie znowu w miasto. Ktoś puszcza film z jego wyczynami na jutuba. Staje się gwiazdą. Pojawiają się kolejne indywidua, które tak jak on, w przebraniu, chcą nieść swoją wizję społecznej harmonii.

Punkt zaczepienia fajny, zwłaszcza że całość podano z humorkiem i dość dużym dystansem, w dodatku podtopiono to w fanbojskim sosie, co chwila mrugając okiem do osób w komiksowych klimatach kumatych. Humor jest, akcja jest, komiksowość jest, nuda momentami niestety też jest. Niby coś się dzieje siągle, jak nie biją to gadają, ale jakieś to takie rozciągnięte. Film niestety trwa dwie godziny, a to jak na ilość zgromadzonej akcji zbyt dużo chyba, bo się ciągnie zwyczajnie. Po drugie - właśnie tej akcji aż tak dużo nie ma. Fakt że jak jest, to jest ładna i dynamiczna, ale zwykle szybko się kończy. "Kick-Ass" jest niestety takim dzieckiem Frankenstaina, pozszywanym z różnych kawałów mięsa, i spójnej całości toto nie tworzy. Bo zdziebko akcji. Nieco humorku. Dramat rodzinny gdzieś w tle. Nawet dwa. Trudne relacje ojciec-dorastająca córka. Rodzinna zemsta. Gangsterzy. Spisek i zdrada. W końcu wysuwające się niestety na pierwszy plan wątki osobiste głównego bohatera, który jest miałkim fiutkiem. Ogólnie ja miałem w tym filmie problem z bohaterami.

Dave - czyli tytułowy Kick-Ass - to taki zwykły szary typek, bez powodzenia u lasek, geek, z podwójną tożsamością i wogóle. W efekcie to Peter Parker niedziabnięty przez pająka. Nijaki typ. Nieciekawy. Fajnie wypada Mark Strong jako szef mafii, ale on zawsze fajnie wypada. Czerwona Mgła, inny wariat z peleryną, to dla mnie jednak jest ciągle McLovin z "Superbad", tylko że w masce. Cały czas robi tak samo głupkowate miny. I temu aktorowi to łatwo nie przejdzie. Dużo ciekawiej wypada wątek Big Daddyego i jego córeczki Hit-Girl. Nicholas Cage jest po prostu świetny jako podstarzały były gliniarz z konkretnym wąsem, drętwiak o czerstwym poczuciu humoru. Jego córeczka jest rezolutna, wysportowana i brutalna. Ich relacja rodzinna jest co najmniej pokopana, bo to niekończący się survival camp ze szkoleniem z zakresu broni ciężkiej. Efektem tego jest działanie jako teamu superbohaterskiego. Cage ma wdzianko jak Batman z obciętymi uszami, czyli wychodzi taki niegejowski Midnighter z "Authority". W którym zresztą Millar palce maczał. Córeczka wymiata, skacze, bije, trochę taka Robin z millerowskiego DKR. Urocze. Niestety, są tylko postaciami drugoplanowymi, bo na plan pierwszy wychodzi niezmutowany Peter Parker wbity w zielonego kondoma.

W efekcie najciekawszy motyw zostaje zepchnięty w tło, pierwszy plan to nieciekawa pierdoła i jego problemy sercowe, akcja jest rzadko, humor też nie tak często, choć momentami się rechocze. Dla mnie ten film jest zwyczajnie niewyważony, czego najlepszym przykładem paczka którą na finałową rozpierduchę zamawia Tatuś z Córuś. Raz się jarają zamówieniem patrząc w ekran. Potem patrzą do pudła i się jarają. Potem ktoś inny zagląda i się jara. Oczywiście nie jest pokazane co jest w paczce. Reżyser się jara jak fajnie pogrywa z ciekawością widza, a ja nie daję faka, za drugim razem żarcik jest zbędny, za czwartym mocno drażni, w efekcie jak pokazują o co cho to efekt zawodzi.

