poniedziałek, 29 marca 2010

Czy 'biopady' brzmią jak 'odpady'?

Na początek depesza, którą wrzucam za IARem, który wrzucił ją za BBC.

Biologiczny pilot na dłoni?

Amerykańscy naukowcy opracowali sposób wykorzystania impulsów nerwowych ludzkiej ręki do sterowania elektronicznymi urządzeniami codziennego użytku.
Chris Harrison z Biologiczny pilot na dłoni?

Amerykańscy naukowcy opracowali sposób wykorzystania impulsów nerwowych ludzkiej ręki do sterowania elektronicznymi urządzeniami codziennego użytku.
Chris Harrison z prywatnego uniwersytetu badawczego w Pittsburghu twierdzi, że już wkrótce dotykając palcem różnych części dłoni lub przedramienia będziemy mogli uruchamiać umieszczony w kieszeni telefon komórkowy, odtwarzacz plików muzycznych, a nawet urządzenia w sąsiednim pokoju. Impulsy, generowane przez zakończenia nerwowe, zostaną zebrane przez specjalną opaskę na ramieniu i drogą radiową przekazane do odpowiednich urządzeń. Zdaniem pomysłodawcy liczba obsługiwanych w ten sposób funkcji nie odbiega od tych, które uruchamiamy tradycyjnym pilotem.
Chris Harrison zapowiada również zastosowanie w nowym systemie miniaturowego rzutnika laserowego. Sterowany bioprądami wyświetlałby, na przykład, na skórze wnętrza dłoni, odpowiednik telefonicznego ekranu z interaktywnym menu.
Naukowcy z Pittsburga poinformowali że prototypowe wersje nowego aparatu działają bardzo skutecznie i sprawdzają się w 95 przypadkach na 100. Oswojenie się z nowym typem "biologicznego pilota" i wymaga, według nich, mniej więcej 20-tu minut ćwiczeń. Jego zastosowanie mogłoby znacznie ułatwić życie i rehabilitację osobom z ograniczoną sprawnością ruchową - na przykład po wypadkach.
Członkowie zespołu, pracującego nad nową technologią, nie chcą wypowiadać się kiedy urządzenie trafi do sklepów.

BBC/zr


No to teraz krótki komentarz. Niech oni tylko dopracują te 5%, a potem po opasce na każdy nadgarstek, i Microsoft może sobie schować tego całego Natala w kieszeń, podobnie Sony ze swoją alternatywą dla Wii. Siedzicie na kanapie, ręce zrelaksowane spoczywają gdzie chcecie, i tylko ruchami palców i samych dłoni prowadzicie bohatera w Doomie część 666. Zwijacie palce w pięści, odpalacie Tekkena. Ustawiacie dłonie, jakbyście trzymali kierownicę, i Burnoucik. Fantastyka? Nieee. System jest, i pewnie za parę lat będzie w sklepach. Przynajmniej w USA i w Europie. Bo w Japonii na bank mają coś takiego od pięciu lat.

piątek, 26 marca 2010

OMG, it's alive!!!

Na wstępie zainteresowanych informuję dlaczego mało piszę. Bo miałem urlop. Bo pracy mam od zatrzęsienia. Bo jak o grach (jak znajdę czas na granie, żeby mieć co opisać), to na Polterze się od przypadku do przypadku publikuję. Bo jak coś komiksowo chcę popłynąć czasem, to na stronę działu Kultura portalu Polskiego Radia wrzucam (pewnie coś niedługo o Osiedlu poleci). Bo ogólne przemeblowanie w życiu jako takim. W efekcie prawie nie czytam komiksów, prawie nie zaspokajam nowej mej konsoli potrzeb, mało oglądam też cokolwiek, to i piszę mało bo: a) są pewne priorytety i b) nie mam w sumie o czym, a jak nawet mam (a miewam częstawo w sumie) to c) czasu ni diabła znaleźć nie mogę. Doba jest za krótka. Szukam sekretarza - terminatora (interpretując to słowo i współcześnie i oldskulowo), co by za mnie pisał i coś na blogu robił jak mam pomysł, zanim zapomnę, albo nowy znajdę.

Ale ostatnio jednak parę rzeczy nadrobiłem w kinie, więc sporo odradzę, i jedną rzecz wbrew chórowi samozwańczych znawców tematu polecę.

Po kolei.

Zacznę boleśnie.

Hmmmm...

