poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Koralajna

Jakoś tak wychodzi ostatnio, że nie chce mi się pisać o komiksach. A miał być blog komiksowy. Może to przesyt po WSK? Nieeee, chyba po prostu od czasu "Trzech cieni" nic na mnie nie zrobiło wrażenia do tego stopnia, żeby mi się chciało o tym pisać. Więc się produkuję ostatnio o filmach. A że podobno i z sensem to wychodzi, i zachęca do oglądania, to czas na kolejną porcję.

Z Gaimanem mam tak, że lubię jego książki, ale komiksy to już różnie. "Violent Cases" mi podeszło, ale "Sandman" to dla mnie już erudycyjny grupowy onanizm, jaki autor uprawia razem z zapatrzonymi w tę serię czytelnikami (i tego się będę trzymał). Takie udowadnianie na siłę że KOMIKS WIELKĄ SZTUKĄ JEST, co samą treść dzieła momentami przerasta.

Co innego książki. Podeszło mi "Nigdziebądź", bardzo podobali mi się "Amerykańscy bogowie" i "Chłopaki Anansiego". Co prawda "Gwiezdny pył" męczyłem w bólu, jako zbyt infantylny dla dorosłych, a zbyt brutalny dla dzieci, ale bardzo podobała mi się niby dziecięca "Koralina". Książka jak na dziecięcą dosyć kripi (i dla mnie momentami kripi), ale pozbawiona infantylności, charakteryzującej poprzednie wspomniane dzieło. Może i była to wtórna wariacja na temat baśni Lewisa Carrolla, ale za to fajna.

I zrobiono z niej film. w 3D. "Strażnicy" przekonali mnie że nie przepadam za adaptacjami i chciałem olać, ale przekonał mnie trailer, który zobaczyłem w kinie na LCDku nad kasą. Wiało Burtonem. Chciałem to zobaczyć.

Skojarzenia z Burtonem, pogłębione przez film, okazały się nieprzypadkowe. W końcu Henry Selick to typ, który zrobił "Miasteczko Halloween"! Film, typowo dla Burtona (jak ktoś nie zna książki piszę), pokazuje podwójny świat, normalny - nudny i konwencjonalny , i ten drugi, gdzie rodzice są bardziej kochani i 'fajni', a wszystko jest super i bardziej kolorowe. Oczywiście w tym wszystkim jest haczyk.

Książka jest całkiem fajnie zekranizowana, fabuła nie cierpi, ale najsilniejszą stroną filmu jest animacja. Klasyczna, poklatkowa, kapitalna. Cierpię ostatnio na nadmiar animacji z komputera. Pierwszy "Shrek" może i był czymś nowym, ale przesiadka anim-produkcji z USA na komputer po prostu męczy. "Szreki", "Rybki z ferajny", kolejne "Epoki lodowcowe", no pierdyliardy produkcji, które (o ile nie robił ich Pixar) lepiej sobie odpuścić. A ja chcę animacji. Ręcznej. Poklatkowej. Rysowanej. Z plasteliny. Z pacynek. Jakąś fajną rotoskopię. Doceniam zasługi komputerów dla kina ("Sin City", "Matrixy" i inne), ale chcę czegoś co jest pojechane wizualnie, a nie zostało wykreowane w 100% na kompach.

I "Koralina" jest właśnie tym. Mniejsza o fabułę (która i tak jest fajna), olać familijność (która, biorąc pod uwagę upiorność niektórych scen, okazuje się być względną). Ten film to rewelacyjna strona wizualna, która nie zestarzeje się w momencie, gdy nowe komputery będą w stanie generować o 50% polygonów więcej, niż te współczesne. To ponadczasowy triumf klasycznej animacji, udowadniający że była wielka i będzie wielka, i żadne CGI jej nie podskoczy, choć kalkulujący wszystko w dolarach producenci myślą inaczej. Producenci "Koraliny" wiedzieli, że w dobie Madagaskarów podejmują trudne wyzwanie. I w moim mniemaniu wygrali.

Obejrzyjcie to, koniecznie. Tak po prostu, by dać oczom się napaść, bo następny taki film powstanie pewnie najwcześniej za 5 lat.

Odrębną kwestią jest kwestia trójwymiarowości filmu, którą osiąga się dzięki super mega extra okularom (szkiełko czerwone, szkiełko niebieskie, najbiedniejsza metoda na osiąganie przestrzenności w obrazie chyba). To tak naprawdę pic na wodę, może i cały film kręcono tą techniką, ale wykorzystano to tylko w niektórych scenach. W większości dzięki okularom obraz nie jest tylko zamazany. W niektórych (igła przyszywająca guzik, występ cyrkowych myszy) to naprawdę robi wrażenie i wychodzi z ekranu. Za rzadko. Ale wystarczy, by ściąganie kinowego rippa z sieci mijało się z celem.

Akapit zamykający - każdy miłośnik animacji (a jak sądzę sporo ich jest wśród fanów komiksu ) powinien zobaczyć "Karolinę". To film dla fanów Burtona (bo reżyser, bo klimat). To także film dla miłośników zakręconych baśni o Alicji (bo fabuła, bo nawet kot odwala numer wyszczerzonego kocura z Cheshire, było to w książce, ktoś pamięta?). W końcu, to fajny film, który po prostu dobrze się ogląda. Kto wie, może za parę lat będzie to jeden z klasyków dziecięcej animacji, gdzieś obok disneyowskiego "Piotrusia Pana", czy bajek z Kaczorem Duffym. A o Pokemonach, "Gdzie jest Nemo", czy innym "Dzielnym Despero" i tak nikt nie będzie już pamiętał.

Na konieckoniec - Burton pewnie zgodził by się na propozycję kręcenia "Koraliny", gdyby sam nie robił Alicji. Ciekawe jak to wyjdzie w praniu...

i na dezert - da traila.


5 komentarzy:

Marcin "Dr.Agon" Górski pisze...

Kurde, że też w pobliżu nie ma kina 3D. Poczekam na DVD :P

Gonzo pisze...

łaśnie nie o kino chodzi, bo to jak pisałem tania technika, okulary kolorowe załatwiają sprawę. nawet w domu to w 3D można odpalić.

Aleksander pisze...

toś pojechał z tym Nemo na koniec - przecież to pixar, przeczysz sam sobie :p

a pamiętasz jak McKean przyjechał parę lat temu? Koralina wtedy akurat jakoś niedawno wyszła, wystałem w kolejce autograf na stronie tytułowej i rysunek kota :]

Gonzo pisze...

nie przeczę. Nemo na tle zalewu badziewia z kumputera wypada nieźle. ale kto go będzie pamiętał za 10 lat? ja już go prawie nie pamiętam.

a wizytę McKeana pamiętam że spędziłem upojnie w pracy. bleh :/

PKP pisze...

Tak się nudzę w robocie, że zacząłem czytać niemal wszystkie zaległe wpisy (a nie byłem tu dobrych kilka miechów)...

No, a w kwestii zacnych, klasycznych animacji to polecam "Zemstę Hebalończyka". Marionetki rządzą!