Jadę sobie i jadę, ale "Kick-Ass" złym filmem nie jest. Przyzwoitym jest. Przeleciał przeze mnie jak przysłowiowe gówno przez kaczkę. Nic mi po nim w głowie nie zostało, za tydzień nie będę pamiętał zeń nic, poza Cagem i jego słodką córeczką znającą na pamięć wszystkie modele amerykańskich karabinków i filmografię Johna Woo. Mam taką dziwną refleksję, że "Kick-Ass", chociaż jest rated R (przemoc, dymanko, słownictwo), jest filmem dla gówniażerki. Bohaterowie to nastolaty, mają problemy nastolatów, jarają się nastolatowym superbohaterstwem, z problemami też w wyjątkowo nastolatowy sposób sobie radzą. Inne wątki są zepchnięte na dalszy plan. No ale wiadomo, że na superhero flicki łażą do kina głównie pryszczaci kolesie przed 20-tką, i nawet ograniczenie wiekowe ich jakoś szczególnie nie zniechęci. Zapuszczą wąsa, i się na bezczela do kina wbiją. I się ubawią. Bo na "Spider-manie" też się bawili. Ja się nie bawiłem. I tu też umiarkowanie. Komiks Millara chętnie wchłonę, ale do adaptacji już nie wrócę. W przeciwieństwie do naładowanego akcją "Wanted". Wrócę też ponownie do "Blade'a". Do "Iron Mana". Jaram się nadchodzącą jego kontynuacją. Ale albo na "Kick-Ass" jestem za stary, albo zwyczajnie ktoś zmarnował lekko fajny potencjał.


Pod skryptem: Nie ma mnie, nie dzisiaj, kochany, wszystko jutro, jutro kochany, ale nie dzisiaj, zarobiony jestem. I dlatego blog lekko kwiczy i prosi o coup de grace. Jako że multimedialnie realizuję się chyba na 5 frontach, to chyba ograniczę się tu do pisania sobie o ekranizacjach filmu... tfu, komiksów, i albo jak się czymś naprawdę naprawdę podjaram, albo mnie coś masakrycznie zażenuje. Stay Tuned.

Pod skryptem2: przeżywam renesans zauroczenia Guitar Hero. Jako prawdziwy, testosteronowy mężczyzna jadę na hardzie, nie ma letko, ale masteruję swoje stare wyniki, co by w koncu harda dokończyć (5 songsów chyba zostało). Katuję hard i ślinię się w głowie do marzenia, jakim jest full zestaw GH: World Tour. Perkusja. Taaaa...

8 komentarzy:

panPtak pisze...

tylko szkoda ze w komiksowym pierwowzorze Big Daddy nie wygladal jak wymoczek tylko tak:
http://media.comicvine.com/uploads/2/22062/517791-scan0001_super.jpg

no i nie byl gliniarzem ;) i motyw zemsty tez byl ladnie sparodiowany :)
no i Red Mist nie byl taka cipa jak w filmie (aczkolwiek cipa byl ;D)

Gonzo pisze...

Ło, Frank Castle w masce i bez czachy na klacie, lol!

Łukasz Mazur pisze...

Podpisuję się pod każdym słowem o filmowym Kick-Assie. Dobra robota!

Pablo pisze...

Żałosna recenzja, film jest genialny a ty chyba faktycznie jesteś na niego za stary, więc spieprzaj dziadu! Nie rozumiem jak w ogóle można beznadziejne Wanted czy Blade porównywać do takiego mistrzostwa jak Kick-Ass. Filmy z herosami na podstawie wszelakich komiksów itp. juz nigdy nie beda wygladac tak samo bo przy Kick Ass sa poprostu smieszne i malutkie.

Gonzo pisze...

jako żałosny recenzent i spieprzający dziadu chylę czoła przed zawartym w powyższym komentarzu poziomem merytoryki i siłą argumentacji.

pisał ja-gonz

pjp pisze...

Jakoś Tobie, gonz, bardziej wierzę i arczowi niż pstrągowi. Się przekonam niebawem, jaki ten film jest naprawdę.

pstraghi pisze...

"Jakoś Tobie, gonz, bardziej wierzę i arczowi niż pstrągowi."

Dziwnym nie jest.

klc pisze...

No i znowu sto procent racji, panie redaktorze! Czasem, jak się z Tobą nie zgadzam, to się nie zgadzam ("Doomsday"), ale jak się zgadzam, to się zgadzam na fest. I tak jest w przypadku "Kick-Assa". Podpisuję się pod tym, co napisałeś.