Trick - sam tego chciałem. Tytułowy trik polega chyba na tym, że obejrzałem trailer, powiedziałem 'łał, w pytę nawet obsada, no i thrillerek z twistem jak widzę, rzadko to się u nas robi, chcę to zobaczyć'. Krótko mówiąc - trik zadziałał, a ja się dałem zrobić w kanał. Ta produkcja to popłuczyny po Vabankach, taka piąta woda po kisielu, w dodatku bez jajec, obsadzie nie dano szans uratować tej produkcji. Tak jest debilna. Przykład? Kolesie wychodzą z paki by wykonać Super-Ważną-Misję-Dla-Ojczyzny. Mogą dać nogę, bo nikt ich nie pilnuje. Nie robią tego. Zamiast tego przygotowują sobie plan ucieczki na czas, gdy znowu trafią do pierdla. WTF? Czy ktokolwiek czytał ten scenariusz przed rozpoczęciem zdjęć??? Chyba nie. Poza tym twistów jest w filmie dla zmylenia uwagi parę, ale wcale mi to nie przeszkodziło w trakcie filmu wyliczać kto kogo robi w wała. Nudne to i obrażające inteligencję przeciętnego polskiego kinomana. A co dopiero moją...

Lecę konsekwentnie od dołu w górę.

W chmurach - nuuu daaa aa aa aa. Taki sobie movie na Amerykę czasu współczesnego kryzysu. Clooney lata po USA, jest specem od zwalniania ludzi w korporacjach gdzie czyszczą. Z tego powodu fabuła wydawała mi się ciekawa, bo czekam aż i u mnie spadnie toporek. Ale efekt taki sobie. Cynik, ale o skitranym gdzieś tam pod grubą powłoką głębokim pokładzie wrażliwości. Pierdoli jakieś korporacyjne bełkoty z zakresu motywacji. Ale sam mało w nie wierzy, bo je sam w sobie wkręcił. W efekcie odnajduje w sobie człowieka. Ale okazuje się że życie to dziwka, a innym ani w głowie spod swojej powłoki wypełzać. Zraża się. Chowa głowę do skorupki. Pozostaje cynikiem. Kurtyna. A ja ziewam i pytam o czym był ten film... Chociaż początek był obiecujący. Sceny na lotniskach, korporacyjny monolog białego kołnierzyka, pulsująca lekko muzyczka, soczysty montaż. Prawie Fight Club. Czekałem tylko na gadkę o jednorazowych znajomych z samolotów. Po czym okazuje się że mocne wejście jest tylko dla uśpienia czujności, potem następuje długie i konsekwentne nic.

The Hurt Locker - i toto dostało tyle Oskarów??? Zrobili to chyba głównie na złość Cameronowi, co by udowodnić że kino 2D jeszcze nie umarło. Nigdy akademii nie uznawałem za orłów intelektu. No chyba że chodziło o rewanż za Titanica. Wracając do - ciągnąca się jak glut i pozbawiona fabuły to historyjka o saperach z Iraku. W sumie to nie film, to ciąg scenek pokazujących bezsens wojny, oraz napięcie na jakie wystawieni są saperzy. Tak duże napięcie, że jednemu z kolesi przepala styki, czyniąc z niego kowboja i zupełnie wypalając mu instynkt zachowawczy. Film nie wyjaśnia czy facet ma wszystko gdzieś, czy jest adrenaline junkie - ważne że w innych realiach niż wojna działać nie potrafi. I faktem jest, że są sceny które ruszają mocno, jak na przykład akcja, gdy koleś ciągnie za lonty, i okazuje się być otoczony przez ładunki wybuchowe. Tylko że tak sobie poczyna (i nie ginie), że napięcia już potem nie ma, bo wiadomo że jest pojebem, nic go nie rusza, i nie kojfnie aż do końca filmu jako main hero. Sporo jest fajnych scen, jak na przykład random encounter z Brytolami na pustyni. Sporo jest też dupnych scen, jak wbicie do Irakijczyka na chatę z gunem w łapie, gdy ten mówi 'ależ uspokój się, odłóż broń, jesteś moim gościem'. Scen, które mają dać w ryj Amerykanom, mówiąc im 'co my, kurwa, robimy na tej wojnie??? Bo na pewno nie przynosimy pokoju'. Scen, które są tak grubymi nićmi szyte, że aż fundują mi bolesne obtarcia. Scen, które są przeplecione ze wspomnianymi świetnymi scenami, tylko że pomiędzy nimi nie ma zupełnie nic. Więc znowu ziewam, kurtyna zapada, a potem mówię że w Jarhedzie nie strzelili co prawda ani razu, ale za to byłem wkręcony w to co tam u chłopaków słychać, a przynajmniej strona psychologiczna była wiarygodniejsza. Kowboi takich jak ten z Lockera szybko wysyła się z powrotem do domu, bez biletu powrotnego na pole walki.

Alicja w krainie czarów - powtórzę swój wpis z facebooka. Zawiodłeś mię, Tim. Co to to ma być, co? Dla kogo? Toć przeca animowana disnejowska alicja z lat 50-tych była mocniej popłynięta niż to. Mnie nie zaskakuje że po raz kolejny jest to kolejna twoja apoteoza indywidualizmu, pochwała nonkonformistycznego lajfstajlu, tylko że po tych 30 latach to już nudne, nie chwyta, wszystkie triki wizualne które serwujesz już znam, a wykorzystanie 3D jest jakieś takie ubogawe z deka. Depp też zawodzi. Pomysł na rolę 'niech sepleni, będzie głębiej', to trochę za mało by jego kolejny frik wyróżniał się na tle poprzednich 50 frików. Rickman i Fry jako głosy są wyborni, ale oni są samograjami, nawet z podkładania głosu pod nieświeży ser zrobią Kreację. Nudzą początkowe sceny w rzeczywistym świecie. Ja wiem, że bez nich nie da się tego indywidualizmu pochwalić. Ale nudzą one o-krut-nie. Krótko mówiąc, cytując kmh, za mało Burtona w Burtonie. A miało być tak pięknie. Świetny materiał wyjściowy, burtonowska fantazja, disneyowska kasa, świetna obsada. Wyszła lipa z Władcą Pierścieni w finale. A - no i mimozowata Biała Królowa to coś strasznego. Powinni takich rzeczy zabronić. Laska prawie jak z pythonowskiego Sensu Życia, ze sceny 'fishyyy fishyyy fishyyy FISH!'. No zawód, jako film do przyjęcia, jako Burton jednak wieeelki niedosyt.

Nostalgia anioła - tak, wiem że tytuł odpycha, ale jakoś tak wyszło że to pierwszy film który mnie ruszył od czasu Wszystko co kocham. Jackson mnie zaskoczył. To nie kolejny wysokobudżetowiec, którego produkcji aż głupio mu było się nie podjąć, bo szansa jedna na milion. To bardziej kameralna historyjka nastolatki, która została zamordowana, ale wcale jej to nie przeszkadza być narratorem opowieści. Tak jak Burton międli temat odizolowanych od świata frikoli, tak jak Gilliam jedzie po mieszaniu fantazji z rzeczywistością, tak jak Lynch... No hm... No robi cokolwiek... Tak Jackson lubi temat życia i śmierci mieszać. Nie ważne czy to Martwica Mózgu czy Przerażacze. Czy smutna opowieśc o zamordowanej dziewczynce. Osoby spodziewające się kolejnego epickiego, czy też efekciarskiego show, na bank się zawiodły. Jak przypuszczam stąd ten chór krytyków jęczących że film jest do dupy. A nie jest. Przynajmniej dla mnie. Jackson poleciał dość mocno - historia jest brutalna, momentami ciężka, acz jemu nie przeszkodziło to w totalnym połamaniu konwencji. Jest więc historia brutalnego mordu, jest ciąg dalszy życia nastolatki w zaświatach, jest dramat rodziny pogrążonej w rozpaczy i rozkładzie,w dodatku czującej ciągle obecność nie w pełni odeszedłniętej córki, jest nieporadne śledztwo ojca, obserwacja taplającego się w rozkoszy psychopaty, jest też wątek komediowy w postaci babci, granej przez świetną Susan Sarandon. Morderstwo, choć pokazane skrawkami, jest dość przykre.

Tu taki wtręt na marginesie. Panie Mossakowski. Na Boga. Parafrazując Scroobius Pipa: nie każda osoba po trzydziestce, bawiąca się z cudzymi dziećmi, jest od razu pedofilem - niektórzy po prostu mają ochotę je zabić.

No więc morderstwo - okrutne. Zaświaty. Hm. Lekko kiczowate, ale i kapitalnie wyglądające, skojarzenia z Pomiędzy piekłem a niebem niemal gwarantowane. Jako pół-core-gamer miałem też skojarzenia z Flower - kraina jakoś tak się kojarzyła, to drzewo na polu kukurydzy jak finał pierwszego świata, no i muzyka... Ambiencik znajomo brzmiał. Ale to potem.

Najmocniejszym zdecydowanie punktem programu było jednak nie obserwowanie śledztwa, zachowania poczciwego psychola z sąsiedztwa, czyli najbardziej przerażającego zła jakie pojawiać się może w filmach, czy Świat-Po-Śmierci. Najmocniej walącą w dekiel częścią filmu był sceny pokazujące rozpad rodziny. Matkę, zapadającą się samą w siebie. Ojca, który nie może się pogodzić z sytuacją, oddala się od rodziny, i stacza w obsesję wyjaśnienia zagadki zaginięcia córki. Siostry, którą też śmierć skrzywiła psychikę. Te sceny są po prostu przykre, poruszające. Albo trzeba być człowiekiem bez wrażliwości, by one po człowieku spłynęły, i by ten film potem jebać, albo ja mam ostatnio jakiś dziwny nastrój, i dałem się Jacksonowi zrobić.

Ogólnie polecam. Bardzo polecam. Nie to żebym się ubawił. To nie taki film. Poruszył mnie. Przejął smutkiem. Przez chwilę rozśmieszał. Przypomniał, że wszystko na tym świecie dzieje się po coś (tak jakbym to zapomniał). Podpasł estetycznie scenami ze statkami. I pewnie nie było by to tak łatwe, gdyby nie świetnie wykreowany świat z połowy lat 70-tych, ze świetną scenografią, kostiumami, i muzyką z epoki. A gdy nie było muzyki z epoki, to był Brian Eno. I było astralnie. Mistycznie. Nastrojowo.

Nie twierdzę że to mega-mega film. Opinie krytyków sugerują, że raczej każdemu się nie spodoba. Ale jeśli macie jakieś tam zaufanie do mojego gustu filmowego, to dajcie filmowi szansę, zignorujcie fatalny, odstraszający tytuł, i po prostu ten film obejrzyjcie.

piątek, 5 marca 2010

Wąsy na Chłodnej

Środa na Chłodnej 25 była po prostu udana. Nie dlatego, że wydano fajne komiksy, byli autorzy, i można się było napić piwa. Znaczy - dlatego też, ale nie tylko. Po prostu całościowo było bardzo miło.

Miłe było pytanie dlaczego nie aktualizuję bloga. Musiałem się tłumaczyć, ale fajnie znaleźć sobie inne spojrzenie na własny intelektualny ekshibicjonistyczny onanizm, niż to właściwe. Piszę dla kogos. Mam followersów. Komentatorów. Czasem mnie cytują, albo nawet linkują. Więc to nie czcza masturbacja. Milo mie, blogersowi.

Miłe było ogólne zgromadzenie takiej ilości komiksiarzy z całej Polski (!!!) w jednym miejscu bez wymaganego w takich sytuacjach zwykle konwentu. Miło że ekipa potrafi się zmobilizować i nie tylko obiecać, ale i przyjechać. Chłodna o mało nie pękła.

Miło że część wyhodowała konkretne wąsy (fejkowców i golonych przemilczę).

Miło że pojawiły się kobiety. Więcej niż jedna. Zdecydowanie więcej niż dwie nawet.

Miło było parę znanych mi tylko z onlajna osób poznać w końcu w lajwie.

Miło było zsocjalizować Windoma.

Miło było zmierzyć się z inną formą dziennikarstwa niż ta, którą uprawiam na codzień. Może wróciłem owszem, z tarczą, tylko że pod pachą, ale pierwsze koty za płoty, zresztą nie wiem jeszcze co z tego wyjdzie.

Miło było zostać dobrym kolegą, co pomaga w potrzebie. To mile glaszcze ego.

W sumie mógłbym napisać że miło było uczestniczyć w spotkaniach z autorami, ale żeby pozostać przy miłej atmosferze wpisu, wspomnę tylko że moje wrażenia z tego fragmentu imprezy pokrywają się w 100% z refleksjami ARCZy redaktora Zeszytów.

Miło było sobie sączyć piwko przez ileś tam godzin, nie robiąc z siebie tym razem głupka, po prostu mieć fun z tłocznego spotkania, gdzie znajomych w bród, tylko żeby z wszystkimi pogadać nieco czasu za mało.


Ogólną harmonię zaistniałej sytuacji psuł mi tylko jeden nieznany mi wcześniej chamski element. A to przełażąc obok ślisko się o mnie otarł. A to parł na chama, widąc że wszyscy idą tam gdzie on. A to lazł z tacą wódy drąc ryja 'przepraszam, przepraszam', w momencie gdy tłum musiał by sobie na łeb wejść żeby zrobić miejsce. A to cośtam. Długa lista, a ja przypomniałem sobie co to znaczy tłumiona agresja. Aż do momentu, gdy przy wyjściu z toalety powitał mnie rzeczony element, tryskający wymiocinami na: lustro, zlew, podłogę, siebie samego. Widok, który przypomniał mi bardzo ważną rzecz.

Karma istnieje.

A ja sam karmicznie po imprezie czuję się zdecydowanie do przodu.

Jeszcze bardziej miło będzie tylko wtedy, gdy takie imprezy będą się pojawiać częściej niż standardowe 2 razy do roku. Ale to chyba na kolejną taką kumulacyjną okazję trzeba będzie poczekać aż pojawi się komiks o Czopkach, Jakub Rebelka zrobi wystawę w CSW, a Śledź wyda integrala z kolorową serią Osiedle Swoboda. A może się mylę, i uda się takie spotkania organizować w trybie kwartalnym? Było by sweetaśnie.